Do 105. Szpitala Wojskowego w Żarach trafiła 20-letnia kobieta. Była w dziewiątym tygodniu ciąży. Do placówki zgłosiła się sama. Wcześniej podczas badania USG okazało się, że płód jest martwy. Obumarł między 6. a 9. tygodniem ciąży. Lekarka, która wykonała badanie przedstawiła swej pacjentce dwie możliwości – albo zaczeka na wystąpienie plamienia i poronienie naturalne, albo uda się do szpitala. Na własne nieszczęście kobieta wybrała drugie rozwiązanie...
Plamienie nastąpiło drugiego dnia po przyjęciu do szpitala. Wówczas personel szpitala zmusił kobietę, by nadała dziecku imię, choć nieznana była jego płeć. Jak się okazało, zarodek miał nieco ponad 3 mm, zatem "na oko" nie da się określić, czy to chłopiec, czy dziewczynka. Mimo to szpital wystawił akt zgonu i zmusił 20-latkę, by pochowała płód. Skutek? Załamanie nerwowe i objawy stresu pourazowego. Kobieta zgłosiła sprawę do prokuratury.
"Dodatkowa trauma"
Ania była w 22. tygodniu ciąży, gdy trafiła z niepokojącymi objawami do szpitala na ulicy Polnej w Poznaniu. Nosiła pod sercem dwie dziewczynki. Kiedy lekarze zrobili badanie, okazało się, że nieodwracalnie rozpoczęła się akcja porodowa, a jedna z bliźniaczek jest martwa. - Gdy rodziłam przez chwilę była szansa, że druga dziewczynka urodzi się zdrowa. Nie udało się – mówi Ania.
Nie było wyjścia – nie było możliwości wykonania cesarskiego cięcia, musiała urodzić siłami natury. Cała akcja porodowa trwała 12 godzin. - Po wszystkim przyszła do mnie pani psycholog, która wyjaśniła mi, co będzie dalej. Powiedziała, że jeśli damy radę, to warto będzie się z dziećmi pożegnać, żeby w przyszłości nie żałować. Zrobiliśmy to. To były piękne, maleńkie dziewczynki – mówi ze smutkiem Ania.
Również psycholog wyjaśniła Ani i jej mężowi, co się dalej wydarzy. - Mieliśmy dwie opcje. Zostawiamy ciała dziewczynek w szpitalu i po kilku tygodniach szpital dokona kremacji, a prochy rozsypane zostaną w specjalnym miejscu na cmentarzu. A drugie: zabrać je ze sobą i pochować je na cmentarzu. Razem jednogłośnie zdecydowaliśmy, że wybieramy pierwsze rozwiązanie. Dla nas to już było za dużo – nie udźwignęłabym psychicznie mszy, pogrzebu, załatwiania tych wszystkich formalności i potem świadomości, że mam grób własnych dzieci do odwiedzania... - opowiada Ania. Dodaje, że mieli z mężem prawo do zmiany decyzji do czasu aż ciała zostaną skremowane.
Pochówek to przywilej, nie obowiązek Prawo do decydowania o pochówku utraconego dziecka przysługuje w Polsce każdej matce na mocy nowelizacji ustawy o cmentarzach i grzebaniu zmarłych z dn. 20 stycznia 2007 r., podpisanej przez Ministra Zdrowia. Rodzice mogą pochować dziecko utracone w każdym momencie ciąży, choć oczywiście nie muszą. Dzieciom tym należy się pełny katolicki pogrzeb. Jeśli rodzice zdecydują inaczej, przepisy mówią o procederze, który opisała Anna – szpital pali ciała utraconych dzieci i raz w roku chowa je w wyznaczonym miejscu na cmentarzu w zbiorowej mogile.
- Na tym cmentarzu, gdzie są rozsypane prochy moich dzieci dotąd nie byłam, nie jestem na to gotowa i nie wiem, czy kiedykolwiek będę. Nie wyobrażam sobie, żeby mnie ktoś zmusił do podjęcia innej decyzji – komentuje Anna.
Prof. Stanisław Radowicki, były konsultant krajowy w dziedzinie ginekologii i położnictwa potwierdza – nikt nie ma prawa zmuszać matki utraconego dziecka do podjęcia jakiejkolwiek decyzji. Pochówek to według niego przywilej, a nie obowiązek. Wszystko zatem wskazuje na to, że szpital w Żarach poniesie prawne konsekwencje swojego czynu.