Za chorobę dziecka trzeba płacić
Gdy Tytusa rozbolał brzuch, rodzice zabrali go do lekarza. Po badaniu lekarz stwierdził, że stan chłopca jest poważny – prawdopodobnie doszło do zapalenia wyrostka robaczkowego i konieczna jest natychmiastowa wizyta w
szpitalu. Rodzice od razu pojechali z synem na ostry dyżur. Po 9 godzinach oczekiwania i 10-minutowym badaniu okazało się, że to nie zapalenie wyrostka a kolka brzuszna. "Jak zrobi kupę, na pewno mu przejdzie" – stwierdzili lekarze i... mieli rację. Następnego dnia ból brzucha minął. Miesiąc po wizycie w szpitalu rodzice dostali rachunek ze szpitala opiewający na kwotę ponad 4 tysięcy dolarów. Nie, nie w Polsce, ale w USA. Powinniśmy przestać narzekać na NFZ i cieszyć się z polskiej służby zdrowia?
Dima Słupczyński, tata Tytusa, opublikował na Facebooku zdjęcie rachunku, który otrzymał po wizycie syna w szpitalu. – Czytasz, własnym oczom nie wierzysz, ale cieszysz się, że do zapłacenia nie masz całości, tylko jakieś tam banalne cztery z kawałkiem – pisze Dima. – Wczytujesz się w szczegóły i dociera do ciebie, że te dwie kroplówki, które młody przyjął przez te 9 godzin (IV THERAPY), kosztowały cię 1964.77 dolarów... I przeklinasz ten dzień, kiedy dowiedziałeś się przez przypadek, co jest w kroplówkach – dodaje. Co jest w kroplówkach? Sól fizjologiczna, czyli roztwór soli kuchennej w wodzie – „najdroższy drink świata”, jak napisał Dima.
Oczywiście, najważniejsze, że chłopiec jest zdrowy, a i zniżka w wysokości 10 tys. dolarów wydaje się korzystna. Choć post Dimy jest zabawny, dobrze wiemy, że to śmiech przez łzy. To kolejny przykład, że choć narzekamy na polską służbę zdrowia, za oceanem wcale nie jest lepiej i czasem trzeba słono zapłacić. Dosłownie.