Niepełnosprawna Natalka do przedszkola musi zakładać pieluszkę
Niepełnosprawna Natalka do przedszkola musi zakładać pieluszkę Fot. Michał Lepecki / Agencja Gazeta

Natalka ma sześć lat i do przedszkola musi zakładać pieluchę. Powód? Jeździ na wózku inwalidzkim, a w placówce nie ma nikogo, kto mógłby jej pomóc w toalecie. Jej rodzice od 10 miesięcy "odbijają się" od instytucji do instytucji. Wszyscy rozkładają ręce.

REKLAMA
Opis sytuacji Natalki pojawił się na profilu inicjatywy "Chcemy całego życia" dla osób z niepełnosprawnością i ich rodzin. Dziewczynka cierpi na mózgowe porażenie dziecięce i niepełnosprawność sprzężoną. Kiedy miała 3,5 roku, otrzymała orzeczenie o kształceniu specjalnym z Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej w Brzezinach.
"Mamie kazano czekać pod szkołą"
Rodzice mogli wybrać placówkę, do której będzie uczęszczać Natalka. Zdecydowali się na grupę przedszkolną przy szkole ogólnodostępnej, przystosowanej do potrzeb osób na wózkach. Zrobili to, ponieważ dziewczynka bardzo dobrze odnajdowała się w grupie rówieśniczej. Do stycznia 2018 roku było dobrze.
Mama Natalki, opiekunki i pedagog specjalny wspólnie pracowali na odpieluchowaniem dziewczynki. Z jakiegoś powodu, nagle na początku roku okazało się, że z pomocą w korzystaniu z toalety koniec. Jeśli Natalka ma przyjeżdżać do przedszkola bez pieluchy, w korzystaniu z ubikacji ma pomagać jej... mama!
"Mamie kazano czekać pod szkołą w czasie zajęć córki, by pomóc jej skorzystać z ubikacji. Szkoła odmówiła zatrudnienia pomocy nauczyciela lub zakupu podnośnika odciążającego osobę wspomagającą z własnych środków rodzica" – czytamy na profilu "Chcemy całego życia".
Winne są przepisy
Kobieta zwróciła się o pomoc do: Ministerstwa Edukacji Narodowej, Rzecznika Praw Dziecka, Rzecznika Praw Obywatelskich, prawników, kuratorium, burmistrza Strykowa. Nie udało się nic zdziałać. Dla Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej w Głownie opinia nauczyciela, że dziecko w każdej czynności potrzebuje pomocy, nie była powodem, by zbadać Natalkę i wydać nowe orzeczenie.
Okazuje się, że winne są nieprecyzyjne przepisy. Prawo oświatowe nie wskazuje nikogo, kto ma obowiązek wesprzeć niesamodzielne dziecko w takich okolicznościach.
Efekt? Dziewczynka cały dzień spędza w tej samej pieluszce, bo nie ma jej kto przewinąć. Zaczyna cierpieć z powodu odleżyn. Cierpi też emocjonalnie – dzieci się z niej śmieją. I mimo to nikt jej pieluchy nie zmieni.
W rozmowie z Gazetą.pl, mama dziewczynki mówi, że nie chce winić za to placówki. – Szkoła chce nam pomóc, ale nie ma środków na zatrudnienie kolejnej osoby. Aby wesprzeć szkołę, kupiliśmy podnośnik z własnych oszczędności, poprosiliśmy fundację Aktywnej Rehabilitacji, aby przeszkoliła pracowników szkoły w opiece nad córką. Po publikacji naszej sprawy na Facebooku tematem zainteresowało się ministerstwo edukacji, ale niestety ponownie działania idą w kierunku szukania winnych w szkole, zamiast wskazania rozwiązania problemu.
Smutne realia
Walka trwa od 10 miesięcy. Jak się okazuje, rzeczywistość dzieci niepełnosprawnych, które chodzą do ogólnodostępnych szkół, uzależniona jest od tego, jak bardzo poświecą się rodzice – aby zapewnić córkom i synom niepełnosprawnym minimum godności, muszą zrezygnować ze wszystkich obowiązków. "W XXI wieku w dużym europejskim kraju wielu rodziców dzieci z niepełnosprawnością czeka pod szkołami, na korytarzach lub pod telefonem" – czytamy na profilu "Chcemy całego życia".
Potwierdzają to komentarze pod postem. "Co dwie godziny biegnę do szkoły wycewnikować syna, bo pielęgniarka odmówiła i koniec" – to tylko jeden z nich.