
Jako dziecko uwielbiałam zasady żywieniowe wprowadzone przez moich dziadków. A właściwie zasadę, bo była jedna. Brak żadnych zasad. Największa paczka chipsów? Jeśli wnusia chce. Na obiad mrożona pizza i frytki? Jeśli mam ochotę. Po każdym posiłku paczka ciastek? Deser to deser! I wiecie, wtedy nie zamieniłabym się z żadnym dzieciakiem. Ale teraz jestem już dorosła i gdy próbuję zjeść sałatkę, robi mi się niedobrze.
Miłość okazywana słodyczami
Po latach takie wyznanie brzmi jak skarga, ale zrozumcie mnie jasno – jako dziecko byłam zachwycona. Wiele czasu spędzałam u dziadków, a oni mieli własną koncepcję na temat mojej diety. Nie dawali mi czekoladki za plecami mojej mamy, ona wiedziała, że dziadkowie mnie rozpieszczają, nie sądziła jednak pewnie, że aż tak.Może cię zainteresować także: Godzinami planowałam, co powiem mamie, gdy ją spotkam. Co czuje dziecko wychowywane przez dziadków
Gotowe danie lepsze niż babciny obiad
Nie przytyłam, z moim zdrowiem nie działo się nic szczególnie niepokojącego, ale moje upodobania żywieniowe stały się bardzo konkretne.Szczęśliwe dziecko i niezdrowa dorosła
Myślę, że moja historia mogłaby się skończyć nadwagą, otyłością, być może poważnymi zaburzeniami odżywiania. Pamiętam, że każdy powrót z gimnazjum musiał skończyć się wizytą w sklepie i kupieniem dwóch orzechowych batonów i małych czipsów.Może cię zainteresować także: "Dlaczego nie byli tacy, gdy byłam dzieckiem?". O wspaniałych dziadkach, którzy byli kiepskimi rodzicami












