Aktualizacja: 22.02.2017 Czterolatek z Trzemeszna odesłany do domu
Rodzice przyjeżdżają na pogotowie w Gnieźnie z chorym 4-latkiem. Zostają odesłani do domu. Lekarka nie rozpoznała agresywnej odmiany sepsy- posocznicy plamistej. "Stwierdziła, że to jest nieżyt żołądkowo-jelitowy, chociaż Nikodem miał na brzuszku plamę. Dała nam tylko czopki na gorączkę i odesłała do domu” - powiedziała babcia chłopca dla radiomerkury.pl. Chłopiec zmarł. "Gdyby była wtedy pierwsza pomoc, dziecko zostałoby uratowane" - dodaje babcia.
2-latek nie kwalifikował się do szpitala?
Jakiś czas temu temu pojawiła się w mediach informacja o śmierci 2-latka w Legionowie. Rodzice w środku nocy zdecydowali się przywieźć chłopca do Zakładu Opieki Zdrowotnej, gdyż dziecko narzekało na silny ból brzucha. Lekarz pediatra po zbadaniu malucha odesłał go do domu. Gdy dolegliwości nie ustępowały, opiekunowie wezwali karetkę. Ratownicy potwierdzili diagnozę, iż dziecko nie kwalifikuje się do hospitalizacji. Godzinę po odjeździe karetki, dziecko zaczęło tracić oddech i zmarło.
7- latka cztery razy była u lekarza
W powiecie toruńskim kolejni rodzice przeżyli podobną tragedię. 7-letnia dziewczynka z objawami silnej biegunki, wymiotów i gorączki od poniedziałku była badana przez lekarzy. Dopiero za czwartym razem otrzymała skierowanie do szpitala. Niestety nie doczekała się, jej stan pogorszył się gdy oczekiwała w kolejce na przyjęcie do szpitala i zmarła.
Co łączy te przypadki? Prokuratura podejrzewa, że doszło do błędu lekarskiego. Żaden z lekarzy nie był w stanie właściwie ocenić stanu dziecka, zdiagnozować i nadać sprawie priorytet. Z czego może to wynikać?
Po pierwsze
Jest sezon zimowy i przychodnie są przepełnione. Od dawna nie odnotowano tak dużej liczby chorych, zwłaszcza na grypę, jak to się dzieje w tym roku. Pacjenci donoszą, że już kilka minut po 8 rano brakuje miejsc do lekarzy pierwszego kontaktu. To już na etapie okienka w przychodni dokonuje się selekcja. Ci najbardziej chorzy starają się za pomocą próśb wymusić dodatkowe miejsce u lekarza albo jadą do szpitala. Ci, którzy czują się źle, ale nie najgorzej, wracają chorować do domu i leczyć się niestety na własną rękę.
Po drugie
Lekarze są przemęczeni nadmiarem pracy i pacjentów. Widząc na korytarzu kolejkę oczekujących i widząc listę dodatkowych pacjentów, zdają sobie sprawę, że jeżeli chcą wyjść z pracy o normalnej godzinie, nie mogą diagnozować każdego pacjenta przez 10-15 min, a przez 5-7. To oczywiście chcąc nie chcąc musi wpływać na jakość świadczonych usług, więc i o błędy zdecydowanie łatwiej.
Po trzecie
Oznaczanie kto powinien być przyjęty do lekarza w pierwszej kolejności, jest trudnym zadaniem, a często robione jest to bez zagłębiania się w rzeczywiste oznaki choroby. Pacjent mówi – boli mnie brzuch, bo nie jest w stanie sam dokładniej określić powodu dolegliwości (a co dopiero małe dziecko), więc może dostać zdecydowanie późniejszy numerek do lekarza. Tyle, że jego ból, może okazać się poważnym schorzeniem, wymagającym natychmiastowej interwencji lekarzy.
Po czwarte
Brak empatii, brak zrozumienia. Lekarz, który pracuje w poczuciu żalu, że jest źle opłacanym pracownikiem, nie daje z siebie 100% energii. Swoją pracę wykonuje z musu, a nie z powołania, traktując przysięgę Hipokratesa jako relikt przeszłości.
Po piąte
Rutyna, rutyna i jeszcze raz rutyna. Lekceważenie objawów na zasadzie-poczekamy, zobaczymy.
Po szóste
Nie generujmy kosztów. Dziecko ma gorączkę przez kilka dni — to normalny objaw. Wymioty — rodzic sam powinien wiedzieć, jak wspomóc dziecko. Po co ciągnąć dziecko do szpitala — w domu będzie mu lepiej. Nawet kierowanie dzieci na jakiekolwiek dodatkowe badania często wiąże się z tym, że rodzic sam musi lekarza prosić i dopytywać.
Niestety takie przypadki, jakie miały miejsce w ostatnich dniach, dowodzą, że rodzic musi walczyć o dziecko w przychodni/szpitalu. Nie można odpuszczać, jeżeli jako opiekunowie najlepiej znający dziecko widzimy, że dzieje się coś niepokojącego, tracimy kontakt z maluchem, obserwujemy objawy, których nigdy wcześniej nie widzieliśmy, nie dawajmy się zbyć. Niestety czasem warto być tym „irytującym” rodzicem, który najgłośniej krzyczy i dopomina się swoich praw. Jeżeli mogłoby to pomóc dziecku, to warto. Żaden lekarz, który widzi nasze dziecko po raz pierwszy, nie jest w stanie tak szybko, jak rodzic dostrzec, że z dzieckiem dzieje się coś bardzo niepokojącego.
Czy takie historie mogą wywołać lęk rodziców o zdrowie i życie dzieci?
Niestety takie historie robią wiele złego. Rodzice oprócz tego, że tracą zaufanie do lekarzy, to zaczynają podważać ich decyzje i kompetencje. Lekarze, którzy ciężko pracują i walczą o swoich pacjentów, wrzucani są do jednego worka z tymi, którym rzeczywiście nie chce się robić więcej, niż potrzeba. Trudno znaleźć rozwiązanie tego problemu, zwłaszcza gdy chodzi o małe dzieci, można mieć jedynie nadzieję, że wszyscy lekarze i ratownicy, po serii artykułów informujących o śmierci dzieci, będą uważniejsi przy ich diagnozowaniu.
Już można zauważyć czujność w niektórych przychodniach, jak choćby w Samodzielnym Publicznym Zakładzie Opieki Zdrowotnej "Centrum" w Opolu. Jak mówi dla radioopole.pl, p.o. dyrektora Brygida Manhart-Gołyga: – Żaden rodzic z chorym dzieckiem nie zostanie odesłany od nas z kwitkiem. Teraz jest kumulacja chorób u najmłodszych i faktycznie poradnia dziecięca przeżywa oblężenie, a czterech lekarzy przyjmuje około 40 pacjentów dziennie. Pielęgniarka nie może ocenić jaki jest stan dziecka, więc jeżeli rodzic mówi, że ma wysoką temperaturę, wymiotuje, to kierujemy do lekarza. To lekarz decyduje, czy ono musi być przyjęte dzisiaj, poza kolejnością, czy też może poczekać na przykład do jutra. 16,17 łącznie w danym dniu przyjmujemy dzieci, które nie były zarejestrowane. – dodaje.