Świetlice szkolne pękają w szwach. Nauczyciele narzekają, że dzieci spędzają w placówkach całe dnie a jest ich tak dużo, że niekiedy trzeba uruchamiać dodatkowe sale. Rozwiązaniem problemu byłoby pewnie to, żeby rodzice odbierali je ze szkoły wcześniej. To niestety nie zawsze jest możliwe, bo w Polsce pracuje się po prostu długo. Często za długo.
W świetlicy gorzej niż w więzieniu?
W tym roku naukę w szkole rozpoczęło więcej dzieci niż dotychczas, bo do szkoły poszły wszystkie sześciolatki - i siedmiolatki urodzone od lipca do końca grudnia 2008 r. A większa liczba dzieci oznacza, że i więcej z nich zostaje na świetlicy.
Zatłoczone szkoły i świetlice to jeden z najważniejszych argumentów podnoszonych przez przeciwników obniżenia wieku szkolnego. Nie wdając się w rozważania, czy ta reforma edukacyjna ma sens, trzeba przyznać, że akurat w tej sprawie jej przeciwnicy mieli rację.
- Mamy dwie sale przeznaczone na świetlice - jedną dla oddziału przedszkolnego, drugą dla dzieci z klas I-VI. Zatrudniamy sześciu opiekunów, każdy ma pod opieką nie więcej niż po 25 uczniów, wszystko więc jest zgodnie z prawem. Kiedy okazało się, że wzrosło zapotrzebowanie na korzystanie ze świetlicy, wystąpiłam z prośbą o przygotowanie kolejnego etatu - mówi dyrektor gdańskiej szkoły nr 52 Ewa Wasilewska.
To jednak wyjątek, bo bywa tak, że w jednej sali znajduje się jednocześnie nawet dwa razy tyle uczniów.
Na stronie internetowej stowarzyszenia „Ratuj Maluchy” znajdujemy wiele wpisów rodziców mówiących o tym, że to w szkołach rzeczywiście poważny problem. „Dzieci w świetlicy jest około 60 osób w grupie, sala o powierzchni 20 m2. (na jedne dziecko przypada 0,33 m2), to dużo mniej niż na 1 więźnia.” - pisze rodzic, którego dziecko uczęszcza do szkoły nr 112 w Warszawie.
Jeśli dzieci po lekcjach spędzają kilka godzin w takich warunkach, to wychodzą do domu zmęczone, rozdrażnione i często z bólem głowy.
Przedszkola jak przechowalnie
Trochę lepiej jest w przedszkolach, bo dla tych dzieci, które zostają najdłużej, dostępne są też te sale, w których uczą się i bawią także w dzień. To oczywiście nie jest regułą, bo stałą praktyką jest to, że dzieci ze wszystkich grup po południu bawią się w jednej sali.
Dyrektorzy przedszkoli tłumaczą, że nie stać ich na to, by zapewnić aż tak dużą liczbę nauczycieli, by taka sama ich liczba była przez cały dzień.
To także skutek tego, że zbyt wiele dzieci przebywa w przedszkolu od rana do późnych godzin popołudniowych.
Czy to wystarczy? Niekoniecznie, bo w dużych miastach, takich jak na przykład Warszawa, dojazd do pracy zajmuje rodzicom przeciętnie godzinę. Jeśli skończą pracę o 16, to dotrą na czas tylko wtedy, gdy nie ma korków.
Rozwiązania takiej sytuacji są trzy. Po pierwsze można zatrudnić studentkę, która będzie odbierała dzieci z przedszkola wcześniej, można wybrać prywatne przedszkole, bo są już takie, które są czynne do 21. Można też oczywiście zrezygnować z pracy. Tyle, że to ostatnie wyjście najczęściej nie wchodzi w grę.
Dziecko „na stałe” w placówce
Niestety, w dzisiejszych czasach na luksus odbierania dzieci bezpośrednio po lekcjach mogą pozwolić sobie tylko nieliczni.
Pracujemy za długo. Jak pisze na swoim blogu Mama na Huśtawce "w 1928 r. ekonomista John Maynard Keynes przekonywał, że w ciągu 100 lat produktywność ludzi wzrośnie na tyle dzięki technologii, że nie będziemy potrzebowali pracować więcej niż 15 godzin w tygodniu. Wzrost PKB przewidział dość dokładnie, jednak zamiast pracować 15 godzin pracujemy 40 godzin tygodniowo.".
W praktyce oznacza to często, że dzieci są wychowywane nie przez rodziców, ale przez szkoły i przedszkola. Czy to bardzo źle? – Z jednej strony krzywda im się straszna tam nie dzieje, ale to nie najlepiej wpływa na wzajemne relacje między rodzicami a dziećmi – tłumaczy Monika Perkowska, psycholog dziecięca. - Może się po czasie okazać, ze w ogóle nie znamy własnego dziecka, nic o nim nie wiemy, a w dodatku jest wychowane ono inaczej, niż byśmy sobie tego życzyli – dodaje ekspertka.
Kto w takiej sytuacji jest winny? Trudno zarzucać rodzicom, że pracują długo by związać koniec z końcem. Życie w Polsce jest drogie, a pensjom daleko do średniej unijnej. W dużych miastach kredyty mieszkaniowe też zjadają lwią część wynagrodzeń a tanich mieszkań na wynajem nie ma. Na pracę na pół etatu też trudno przejść, bo nie godzą się na to pracodawcy, a zarabiane w ten sposób pieniądze nie wystarczą na utrzymanie.
– Ale trzeba pamiętać, że nie tylko pracujący rodzice odbierają dzieci późno. Są też tacy, którzy chociaż siedzą cały dzień w domu, po swoje dzieci się nie spieszą, bo nie lubią spędzać z nimi czasu. Dlatego właśnie popularne stają się przedszkola czynne przez całą dobę – tłumaczy Perkowska.
Jej zdaniem wynika to z tego, że wiele osób nie chce mieć dzieci, ale decyduje się na nie, bo tak wypada czy naciska na to rodzina. A potem okazuje się, że nie potrafią pogodzić obowiązków zawodowych z wychowywaniem dziecka. – Dziś wychowanie dziecka jest bardzo ciężkie. Skończyły się rodziny wielopokoleniowe, gdzie zawsze ktoś był w domu i pomagał w opiece nad dziećmi. Teraz wszystko trzeba robić samemu i niektórych to po prostu przerasta – podsumowuje Perkowska.
Reklama.
Marta
przedszkolanka pracująca na warszawskiej Pradze
Spóźnienia po dzieci to standard. Pół biedy, jeśli są one nie większe niż kilkuminutowe. Bywa, że czekamy z dziećmi niemal do wieczora. Rodzice później tłumaczą nam, że nie mogli wyjść wcześniej z pracy.