10 kg w dwa miesiące - taka utrata wagi wydaje się być trudna do osiągnięcia dla dorosłego, a co dopiero dla dziecka. A tych otyłych w Polsce jest dużo, dwa miesiące temu należał do nich mój 8-letni syn. Dziś jego waga mieści się w normie. To kawał ciężkiej pracy, ale możliwe do wykonania. Opowiem wam, jak to było u nas.
Moje dziecko było otyłe, walczyliśmy o jego zdrowie na wiele sposobów, długo nieskutecznie. Dziś mogę powiedzieć, to da się zrobić, da się odchudzić dziecko.
Dwa i pół miesiąca, 10 kg - taki wynik osiągnął 8-latek. Jeśli uświadomimy sobie, że to prawie 60 cm w obwodach, to robi jeszcze większe wrażenie.
Pokazuję zdjęcia mojego dziecka, bo wiem, jak trudno jest uwierzyć, że to jest możliwe. Wiem też, z czym musi mierzyć się otyłe dziecko. Warto podjąć wyzwanie, bo efekty mówią same za siebie.
Od początku nie było lekko
Żeby mieć świadomość, z czym się mierzył mój ośmioletni syn, musimy się cofnąć do września 2013 roku. To był bardzo trudny poród. Teo tuż po urodzeniu dostał 10 punktów w skali Apgar, jednak po badaniu przez neonatologa, okazało się, że tak różowo nie jest. Dziecko miało niską saturację, czyli natlenienie organizmu. 13-godzinny poród i ciasno owinięta wokół szyi pępowina zrobiły swoje.
Dwa antybiotyki, tlen - ciężki start, który ciągnął się za nami długo. Nie wchodząc w szczegóły, które do dziś doprowadzają mnie do łez, nie życzę nikomu patrzenia, jak lekarze walczą o życie twojego dziecka. Przez cztery lata dwa razy dziennie mój syn dostawał ogromne ilości sterydów i tył. Kiedy udało nam się ustabilizować kwestie zdrowotne, zaczęliśmy mierzyć się ze skutkami terapii. Mój syn był otyły.
Dietetyk, konsultacje z lekarzami, dużo ruchu. Teo zawsze był bardzo aktywny, mimo ciężaru, który dźwigał. Nie raz w przedszkolu słyszał, że jest "szyneczką", "pulpetem"... Dzieci potrafią być okrutne. A on nigdy się nie skarżył, choć widzieliśmy, że diety nie dają zamierzonego efektu, a on zwyczajnie męczy się nawet na spacerze. I wtedy zrobiłam wywiad z Leszkiem Klimasem.
Zdjęcia robią wrażenie
Pojechałam w niedzielę na Wilanów, bo w tygodniu nie miał dla mnie czasu. Pokazał mi zdjęcia, opowiedział historie dzieci, które chudły kilkanaście kilogramów w kilka miesięcy. Najważniejsze było jednak to, że te dzieci się uśmiechały, kilka miesięcy czy lat po przemianie nadal były szczupłe, uprawiały sport i były namacalnym dowodem, że to się może udać.
Zaczęliśmy rozmawiać i naturalnie zeszliśmy na temat mojego dziecka. - Ja wam pomogę, ale nie będzie łatwo, wchodzicie w to? - zapytał. Automatycznie odpowiedziałam - Tak. Dwa tygodnie później pojechałam do kliniki z moim dzieckiem. Zważony, zmierzony i obejrzany ze wszystkich stron Teodor usłyszał to, czego potrzebował - Razem damy radę.
Po powrocie do domu pojechaliśmy na zakupy z listą, którą dostaliśmy. Wiedzieliśmy, co mamy zmienić. Na początek daliśmy sobie miesiąc, żeby sprawdzić, czy jesteśmy w stanie utrzymać dietę. Rano Teo wszedł na domową wagę 48,3 kg. Zmierzyłam obwody, zrobiliśmy zdjęcia. Zrobiliśmy śniadanie, poszliśmy na spacer. Przez kolejne dni tak mniej więcej wyglądał nasz każdy dzień. Posiłek, ruch, rozmowa, posiłek i tak dzień za dniem.
Zdjęcia robiliśmy co tydzień
Każdą niedzielę zaczynaliśmy od wagi, miarki, zdjęć i raportu do Klimasa. Nawet jeśli pisałam o 7 rano, w ciągu kilku minut był telefon. Nie do mnie, Leszek dzwonił do Teo, rozmawiali, dyskutowali, co zmienić w jadłospisie. Każdą rozmowę syn kończył z uśmiechem i nową motywacją.
Po tygodniu na wadze było 1,5 kg mniej, potem, 2, 1, czasem 200 g, ale szło naprzód. Po dwóch miesiącach przebiliśmy 9 kg i nadeszły święta, a wraz z nimi - lekkie rozluźnienie. Teo nadal dużo się ruszał, ale nieco odszedł od diety. Bałam się go zważyć, ale okazało się, że znów waga spadła, mimo wszystko. Dziś mamy za sobą -10 kg, to jeszcze nie koniec, ale wczorajsza wizyta w Klinice daje pozytywnego kopa. Wiemy, po co idziemy, wiemy, że się da.
Czy było łatwo? Nie zawsze
Często dostaję pytania, czy to było łatwe, jak motywowaliśmy syna? Prawda jest taka, że my motywujemy się nawzajem. To jest małe dziecko, które czasem chce zjeść coś słodkiego, zwłaszcza kiedy w szkole ktoś ma urodziny i przynosi cukierki, albo częstuje ciastkiem na przerwie. Ale zaskoczyła mnie determinacja mojego syna. Wydawało mi się, że go dobrze znam, jednak każdego dnia nas zaskakiwał.
Kiedy zapomniał do szkoły kanapki, kolega chciał mu dać ciastko, odmówił, zjadł jabłko ze szkolnej akcji, do czego od razu się przyznał, bo to nie był moment, kiedy powinien po nie sięgnąć. Bywało, że tęsknił za jakimś zakazanym smakiem, rozmawialiśmy, dlaczego to ważne, żeby sobie odmówić. I odmawialiśmy sobie wszyscy, żeby było mu raźniej.
Bywały dni, kiedy wchodziłam do kuchni, patrzyłam na wagę, która na stałe zamieszkała na blacie i miałam ochotę to rzucić w diabły, bywało, że oboje płakaliśmy, ale spięliśmy się, a zdjęcia, które robiliśmy co tydzień, dawały motywację. Motywowało nas coś jeszcze. Teo z tygodnia na tydzień robił ogromne postępy, jeśli chodzi o możliwości fizyczne. Na pierwszym spacerze zrobił 4,5 tys. kroków, po tygodniu 7 tys., w listopadzie dawał radę przejść 5 km bez zadyszki.
Kiedy wylądował na kwarantannie i nie mógł chodzić na spacery i treningi, pożyczyliśmy od sąsiadów orbitrek i on wytrzymywał na nim godzinę bez słowa skargi. Ale zmieniło się coś jeszcze. Teo przestał się złościć, wcześniej niewiele trzeba było, żeby go wyprowadzić z równowagi, a kiedy się złościł - szedł spać, o każdej porze dnia. Odkąd jest na diecie, takie sytuacje można policzyć na palcach.
Z szafy zaczęliśmy wyciągać koszulki, które były za małe, już nie podnoszą się na brzuchu. Spodnie nagle stały się za długie, bo materiał nie rozciąga się na udach. Zeszła opuchlizna, zaczęły cofać się zmiany skórne, których przyczyn, mimo wielu badań nie udało nam się poznać. Coś, co dotąd jadł, mu szkodziło, co? Może nigdy się nie dowiemy.
Oczami dziecka
Kilka dni temu poprosiłam go, żeby odpowiedział na pytania, które powtarzają się najczęściej.
Jak znajdujesz motywację, kiedy nie chce ci się ćwiczyć?
Pomaga mi muzyka, znajduję jakąś fajną piosenkę, łatwiej mi się ruszać, kiedy coś gra. Pomaga też, kiedy na spacer idę z mamą albo tatą. W domu zawsze dużo się dzieje, na spacerze w końcu możemy spokojnie porozmawiać tylko we dwoje.
Masz teraz więcej energii?
Zdecydowanie. Jest mi dużo łatwiej niż na początku, czuję się dużo lepiej, wolniej się męczę, a na boksie już rzadko się pocę, na początku w połowie treningu musiałem odpocząć, teraz często tego samego dnia idę jeszcze na basen z tatą.
Jak określiłbyś swoje obecne menu?
Na pewno jest zdrowsze i chyba bardziej różnorodne, jem więcej posiłków, ale mniejszych. Rzadziej jestem bardzo głodny. No i zacząłem jeść trochę warzyw, okazało się, że wcale nie są takie złe.
Dzieci w szkole zauważyły?
Chyba nie, ale przestali mi dokuczać. Za to panie woźne, nauczycielki, trener, znajomi rodziców, ciągle mówią, że wyglądam lepiej. Sam to widzę, bo dużo łatwiej mi np. założyć buty, albo wspiąć się na górkę. W większości spodni muszę prosić mamę, żeby zawiązała mi mocniej sznurki, bo mi spadają, nawet te, które wcześniej były za małe.
Co jest najtrudniejsze w diecie?
Na początku to były drugie śniadanie, bo mama upiera się, żeby jeść ogórek kiszony, ale już się przyzwyczaiłem i teraz chyba nic nie jest trudne. Słodyczy mi nie brakuje, szybko się odzwyczaiłem, a teraz często pieczemy cos zdrowego i muszę powiedzieć, że to całkiem smaczne.
Jeszcze kawałek do mety
Przed Teo jeszcze kilka kilogramów, ale dziś wie, że da radę. Szybka utrata wagi i zmiana samopoczucia bardzo go motywują. Baliśmy się, jako rodzice, bo dorosłemu jest ciężko zmienić wszystko, a co dopiero małemu dziecku. Ale szybko przekonaliśmy się, że nasza wiara w jego możliwości i mądre wsparcie może góry przenosić.
Znalezienie odpowiedniego specjalisty nie było łatwe. Bo do dziecka nie trafiają tabelki i wizja potencjalnych chorób wynikających z otyłości. Do dziecka trafia szczerość przekazu, determinacja osób wokół, wsparcie, które płynie ze wszystkich stron. Bo odchudzanie dziecka, to proces, w który musi wejść cała rodzina.
Nie ma tu magicznych tabletek, suplementów za miliony monet, nie ma wyszukanych ćwiczeń, ani potraw z egzotycznych składników, nie ma wpychania w dziecko dań, których jeść nie chce. Cały Efekt Klimasa opiera się na współpracy, zmianie nawyków, wyrwaniu dziecka z kanapy i przeniesieniu go do świata, w którym samo będzie chciało iść po zdrowie, bo to ono jest celem, a nie mniejszy rozmiar ubrań.