Reklama.
"Gdy spojrzysz na mnie, nie poznasz, że piję. Nie wyglądam jak pijaczka, jak bohaterka filmu. Po prostu alkohol mam w genach i nic z tym nie mogę zrobić".
Może cię zainteresować także: Zostają, bo kochają mimo wszystko. Ryzykują nawet swoim życiem. O kobietach uzależnionych od mężów
Napisz do nas: marta.kabulska@mamadu.pl
Pochodzę z rodziny alkoholików. Mój tata pił, ale ja nie odczułam tego, bo nigdy się nie stoczył na samo dno. Zawsze wiedziałam, że to zaburzenia genetyczne, z którymi walczył, nie dawały mu szansy na całkowite "wyłączenie" picia. Ja mam ten sam problem.
Moje związki zawsze były skomplikowane. I zawsze był w nich alkohol, nigdy nie udało mi się od niego wyzwolić. Ja dawałam mu kosza, a on powracał. Nigdy nie odchodził na dłużej. Marzyłam, bym miała dość siły, by ustalić pewne zasady, według których będę żyć. Na przykład, żeby pić tylko w weekendy, żeby sięgać tylko po lekkie trunki, a nie wódkę. Ale to się nie miało prawa udać. Gdy tylko wyczuwałam alkohol, mój mózg wariował. Nie potrafiłam nigdy powiedzieć stop albo już wystarczy.
Nie mogę jednak powiedzieć, że alkohol niszczy mi życie. Mam pracę, nie popadłam w konflikt z prawem, mam dziecko. Nie czuję się prawdziwą alkoholiczką, taką jak się czasem widzi na ulicy, przewalającą się o własne nogi. Nigdy jeszcze po pijaku nie zdradziłam, nie kradłam, nie pobiłam nikogo i sama też nie byłam bita. Ale widzę, że z dnia na dzień jest mi coraz trudniej. Zwłaszcza że mam dziecko.
Piję w samotności, kiedy wracam z pracy, od razu otwieram butelkę piwa. Czasem otwieram ją jeszcze w windzie, bo nie daję rady czekać, aż wjadę na 6 piętro. Zawsze mam butelkę w papierku, by dziecko nie widziało, by nie rozumiało. Staram się stopować, dopóki syn nie pójdzie spać. Po prostu sączę cały wieczór piwo, potem zaczynam wódkę. Gdy w pokoiku dziecięcym gaszę światło o 20.00, jestem już na rauszu. Szybko tankuję, bo mam czas tylko do 23. Muszę szybko wypić swoją działkę i zacząć trzeźwieć, bo o 7.30 muszę być znów na nogach. Dziecko odprowadzić do przedszkola i iść do pracy. Sprzątam, bo to praca która nie wymaga kontaktów z ludźmi. Wystarczy spuścić głowę i być cicho, nie rzucać się w oczy i unikać rozmów. Potem po dziecko, zakupy i kolejny wieczór w oczekiwaniu na 20.00, kiedy będę mogła się urżnąć.
Wiem, że robię krzywdę mojemu dziecku, ale alkohol jest silniejszy ode mnie. To moje geny, moje przeznaczenie. Nie mogę nigdzie się zgłosić po pomoc, bo boję się, że odbiorą mi dziecko. Jestem matką, kocham je i nie wyobrażam sobie życia bez niego. Czy możecie mnie zrozumieć?