Fot. 123RF
REKLAMA
Nazwijmy ją Marysia. 39 lat. Dziewięcioletnia córka, nazwijmy ją Lena. I mąż, nazwijmy go Adam.

Z notatek Marysi. 2006 rok, luty:
Pieprzony mit, że miłość macierzyńska to dar, który dany jest każdej z nas. Jestem bezkształtną kulą nadwagi. Jestem rozstępem, jestem bólem pachwin, kręgosłupa, niemocą, zdycham. Dziewiąty miesiąc. Matka: „Ale się zapuściłaś. Ja w ciąży przytyłam tylko siedem kilogramów.

Maria: Kobiety marzą o dziecku. Nie marzyłam. Marzyłam o naszym mieszkaniu z Adamem, kanapie, podróżach, kinie, bliskości. Naszym życiu. W spokoju. Z dala od rodziców, którzy mnie ranili. Przyzwyczaiłam się do pytań. „A dlaczego wy jeszcze nie?". „Będziesz żałowała", „Staracie się, tak?". Co odpowiadać na takie pytania. Ile tekstów o tym było, ile wyznań. Wciąż to samo.
Ale Adam marzył o dziecku. I wprost mówił: „Dla mnie rodzina to dzieci". Namawiał mnie na macierzyństwo pięć lat. Mówił: „Proszę, pokochasz, zrozumiesz". Mówiłam: „Nie czuję tego, jestem pusta". Obiecywał: „Będę kochać za nas dwoje". Nie szantażował mnie. Nie bałam się, że odejdzie. Kochałam mężczyznę, który pragnął dziecka. Któregoś dnia pomyślałam: „Miłość to dawanie. Dlaczego chcę go pozbawić tego, czego pragnie?".
O Lenę staraliśmy się prawie rok. Seks pozbawiony spontaniczności, monitoring cyklu, duphaston po którym moje piersi rosły i zamieniały się w dwa gigantyczne, bolesne arbuzy. W końcu zaszłam w ciążę. I na początku się cieszyłam. Bo dawno nie widziałam, żeby mój mąż był tak szczęśliwy.

Z notatek Marysi, marzec:
Przyjeżdżamy z Leną do domu. W nosidełku stawiamy ją na podłodze. „Niech obwąchają ją zwierzęta, muszą ją poznać" cieszy się Adam. A ja myślę: Boże, to już zawsze. On robi mleko, ja próbuje wywołać laktację. Sutek rozciągany przez laktator. Moja kobiecość, której nie ma. I wspomnienie studenta medycyny, który podczas obchodu sprawdza, jak mam zszyte krocze: „ładnie się goi" stwierdza. Chce mi się wymiotować. Czy moja wagina jeszcze kiedyś kogoś podnieci – myślałam. Źle mi.

Maria: Matki zwykle wspominają mleczny zapach niemowlęcia, uśmiech, maleńkie rączki. Ja nie czułam nic. Rodziłam ponad dobę. Potem chciałam tylko spać. Patrzyłam na maleństwo zawinięte w niebieskie śpioszki. Płakałam jak głupia. I czułam obcość. Do przyjaciółki pisałam: „Obcość. Nie chciałam". Tłumaczyła, że to depresja poporodowa, chwilowa niechęć. Ale ja nie czułam niechęci. Czułam odpowiedzialność. Pocięta, obolała, wstałam Ją przewijać. „Proszę się ogarnąć" rzuciła sucho pielęgniarka. Więc się ogarniałam.
Obcy świat. Biologia. Moja zależność. A ja robiłam karierę, pracowałam nad ciałem. Kontrola była dla mnie najważniejsza. Straciłam ją. W swoim oczach byłam nikim. Plus ogromne poczucie winy, że nie kocham. Że jestem tylko odpowiedzialna. Nie ma pasji, wzruszenia, łez. Dlaczego nikt o tym nie mówi? Czy tylko ja to czułam?

Z notatek Marysi, marzec 2007:
Wolę milion spotkań z ludźmi, milion służbowych zadań. Rutyna mnie zabija, nuży, niszczy. Rozpadam się. Gaworzenie, karmienie. Przeżyłam rok w niebycie. Karmienie, pranie, sprzątanie, prasowanie ubranek. Nie mam w sobie miłości. Mam świadomość, że może w ogóle nie umiem kochać. Dziecko boleśnie uświadamia ci każdy twój brak, każdą nieumiejętność. Nie możesz uciec przed bliskością, odpowiedzialnością.

Maria: Część mnie nienawidziła Adama. Był idealny. Cierpliwy, dobry. Lepszy ode mnie. Czterogodzinne spacery z dzieckiem, zabawy, kochanie, przewijanie. Druga część go podziwiała. Chciałam być taka jak on. Wrzeszczałam: „Dla ciebie liczy się tylko ona". „Nieprawda liczycie się wy" mówił. Była śliczna, słodka, urocza. Karmiłam ją piersią, bo w końcu wypracowałam sobie tę laktację. Byłam więc matką porządną. Uwierz, byliśmy na zewnątrz idealną rodziną. Ale ja marzyłam o innym życiu. Mieliśmy wspaniałą nianię. „Ona jest taka czuła" mówiłam sobie. O 19.00 podjeżdżałam pod dom. Patrzyłam w okno Leny. Zapalone światło czy zgaszone? Gdy było zapalone, włączałam muzykę i siedziałam w aucie. Czekałam, aż ona zaśnie. Żeby nie musieć znosić jej płaczu i fochów. Czułam wstyd. Ale mój komfort był dla mnie ważniejszy. Ale lubiłam przytulać się do niej, gdy spała.
logo
Fot. 123RF

Z notatek Marysi, 2010:
Spotkania z Psycholog. Mówię, że nie kocham chyba Leny, że chcę uciec. Że już chyba nie kocham Adama. Bo rodzina, to coś kompletnie nie dla mnie. „A jak było z mamą? A dlaczego właściwie ma pani dziecko? Jak pani sobie wyobrażała życie?.

Maria: Jak w świecie, gdzie kobiety są zdradzane i zostawiane, gdzie panuje kult Matki-Polki można wyznać: to ja jestem ta zła, niedobra, ta niepotrafiąca. Nienawidziłam: placów zabaw. Gadek przy piaskownicy, bawienia się w pasku, huśtania, robienia babek, uśmiechania się i wymyślania historii. „Mamooooo…." Lena mnie ciągnęła za sobą. „Jeszcze tylko godzina, dwie" myślałam sobie. Bawiłam się z nią, robiłam babki, ale nudziłam się tak, jak nigdy w życiu. „Byłyśmy trzy godziny na placu zabaw" mówiłam Adamowi. I myślałam: „Teraz weź ją, żebym nie zwymiotowała. Żebym pożyła, poczytała książkę, obejrzała film, przez chwilę była sobą. Najbardziej męczyło mnie, że muszę być wciąż gdzieś dla innych. W pracy cudowna szefowa, która rozumie innych, w domu dobra żona co zrobi obiad i naleśniki, i dobra mama, która bawi się w kucyki Little Pony. I ciągłe poczucie, że to nie ja, nie mój świat, nie moje życie. Bo przecież mieliśmy mieć z Adamem siebie. I wolność.

Z notatek Marysi 2013:
Świat jest pełen rodzin, jest pełen dobrych matek, kobiet, które powinny mieć dzieci, bo są wspaniałe. Kobiet dla których macierzyństwo jest świadomym wyborem i innych, które świadomie mówią: „Nie". Gdyby nie mój mężczyzna też bym powiedziała: „Nie" Czasem myślę czy Lena czuje, że jestem obok, choć bardzo się staram, żeby tak nie było.

Maria: Matka nie idealna to niekoniecznie matka, która nie przytula i nie mówi „kocham". To czasem matka perfekcyjna, przytulająca, czuła. Taka staram się być. A potem czuję narastającą furię i złość. I myślę: „Nie nadaję się na matkę. Nie znoszę swojej córki". Jest taka jak ja. Zbuntowana, gniewna, niezależna. Nie mam do niej cierpliwości.
Z gabinetu psychologa:
– Jakie było pani pierwsze wspomnienie z matką?
– Jak mnie zbiła smyczą za to, że pogryzł mnie pies.
– To znaczy?
– Mogłaś uważać, sieroto! Musiałaś się pchać do tego psa. – krzyczała. A potem mnie zbiła smyczą po twarzy.
– Ile pani miała lat?
– Sześć.
– Czy naprawdę uważa pani, że da się przelewać z pustego w próżne? Kochać tak po prostu, gdy nas nie kochano?
Maria: Umieść mnie gdzieś po środku. Nazwij wyrodną, albo nazwij niekochaną, która z czasem zrozumiała co to jest miłość do dziecka. Bo z czasem zrozumiałam. Miłość to troskliwość, bo martwię się o Lenę. Miłość to uwaga, bo słucham co opowiada o szkole, wiem z kim się przyjaźni. Bo to czułość– którą jednak dla niej mam.
Ale tak, nie kochałam jej na początku. Tak, teraz kocham bardzo.
Ile nas takich jest? Nie wszystkie powinnyśmy mieć dzieci. Jestem tego pewna, jak niczego na świecie. Nie namawiajcie nas do tego.