Ona – żona, o wszystko pyta swojego taty – jej mąż czuje się jak mężczyzna drugiej kategorii. On –mąż, jest w nieustającym kontakcie ze swoją mamą; jego żonę szlag trafia przy każdym kolejnym telefonie “do mamusi”, bo czuje się niepotrzebna. Małżeństwo z maminsynkiem, albo córeczką tatusia, to nieustająca walka o swoją pozycję w związku. Walka, która w większości przypadków skazana jest na przegraną.
Pozornie wszystko jest jak w bajkowym porządku. Przecież nie po to rodzice wychowują swoje dzieci, aby później – gdy pójdą “na swoje” – nie mieć z nimi kontaktu. Przeciwnie – bliska więź z dorosłym synem i córką, to symbol rodzicielskiego zwycięstwa. Udało się! Dobrze wychowali swoje dziecko!
Nieraz niestety za dobrze. Albo po prostu źle.
Maminsynki
Dorosłego maminsynka nie da się rozpoznać na pierwszy rzut oka. Z pozoru zwyczajny facet, jakich pełno. Silny, zdecydowany. Ale w przyrodzie ich nie brakuje, wystarczy trochę dokładniej się przyjrzeć i chwilę poobserwować. Maminsynka wyróżnia jedna cecha, raczej nie występująca u innych samców. To wręcz paraliżujący strach przed podjęciem prawie każdej, mniej lub bardziej poważnej, decyzji bez konsultacji ze swoją mamą. Choć nawet nie o konsultację tu chodzi, a raczej o usłyszenie werdyktu (kobiety mówią: “wyroku”). “Nie ma jak u mamy” – śpiewał mistrz Młynarski, ale maminsynki wzięły chyba sobie do serca ten tekst zbyt poważnie.
Maminsynek nie wybierze imion dla swoich dzieci bez akceptacji mamy. Nie kupi działki pod dom, dopóki mama nie przyjedzie, nie obejrzy i się nie zgodzi. Wybierze kuchenkę indukcyjną, a nie gazową “bo mama taką ma i mówi, że jest dobra”. W sklepie z ubraniami zrobi zdjęcie w przymierzalni, wyśle do mamy MMS–em i poczeka na decyzję. A na wakacje pojedzie tam, gdzie mama była i powiedziała, że jest fajnie. A najchętniej, to pojechałby z nią. I tak dalej, i tym podobne. W układzie słonecznym maminsynka, to mama jest słońcem, a reszta rzeczywistości, w tym on sam i jego żona, planetami, które się kręcą dookoła tego słońca. Mama jest najwyższym autorytetem, a jej życzenia są traktowane jak rozkazy. Maminsynek zrobi wszystko, aby mamę usatysfakcjonować.
Nic dziwnego, że kobiety, które w swej nieuwadze związały się z maminsynkami szlag trafia. I nie od czasu do czasu, ale cały czas.
Opowiadam, że piszę artykuł o maminsynkach koleżance, która rozwiodła się z mężem właśnie dlatego, że – jak mówiła – nie mogła znieść jego nieustannej relacji z matką. Czytam, co napisałem, pytam o jej zdanie.
“Taka sama kuchenka jak “mamusia”? No pewnie! U nas w domu to nawet taka kuchenna łapka do trzymania gorących rzeczy musiała być taka sama. Jarek dzwonił do matki ze trzy razy dziennie – to przy mnie, nie wiem ile razy dzwonił, gdy był w pracy. Nie miał żadnych oporów – opowiadał jej dosłownie wszystko o naszym małżeństwie, kłotniach, problemach z zajściem w ciążę. Traktował ją jak telefon zaufania i skarbnicę wszechwiedzy. Wyoboraź sobie, że nawet to, czy zamontować gaz do samochodu musiał “przegadać” z mamą. Kobieta jest krawcową, na samochodach się nie zna, ale i tak do niej należało decydujące zdanie”.
Inne opowieści, tym razem z internetowych forów:
zapatrzonaaaa1111: Jestem w związku od 12 lat, zawsze wiedziałam, że mąż jest maminsynkiem, ale jestem teraz na takim etapie swojego życia, że nie widzę wyjścia z tej sytuacji. Wszelkie rozmowy z moim mężem nie przynoszą nam żadnym rezultatów, ponieważ mąż uważa, że to jest mój problem (że wymyślam itd.). Jeśli tak dalej pójdzie to zastanawiam się nad odejściem od niego, bo nie ma to sensu. Dla niego matka jest najważniejszą kobietą na świecie.
Anieta81: Mój mąż – śmiem podejrzewać – jest maminsynkiem. Jesteśmy 2 lata po ślubie, mamy malego brzdąca. Jakoś nam się nie układa, ale najbardziej denerwuje mnie jego stosunek do swej matki. Dzwonią do siebie codziennie.Jak tylko ma okazje to ja odwiedza. (...) Nie da na nią złego słowa powiedzieć,uwagi o nic jej nie zwróci.Jeszcze ani razu nie wstawił się za mną w jakiś sporach. Czuje się dziwnie.
Opinie o tym, czy da się zmienić maminsynka w nie–maminsynka są dwie. Że da się i że się nie da. Wszystko zależy od konkretnego egzemplarza, stopnia “maminsynkowatości” oraz uczucia do żony. Pewne za to jest, że nie da się tego zrobić z dnia na dzień i wszczynając awantury. Trzeba rozmawiać, choć eksperci (a raczej ekspertki), ostrzegają, że rozmowy o matkach do łatwych nie należą i trzeba przygotować mocne argumenty. Bo słońce, potrafi przetrwać niejedną planetę…
Córeczki tatusia
Rzeczywistość stara się być w równowadze, więc dla maminsynków również znajdzie się w przyrodzie żeński odpowiednik. To tak zwane “córeczki tatusia”, dziewczyny i kobiety rozpieszczone przez ojców do granic możliwości, dla których tata był, jest i zawsze będzie wzorem mężczyzny. Postępowanie “córeczki tatusia” z pozoru jest słuszne – skoro tata najlepiej zna się na wszystkich męskich sprawach, to nie ma sensu pozwolić mężowi robić ich samodzielnie, tylko trzeba poprosić o pomoc tatusia.
Tylko, że każda taka prośba to nic innego niż votum BRAKU zaufania dla męża/partnera. Dla jego umiejętności, ale również dla jego emocji i ambicji. “Córeczki tatusia” równie dobrze mogłyby założyć koszulkę z napisem: “Mój mąż to nieudacznik”.
Artur, kolega z mojej poprzedniej pracy: “Rąbie na podwórku drewno do kominka. Anka była niedaleko, i tak sobie rzuciłem do niej, że muszę później siekierę naostrzyć. Minutę później ona podaje mi telefon, a po drugiej stronie teść, który zaczyna mi tłumaczyć, jak prawidłowo ostrzyć siekierę. Rozumiesz – ona nawet nie spytała, czy potrafię; założyła, że na pewno nie tak dobrze, jak jej tata”.
Małżeński scenariusz z “córeczkami tatusia” jest w zasadzie podobny do wariantu z maminsynkami. Teść codziennie słucha dokładnego raportu z działań męża swojej córki. Ocenia, doradza i podpowiada. To od niego zależy opinia kobiety o zaradności jej mężczyzny. Mimo, że jest 200 kilometrów dalej, to wie najlepiej, kiedy zięć powinien przyciąć żywopłot i dlaczego piec przestał działać. Marzeniem “córeczki tatusia” jest, aby jej mąż i ojciec pracowali gdzieś razem. Na szczęście nie zdarza się to za często…