Joanna Białobrzeska - nauczyciel, pedagog, autorka podręczników do kształcenia zintegrowanego. Prywatnie mama czwórki dorosłych już dzieci: Maćka, Bartka, Wojtka i Tosi. Od niedawna także szczęśliwa babcia.
Wraz z mężem Piotrem w 1991 założyli wydawnictwo, później szkołę podstawową i przedszkole. Teraz działa również gimnazjum. Te podmioty tworzą łącznie firmę Didasko. Czym się wyróżnia? W tych miejscach dzieci wychowywane są na osoby ciekawe świata, otwarte, pełne pomysłów, odpowiedzialne i wrażliwe. Takie, które bez kompleksów zdobywają świat i z podniesionymi głowami stawiają czoła wyzwaniom życia.
Swoją filozofię nauczania Pani Joanna zaszczepia wśród nauczycieli w całej Polsce, organizując dla nich konferencje, warsztaty i dni otwarte. Promuje taki sposób edukacji, który pozwala rozwijać się pasji poznawania świata przez najmłodszych.
Udało mi się spotkać z Panią Joanną w siedzibie wydawnictwa. Rozmawiałyśmy o wychowaniu, rodzicielskiej konsekwencji i o tym, dlaczego czasem warto dodać mąki do rosołu…
Oktawia Staciewińska: Przygotowując się do naszej rozmowy długo zastanawiałam się jakie zadać pierwsze pytanie, jak ją poprowadzić. Uznałam, że zapytam o to, co może wydać się oczywiste a czasem oczywiste nie jest. Ale jest mottem Pani działalności. Czyli „pozwól poznawać, pozwól doświadczyć, pozwól zrozumieć”. Do kogo Pani kieruje te słowa? Joanna Białobrzeska: Przede wszystkim do rodziców, ale też do nauczycieli. W dzisiejszych czasach mamy problem z wzorcami, wielu rodziców jest zagubionych – czy wymagać, jak wymagać, czego wymagać.
Kiedy zakładałam swoje przedszkole 13 lat temu, wynajęłam kawałek drukarni. To było totalne gruzowisko. Pamiętam, że usiadłam na rozwalającej się skrzynce i pomyślałam „Joasiu, wyobraź sobie, że masz trzy lata, idziesz do przedszkola, co chciałabyś w tym przedszkolu otrzymać?” I wtedy moja pierwsza myśl była taka, że przecież większość rzeczy za mnie robią, opowiadają mi jako prawdy objawione. A ja bym chciała poznać, doświadczyć, zrozumieć.
Jeżeli nie dajemy dzieciom przejść przez pewne rzeczy, zrozumieć to one sobie później z tym nie radzą. I nie mówię tu tylko o sferze szkolnej, ale takiej społecznej, życiowej. Jeśli powiem dziecku, ze sól jest słona, a dam mu spróbować – to odbiór będzie zupełnie inny.
Niedawno miałam zajęcia z czterolatkami i robiliśmy z maluchami pierogi. Dzieci dostały ciasto, które przygotowały wcześniej, wałki, wydrążały placuszki i nakładały mrożone truskawki. Zobaczyły, że truskawki rozmrażają się szybko i jest dramat. I spróbowały same. Miały możliwość poznania jak to jest, kiedy jedzą to, co przygotowały same.
Że smakuje inaczej prawda?
Oj tak, im zawsze najbardziej smakuje to co same przygotują. Ale jak za jakiś czas dostaną na obiad pierogi przygotowane przez mamę czy babcię, to będą wiedziały jak zostały przygotowane. Bo same tego spróbowały, bo doświadczyły, bo zrozumiały.
Mam wrażenie, że w naszym kraju jest taka tendencja blokowania potencjału dzieci. Wręcz mordowania dzieci na „dzień dobry”. Ja nie mogę się z tym pogodzić i walczę z tym od wielu lat. Każdy z nasz przychodzi na świat z ogromnym potencjałem. Zwłaszcza w pierwszych latach życia. Niby wszyscy o tym wiemy, że jest najlepsza pamięć, dziecko najszybciej się uczy, a proszę zobaczyć jak młody człowiek jest blokowany. Bo jesteś za mały, bo liter się nauczysz w szkole, bo miarka centymetrowa to za wcześnie.
To hasło „pozwól mi poznać, doświadczyć, zrozumieć” jest takim krzykiem „nie blokuj dziecięcego potencjału, pozwól mu się rozwijać. Poza tym doświadczyć i zrozumieć, to też cieszyć się z edukacji i tego, że samemu się do czegoś doszło.
Na przykład do tego co warto a czego nie warto dodawać do rosołu?
Tak, o tym się przekonały ostatnio trzylatki na zajęciach z kuchcikowa. Zawsze przychodzą do mnie do jadalni – tym razem poszłam po nich zestresowana, bo na podłodze w kuchni są wielkie białe ślady. Poprosiłam, żeby pomogły mi rozwiązać tę zagadkę. One były strasznie przejęte i koniecznie chciały dowiedzieć się co za olbrzym zostawił takie wielkie ślady.
Czołgaliśmy się po podłodze, próbowaliśmy co to za substancje. Przeżywały to strasznie.
Chciałam, żeby zobaczyły czym różni się mąka, woda i sól. Która z tych substancji rozpuszcza się w wodzie. I żeby zapamiętały. A zapamiętają lepiej, jeśli coś przeżywają, jeśli jakieś doświadczenie wywoła w nich pozytywne emocje. Tak jak tutaj – one miały frajdę – mogły przesypywać, potem przelewać wodę, sprawdzić co się rozpuści. A potem pomogły olbrzymowi sprawdzić którego z tych białych proszków nie powinno się dosypywać do rosołu.
I co się okazało?
Że mąki oczywiście, bo… zrobi się ciapa! Myślę, że to jest właśnie ten kierunek pracy nauczycielskiej i rodzicielskiej.
No tak, ale szkoła czy przedszkole to jedno, a dom to zupełnie inne miejsce dla dziecka. Chyba to ważniejsze miejsce w którym mogą poznawać, doświadczać i zapamiętać jeszcze więcej. Czy to nie rodzice powinni zamiast ‘nie rób, nie dotykaj, zostaw’ powiedzieć ‘weź, sprawdź, spróbuj’? Dać dzieciom mąkę i pozwolić wsypać do rosołu?
Oczywiście. I bez względu na to czy jesteśmy mniej czy bardziej zapracowani, czy spłacamy mniejszy czy większy kredyt i na to czy dziecko jest krócej czy dłużej w przedszkolu to najważniejsza jest rola rodziców. Bo to, ze my jesteśmy z dzieckiem 8 czy 9 godzin na dobę to nie wszystko. Ono większość rzeczy i tak wynosi z domu. Mówię tu o poczuciu własnej wartości czy pewnej otwartości. Nawet jeśli szkoła będzie próbowała ją zablokować, to się nie uda, bo wartości wyniesionych z domu nie tak łatwo zablokować.
I to rodzice powinni podkręcać tę otwartość i ciekawość świata. A proszę sobie wyobrazić, że współczesne trzylatki w większości nie miały w rękach pędzla czy nożyczek. Przychodzą do przedszkola i to dla nich nowość.
Myśli Pani, że nie dostały farb, bo mogłyby pobrudzić ściany czy raczej nie dawano im nożyczek by nie zrobiły sobie krzywdy?
Zdecydowanie chodzi o potencjalny bałagan. To nie jest tak, że rodziców nie stać na farby. Ale chodzi o coś jeszcze. Trzeba by było wspólnie malować, tłumaczyć, spędzić czas. Łatwiej jest dać laptopa, ipada czy włączyć bajkę. Nie chciałabym jednak wrzucić wszystkich rodziców do jednego worka, bo to oczywiście nie dotyczy wszystkich. Bo w kuchni można wydzielić dziecku kawałek przestrzeni i dolną szafkę, w której będzie miało swoje rzeczy, stolik, folię malarską. Dajmy mu przyprawy, sól mąkę. Niech przygotuje „kuchenne pachnidło”. Wystarczy posmarować klejem kartkę i stworzyć obraz, który ogląda się nosem. To jest w zasięgu każdego rodzica. Nic tak dziecka nie zafascynuje jak realny świat dorosłych.
Weźmy na tapetę przeciętnych Kowalskich. Rodziców pracujących od 9 do 17. Jadąc z firmy obierają dziecko z przedszkola. Naprawdę są zmęczeni i nie mają na nic siły. Przyjmijmy, że nawet nie mają czasu ugotować obiadu, więc zabawa w pachnące obrazy odpada. Oni po to właśnie oddają dziecko do przedszkola, żeby tam wykonywało takie cuda. A z laptopa może też się czegoś nauczy…
Czy nam się to podoba czy nie, to – brzydko mówiąc – posiadanie dziecka to ogromna odpowiedzialność, z której nikt i nic nas nie zwalnia. I to jakie będziemy mieli dziecko po latach, to będzie owoc tego czasu jaki włożę w jego wychowanie na początku. Każdy rodzic musi sobie zadać pytanie „co ja zawaliłem jako rodzic” – nie szkoła, przedszkole, pani opiekunka.
Ale tak jest prościej…
Ale nie w tym rzecz. Jeśli mam dziecko to schodzi na dalszy plan to czy kupię mu buty takiej firmy a nie innej, albo czy położę na kanapkę jeden plasterek szynki czy dwa. Chodzi o to jakim rodzicem naprawdę jestem. Ile czasu z nim rzeczywiście spędzam, rozmawiam, bawię się. Na ile się śmieję, wygłupiam i wykorzystuję każdą chwilę.
Przecież jadąc samochodem wracając z przedszkola możemy spędzić naprawdę fajny czas. Owszem – możemy puścić muzykę i patrzeć jak dziecko przysypia. Ale możemy też poszukać czerwonych samochodów, napisać własną bajkę czy wymyślać słowa na kolejne litery. Idąc na spacer możemy iść spokojnie i nudno, albo czegoś szukać, może podrzucić dziecku jakiś liścik? Rodzic dostaje dar w postaci dziecka i za nie odpowiada.
Każdy z nas popełnia błędy i nie ma recepty na to jak być dobrym rodzicem. Ale musimy zastanowić się czego chcemy dla naszego dziecka. Czy ma mieć dobre oceny i świetną średnią, czy może pasję i radość z życia.
Czy jest na to jakaś recepta? Bo pewnie są rodzice, którzy powiedzą, że chcieliby, ale nie wiedzą jak odpowiedzieć na takie pytanie. Jak się zachować.
Zapominamy niestety bardzo szybko jak o jest być dzieckiem. Wydaje mi się, że jeśli jesteśmy trochę bardziej na luzie. Warto spróbować pomyśleć jak to jest jak się ma tyle lat ile ma nasze dziecko i spróbować to uszanować. Że ono ma swoje stresy, swoje problemy, swoje emocje. I o nich rozmawiać.
Dzieci są niezwykle bystre. Obserwują, manipulują. I budują swój świat na wzór tego, który je otacza. Może to być świat w którym rodzice niczego nie wymagają, bo ‘jeszcze się napracuje’, ‘jeszcze się nasprząta’.
No właśnie. Pani często i sporo mówi o nadopiekuńczych rodzicach. Co z nimi?
Chodzi mi o rodziców, którzy uczą w taki drobiazgowy sposób, wyręczają nawet w niuansikach. I w ten sposób nie uczą życia. A później „wystawiają” takiego młodego człowieka poza dom i mówią ”radź sobie”. To nie tak. Trzeba pokazać wcześniej, że każde działanie wywołuje jakieś skutki. Jeśli rodzice tego nie nauczą, to młody człowiek nie dowie się tego z telewizji czy gier komputerowych.
Często widzę u rodziców swoistą obronę swojego dziecka. Jaś kopnął Marysię w kostkę. I rodzice Jasia nie powiedzą – synu, przeproś Marysię bo jej przykro. Nie. Oni powiedzą ‘Ale Marysia to była taka, siaka, niegrzeczna, dokucza innym’ i tak dalej. Niech Marysia sobie taka będzie, ale mój syn zachował się nie w porządku. I powinien ponieść tego konsekwencje.
A propos konsekwencji. Czy to przypadkiem też nie jest bolączka dzisiejszych rodziców. A właściwie nie konsekwencja ale jej brak?
Już z trzylatkiem można usiąść i porozmawiać - słuchaj, to są twoje zabawki. Trzeba je posprzątać. Ja mogę ci pomóc, ale nie zrobię tego za ciebie. Jeśli rodzic jest konsekwentny, to naprawdę może obejść się bez wrzasków. Dziecko chce bajkę, spacer? Denerwuje się - trudno. Inaczej się umawialiśmy. Poczytajmy książkę w tym czasie, pomóżmy dziecku, ale nie wyręczajmy go.
A co mają zrobić rodzice, którzy nie są aż tak cierpliwi? Żyją w ciągłym biegu, bardzo szybko i ten brak konsekwencji nie jest celowy ale wynika z braku czasu. Sprzątnę te zabawki dla świętego spokoju, żeby pójść już na ten spacer, bo przy okazji do załatwienia mam jeszcze kilka spraw. Ale od jutra będziemy konsekwentni.
Jeśli coś z dzieckiem ustaliliśmy to trzymajmy się tego. Bo następnego dnia dziecko będzie się darło jeszcze głośniej. A my tylko utrudnimy sobie to wychowywanie. Dziecko bardzo szybko potrafi się zorientować o co chodzi i dorosłymi manipulować.
Ale rzeczywiście większość tych sytuacji wynika z braku czasu. Proza życia codziennego jest taka, że rodzic wybiera tempo, żeby się wyrobić. My ciągle się gdzieś spieszymy…
Nie dajemy dzieciom wyboru, nie pozwalamy im nauczyć się samodzielności. Bo niestety nauka trwa a my nie mamy na to czasu. Ja z roku na rok widzę, ze do przedszkola przychodzą dzieci coraz mniej samodzielne. One doskonale znają się na obsłudze telefonów i tabletów, ale nie potrafi samodzielnie jeść czy zapiąć spodni.
Gdybym mogła coś poradzić rodzicom, to żeby znaleźli ten czas. Bo prędzej czy później to wyjdzie.
Nie boi się Pani głosów mówiących, że to co Pani mówi to bezstresowe wychowanie?
Nie, właśnie nie. Temu dziecku wszystkiego nie wolno. Ja jestem przeciwniczką bezstresowego wychowania.
Bezstresowe wychowanie a nauka samodzielności to dwie zupełnie różne sprawy. To nie jest tak, ze pozwalam dwulatkowi rzucać w siebie miską pełną zupy i chwalę go za celne rzuty. Ja godzę się na to, żeby dziecko próbowało zjeść tę zupę, rozlało, nauczyło się że widelcem się nie uda. A jeśli miska spadnie raz, drugi, trzeci, to po prostu konsekwencja tej nauki.
Chciałabym na koniec wrócić jeszcze na chwilę do podstawy programowej. Tej, nazwijmy ją, klasycznej, zaproponowanej przez państwo. Wymienia Pani wiele rzeczy, które są niefajne. W przedszkolu np. leżakowanie, czy sam fakt otwarcia placówek 24h na dobę. Czy potrafi Pani wymienić coś dobrego? Pozytywnego?
Co może być dobrego – to nauczyciel. Pewnych rzeczy my nie możemy zmienić, ale istotą wszystkiego jest ten nauczyciel, który dzieci prowadzi. To powinno być dobro nadrzędne.
To do tych osób - bo to w większości Panie, ale przecież też Panowie należy stworzenie atmosfery, w której dziecko poczuje się bezpiecznie, będzie odważne, że cały czas będzie miało poczucie, że robi coś ciekawego. Bo to od nich zależy jakie będzie przedszkole. Nie od budynku, wnętrza czy innych elementów. Ale od tego, że jest sala w której pracuje Pani Marysia Kowalska i to jest inna planeta na którą przenosi się moje dziecko.