– Nasz, rodziców problem polega na tym, że zapomnieliśmy o tym, że wychowanie to ciężka praca. Odpuszczamy, a potem się dziwimy, że sześcioletnie dzieci nie są gotowe, żeby pójść do szkoły – mówi Dorota Zawadzka, psycholog.
Jest Pani za tym, żeby sześciolatki szły do szkoły.
Tak.
Nie przekonuje pani to co mówiła w swoim przemówieniu sejmowym Karolina Elbanowska z ratujmymaluchy.pl, że rocznik 2009 to najliczniejszy rocznik od 15 lat. We wrześniu do szkoły pójdzie 650 tysięcy dzieci, o połowę więcej niż dwa lata wcześniej.
Pani Elbanowska pokrzykiwała z trybuny sejmowej, że klasy będą przeładowane i że to jest wina rządzących. Ale sama nie pamięta, lub nie chce pamiętać, że start reformy przesunięto właśnie w związku z działaniami akcji Ratuj Maluchy. Pamiętam to dobrze, choć jeszcze nie byłam wtedy w tę sprawę emocjonalnie zaangażowana. Pamiętam różne medialne doniesienia, że przesuwamy reformę ze względu na to, że jest protest rodziców. I że dzięki temu dzieci i rodzice będą się mogli na to przygotować. A przecież od początku było wiadomo, że dzieci z rocznika 2009 jest dużo.
Moim zdaniem źle się stało, że ta reforma nie została wprowadzona od razu. I rozumiem rodziców, którzy są wściekli i rozżaleni, bo komunikacja ze strony Ministerstwa Edukacji Narodowej i nauczycieli była fatalna, a nie może być tak, że rodzice nie mają dostępu do informacji. Natomiast jako psycholog stwierdzam, że nie ma powodu, żeby sześciolatek nie rozpoczynał edukacji w szkole.
Rozmawiałam dzisiaj z wychowawczynią syna, nauczycielką nauczania początkowego. Powiedziała mi, że jej zdaniem dzieci nie są absolutnie przygotowane do tego, żeby iść do szkoły w wieku sześciu lat. Mają problemy z koncentracją, skupieniem, potrafią tarzać się po podłodze, miauczeć, nie słuchają poleceń.
Ale to nie wynika z tego, że one mają sześć lat, one za rok będą dokładnie takie same i tak samo będą funkcjonować. To jest problem, tego, że my od iluś lat inaczej wychowujemy dzieci.
To znaczy?
Gdyby pani z tą nauczycielką porozmawiała dłużej i zapytała czy te siedmiolatki, które do niej trafiały trzy lata temu, były inne niż te na przykład sprzed sześciu lat, to idę o zakład, że powiedziałaby, że było gorzej. Ja też mam przyjaciółki, koleżanki nauczycielki, które raportują mi co się dzieje w szkołach. Dzieci gorzej mówią, gorzej funkcjonują społecznie, mają większe trudności ze skupieniem, nie mają kompetencji społecznych. Nie znaczy to jednak, że nie są gotowe do szkoły, a co najwyżej, gorzej wychowane…
To jest wina nas, rodziców?
Nie, ja nie chcę mówić o żadnej winie rodziców. Mówię o odpowiedzialności. My, rodzice odpuściliśmy. Z wielu powodów. Czasem rozmawiam z młodymi mamami choćby na temat zasad savoir-vivre. Mówię o tym, że dziecko powinno reagować na polecenia, znać zasady: w kinie jesteśmy cicho, w autobusie nie biegamy. I należy egzekwować przestrzeganie tych zasad. Ale coraz częściej w odpowiedzi słyszę: „Ale jak to, dziecko może wszystko". No i potem mamy takie efekty, że dzieci przychodzą do szkoły kompletnie nieprzygotowane do życia w świecie, gdzie się od nich czegoś wymaga.
Inny przykład. Wiele dzieci nie rysuje, nie maluje. Proszę popytać nauczycielki z przedszkola, jakie maluchy mają kompetencje plastyczne. Rodzice znajdują tysiące powodów, żeby ich dzieci nie malowały: dziecko się pobrudzi, pobrudzi wszystko wokół, farby są za drogie, szkoda czasu.
Nie mówię o mamach z dużych miast, które są wykształcone, świadome, ale takich jest niewielki procent.
Albo inny przykład. Część rodziców nie kupuje swoim dzieciom książek, nie wychowuje ich. I te dzieci potem idą do szkoły i nie wiedzą, jak się zachować. Nie umieją powiedzieć „dzień dobry", „do widzenia",„dziękuję", „przepraszam".
Ale musi pani przyznać, że szkoły są nieprzygotowane do przyjęcia sześciolatków. Przeładowane klasy, świetlice, ciasne szatnie, dwie zmiany.
No nie muszę i nie przyznam bo to, nieprawda. Owszem zdarzają się wyjątki , jak wszędzie. Ale nie możemy traktować sześciolatków jak innego gatunku ludzi. Ostatnio właśnie jedna z mam mi powiedziała, że nie chce posyłać swojego sześciolatka do szkoły, bo szatnie są ciasne. A za rok już nie będą za ciasne?
Nie, ale może ona uważa, że jak jej dziecko będzie starsze, to łatwiej się oswoi z niedogodnościami?
Nie, to jej się tylko wydaje. Mamy siedmiolatków też się boją i to jest naturalny lęk. Czasem robię taki eksperyment. Kobietom, z którymi się spotykam daję do wypełnienia złożoną z 10 pytań ankietę, która sprawdza, jakie kompetencję mają ich dziecko, co umieją. I z ankiety wynika, że ich dzieci umieją bardzo dużo. I wtedy mówię: ta ankieta to jest fragment testu badającego gotowość szkolną. I wtedy te kobiety prawie wpadają w panikę i mówią: „A nie, to on tego nie umie" albo „No tak, ale on to potrafi tylko w domu, w szkole nie da rady". Co ciekawe częściej reagują tak mamy chłopców.
Jesteśmy nadopiekuńcze?
Mnóstwo rzeczy robimy za dziecko.
Na przykład?
Po pierwsze myślimy za dziecko. Na pytanie „co lubisz?", ono pyta: „Mamusiu, a co ja lubię?". Po drugie podejmujemy za nie decyzje. Ono pyta: „Czy mogę siusiu?”, „Czy mogę się pobawić?". Jest cała masa rzeczy, na które matki muszą dawać pozwolenie. Czasem otwieram oczy ze zdumienia i sama pytam: „Ale dlaczego twoje dziecko nie może wstać od zabawy i iść samo zrobić siku?"
Ogarniamy też rzeczywistość dziecka, choć ono powinno już robić to samo. Ot, chociażby ubieranie się. Chłopiec wyszedł w granatowej bluzce, a przyszedł w zielonej. Dlaczego? Bo nie wie w co jest ubrany. A dlaczego nie wie? Bo mama mu coś dała, to założył, to nie jest dla niego istotne. Poza tym wszystkie sprawy związane z jedzeniem. Dzieci nie wiedzą, co lubią jeść.
Nie rozumiem?
Mama decyduje, mama wybiera. „Masz to zjeść, bo to jest zdrowe". „Masz zjeść teraz, bo to właściwa pora". Mamy decydują o całej masie rzeczy, przez co intelektualnie ubezwłasnowolniają swoje dzieci. I one mają kłopot z samodzielnym rozbieraniem się, ubieraniem, odrabianiem lekcji. Większość z tych matek w ogóle nie zdaje sobie z tego sprawy. Nie mówię tego złośliwie, naprawdę obserwuję taką nadopiekuńczość. Trochę tak, jak w moim ulubionym dowcipie: „Krzysiu, Krzysiu, chodź do domu" „A co, jestem zmęczony? „Nie, jesteś głodny".
Co dziecko sześcioletnie już powinno samo o sobie wiedzieć?
Powinno wiedzieć, że jest zmęczone albo głodne. A dzieci nie mają takiego poczucia, bo cały czas podtyka im się jedzenie. Powinny wiedzieć, że się nudzą, ale tego również nie wiedzą, bo nikt im nie pozwala się nudzić. Rodzice wychodzą z założenia, że dziecko trzeba cały czas zabawiać.
Dzieci powinny także orientować się w sprawach swojej rodziny. Jak mają na imię rodzice, co robią, gdzie pracują. A one często nic na ten temat nie wiedzy. Mają tzw. wiedzę punktową: o dinozaurach, kosmosie, rycerzach.
Kiedyś była taka akcja miesięcznika "Dziecko" – 100 rzeczy, które powinno zrobić dziecko zanim pójdzie do szkoły. Zainspirowana napisałam o tym na swoim blogu. Wie Pani jakie to rzeczy?
Jakie?
Dziecko powinno znać różnicę między iść, a kroczyć. Porozmawiać z mistrzem. Chodzić boso po rosie, po piasku, po żwirze. To są doświadczenia życiowe, które powinien mieć sześciolatek. Ale wielu ich nie ma.
Proszę zobaczyć co piszą matki na forach internetowych. "Mój syn ma trzy lata, a już czyta". "Moja córka chodzi na angielski". Rodzice ścigają się w edukacji, ale nie uczą dzieci wyrażania emocji, rozmawiania o uczuciach. Nie pokazują, jak ważne są relacje z drugim człowiekiem. A potem dziwią się, że dziecko sobie nie radzi. A jak ma sobie radzić, skoro jest trzymane pod kloszem?
Rzeczywiście, nauczycielki często mówią, że sześciolatki mają problem z nawiązywaniem kontaktów.
Tak, bo nie mają treningu społecznego.
A nawet jeśli się spotykają, to często głównym punktem programu jest granie na tablecie czy komputerze.
Tak, my wisieliśmy na trzepaku, graliśmy w gumę, bawiliśmy się na podwórku. Teraz dzieci nie wychodzą na podwórko. Dlaczego zabrano z przedszkola naukę czytania i pisania? Dlatego, że przedszkole ma być miejscem, w którym pracuje się nad emocjami i kompetencjami społecznymi. Tam dzieci maja się nauczyć bawić ze sobą, rozmawiać, nawiązywać kontakty, radzić sobie ze stresem i porażką. Sześciolatek może nie wymawiać „r", ale powinien radzić sobie z porażką, wiedzieć, że raz się wygrywa, a raz przegrywa.
Nauczycielka mojego syna mówiła mi też o tym, że dziś dzieci nie są odporne na stres. A może tak jest, bo my je chronimy przed stresem?
Tak, robimy wszystko, żeby ono stresu nie przeżywało, nie stawiamy granic z lęku, że je zranimy. Nie pozwalamy dziecku, żeby się zaniepokoiło, przestraszyło. Przykład z piaskownicy. Jedna dziewczynka mówi drugiej: „Nie lubię cię". Mamusia tej drugiej pędzi i ratuje córeczkę z opresji: „A dlaczego ty mówisz, że jej nie lubisz, tak nie wolno".
Stąd się bierze ten brak odporności na stres?
My w ogóle nie mamy odporności na stres. Nie radzimy sobie z własnymi emocjami. Jak więc mamy nauczyć tego nasz dzieci. Zresztą często bagatelizujemy ich odczucia.
Czasem rodzice mnie pytają: „Ale jaki dziecko może mieć stres?" Odpowiadam: ono ma całą masę stresów – bo się czegoś przestraszy, bo czegoś nie zrozumie, bo coś zobaczy. Powinniśmy mieć czas, żeby z dzieckiem porozmawiać, a tego nie robimy. Nie mamy czasu.
Inna sprawa, że wielu z nas mówi swoim dzieciom, że są najlepsze, najładniejsze. To fajne, dobre, buduje pewność siebie. Ale w drugim zdaniu trzeba od razu dodać, że inne dzieci też są takie. A my tego nie robimy. Pokazujemy dziecku, że ono jest lepsze. I gdy dziecko idzie do szkoły, to boleśnie zderza się z rzeczywistością.
Chyba to wynika z tego, że chcemy być inni niż nasi rodzice, dlatego tak chwalimy, wzmacniamy nasze dzieci. Nam często nie mówiono dobrych rzeczy.
To takie myślenie kompensacyjne. Moi rodzice byli z pokolenia, które niczego nie miało, więc ja miałam mieć wszystko i moim synom dać więcej niż ja dostałam. Ale wielu rzeczy i tak nie dałam. Nie da się niczego nadrobić. Zauważyłam, że mamy bardzo wyraźny upadek autorytetów. Czasem pytam młodych matek: „A kto jest dla ciebie autorytetem?". Ona mówi: sama jestem dla siebie autorytetem. To jak jej dziecko ma np. umieć zaufać pedagogowi? Zobaczyć w nim autorytet?
Za problemy ze skupieniem i koncentracją też my odpowiadamy?
Z tym jest nieco inna sprawa. Mamy dziś coraz więcej tzw.„okołoporodówek", czyli mikrouszkodzeń związanych z trudnym porodem. I to nie są rzeczy, które widać tuż po urodzeniu, jak upośledzenia. One ujawniają się później, na przykład właśnie brak koncentracji uwagi. Poza tym proszę zwrócić uwagę na dietę dzieci. Ilość cukru powoduje, że dochodzi do zachwiania równowagi energetycznej i dzieci są nadpobudliwe. Do tego siedzą całymi dniami przed telewizorem czy komputerem. Działa na nie mnóstwo bodźców. A zasada powinna być taka: „Masz małe dziecko, zwolnij. Poleż z nim, popatrz w sufit”.
Przed pójściem do szkoły pobaw się z nim w szkołę. Niech posiedzi w skupieniu najpierw przez minutę, potem dwie, potem trzy. Skupienie się to jest umiejętność. A dzieci też patrzą na nas i widzą mamę, która robi tysiąc rzeczy naraz: wiesza pranie, wkłada naczynia do zmywarki, rozmawia przez telefon z koleżanką, układa puzzle i to wszystko przy włączonym telewizorze.
To że dzieci nie są gotowe, żeby iść do szkoły, jest wynikiem wielu lat zaniedbań. Niedawno rozmawiałam z jakąś mamą, która mi opowiadała o tym, że jej dziecko ma wadę wymowy i dlatego muszą przed pójściem do szkoły bardzo intensywnie pracować. Nie chciałam jej robić przykrości, ale miałam ochotę spytać: „Przepraszam bardzo, czy twoje dziecko ma wadę wymowy od kilku miesięcy?" Przecież ono najprawdopodobniej wadę wymowy ma od momentu, kiedy zaczęło mówić. Dlaczego więc dopiero teraz ktoś coś z tym robi?
Czy możemy nad tymi zaniedbaniami pracować?
Oczywiście. Wszystko można wypracować. Na początek trzeba zaakceptować, że tak się stało, że jesteśmy za to odpowiedzialni. Pójść do nauczyciela w przedszkolu, który jest pierwszym diagnostą naszego dziecka, potem ewentualnie do poradni. Albo państwowej albo prywatnej. Porozmawiać, jak przeprowadzić taką "terapię" i nad tym pracować. Ale ja znam rodziców, którzy dostają wytyczne i uważają, że skoro już dostali wytyczne to wystarczy. Dziecko może się zmienić, ale na to trzeba czasu. Nawet dorośli ludzie chodzą do logopedy i wada wymowy im znika. Ale dzieje się tak, bo logopeda z nimi pracuję.
Przeciwnicy reformy często mówią: ja dobrze znam swoje dziecko i wiem, że ono nie jest gotowe.
A kiedy będzie gotowe? Ja pytam: "A jak twoje dziecko funkcjonuje w sytuacjach trudnych, gdy czegoś nie ma?". Słyszę: „Nie ma takich sytuacji". I mówię, że to niedobrze, bo przecież życie się składa także z trudnych sytuacji.
Albo pytam: "A jak pani dziecko funkcjonuje z rówieśnikami?" "Do rówieśników nie chodzimy", słyszę. I mówię, że w klasie ono będzie miało rówieśników.
To rodzic musi nauczyć zabaw, rozwijać. Dziecko nie dostaje od życia woreczka z kompetencjami, na czwarte urodziny takimi, na piąte innymi, a na siódme z kompetencjami szkolnymi.
Zagubiliśmy się jako rodzice. I czasem to mówię, a w odpowiedzi słyszę: "Pani mówi takie oczywiste rzeczy". Tak, pewnie, mówię oczywiste rzeczy, ale czy wy to robicie? Czy w waszych domach nie jest tak, że dzieci się wiecznie proszą o uwagę "mamo, pobaw się ze mną, porysuj mi", a wy odpowiadacie: "zaraz, za chwilę, jutro"? Dzieci cały czas żebrzą o uwagę, to jaką mogą mieć samoocenę?
Wychowanie to bardzo ciężka praca. Nic się samo nie dzieje.
A jeśli ktoś ma ogromne wątpliwości?
Niech porozmawia z nauczycielem w przedszkolu. Rodzic często nie jest obiektywny. Nie ma wiedzy o dziecku w sytuacjach społecznych, ale nauczyciel je ma. Rodzic nie wie jak dziecko radzi sobie z czasem, ale nauczyciel już to wie.
Zresztą nauczyciele w okolicach marca, kwietnia mają obowiązek zawiadomić rodziców czy ich dziecko ma gotowość szkolną.
Co to znaczy? Że sześciolatek rozwija się harmonijnie. Kiedyś na tzw. dojrzałość szkolną składała się umiejętność pisania, czytania- teraz
wiemy, że sześciolatek może nie mówić „r" , ale musi być gotowy na to, by rozpocząć nowy etap w swoim życiu. I większość dzieci jest gotowa. Natomiast jeżeli pani z przedszkola mówi: „Pani dziecko się nieharmonijnie rozwija"– to wtedy idzie się do poradni i psycholog robi psychologiczną diagnozę. I potem daje zalecenia na trzy, cztery miesiące.
A argumenty, że to jest zabieranie dzieciństwa?
Chyba nie jestem właściwą osobą do odpowiedzi na to pytanie, bo nie rozumiem co to znaczy zabieranie dzieciństwa. Skoro szkoła jest końcem dzieciństwa, to praca jest końcem życia? Ja uważam, że to jest inna forma funkcjonowania. Kiedyś spytałam mam na Facebooku co to jest to całe dzieciństwo. „Nic nierobienie i beztroska" napisała któraś. Znając podstawy neurobiologii i psychologii dziecka wiem, że to są najważniejsze lata w rozwoju, tworzą się wtedy wszystkie połączenia neuronowe. Jeśli dziecko przez pierwszych sześć lat swojego życia nic nie robi, to nie dziwmy się, że ludzie nie czytają książek, nie chodzą do muzeów.
Moja znajoma twierdzi, że chłopcy później się rozwijają…
To co ja widzę to na pewno wciąż inaczej się wychowuje chłopców i dziewczynki. Mimo, że wciąż o tym mówimy, chłopcom wciąż się na więcej pozwala, odciąża ich dziewczynki szybciej uczy obowiązków domowych. Wymaga się od nich, żeby były bardziej poukładane. Chłopcom się dużo szybciej wybacza. Ja to często obserwuje na bliźniakach– parach. W takich relacjach chłopiec jest kreowany na niezdarę, zakłada mu się czapeczkę, rękawiczki, a w tym czasie dziewczynka obok się ubiera. Od niej się wymaga, żeby sobie poradziła, od niego nie.
Dzieci chcą i powinny – moim zdaniem - zaczynać edukację szkolną w wieku sześciu lat. Tak uważam, bo przez wiele lat zdobywałam wiedzę z zakresu psychologii rozwoju człowieka a i obserwacja większości sześciolatków w szkole to potwierdza. Wiem że nauczycielom jest trudniej, wiem, że rodzicom jest trudniej ale podmiotem jest dziecko i jego potrzeby.
Niestety wielu rodziców żadnej wiedzy z zakresu psychologii i pedagogiki nie ma, mają za to dużo emocji, w tym lęku. Namawiam ich, by mimo to zaufali swoim dzieciom, jeśli nie mogą zaufać specjalistom.