Reklama.
"Córeczka skończyła 3 miesiące i właśnie w ten dzień jej mama umarła" – tak wygląda rzeczywistość pielęgniarki. Jej szczere wyznanie powinno być wysłuchane zwłaszcza dzisiaj, bo to święto cichych bohaterek, którym zapominamy podziękować.
Może cię zainteresować także: "Za mało, by leczyć, za dużo, żeby umrzeć – wstyd Panie Ministrze". Te słowa muszą być wysłuchane
Może cię zainteresować także: List pielęgniarki z 27-letnim stażem do wszystkich rodziców. Wysłuchajcie jej!
Jestem pielęgniarką, pracuję na Intensywnej Terapii. W pewien lipcowy wtorek miałam dyżur, naprawdę ciężki psychicznie dyżur.
Jeden z najgorszych w moim życiu. Miałam pod opieką dwóch pacjentów, dziadziuś miał się nie najgorzej, natomiast 2 lata starsza ode mnie dziewczyna, umierała przez parę godzin. Niestety nie można było jej już pomóc, medycyna czasami jest bezradna i ta świadomość jej nieuchronnej śmierci i ta nasza niemoc była straszna.
Jedyne co można było zrobić, to sprawić, by umierała w jak najlepszych warunkach, co starałam się robić. Przez ten cały czas była z nią zrozpaczona, ale też pełna wiary rodzina, wierzyli do samego końca, tak trzeba, dopóki nasze serca biją, musimy wierzyć w to, że to jeszcze nie czas, że to jeszcze nie ta pora. Każde podejście do łóżka z kolejnym lekiem, kroplówką czy choćby zwykłym termometrem powodował przypływ nadziei u jej męża. Nadziei płonnej, bo to była kwestia czasu. Ja to wiedziałam, ale mąż nie tracił wiary.
Uwierzcie mi, nie jest łatwo pocieszać w takich chwilach zrozpaczoną rodzinę, kiedy sama masz w gardle wielką gulę i masz ściśniętą krtań, nie życzę tego nikomu, nawet najgorszemu wrogowi.
Dokładnie tego wtorkowego dnia, jej córeczka skończyła 3 miesiące i właśnie w ten dzień jej mama umarła, nie miały obydwie zbyt wiele czasu, żeby się sobą nacieszyć, to zdecydowanie zbyt mało czasu, żeby osoba, która miała bardzo małe, prawie znikome szanse na zajście w ciążę mogła poczuć, co to jest macierzyństwo. Jedno jest pewne, nie cierpiała, odeszła w spokoju mając przy sobie pieluszkę swojej małej córeczki i mocno kochającego ją męża. Przez te parę godzin mąż ciągle do niej mówił, błagał, głaskał po głowie i rękach, przytulał. Ten widok poruszyłby nawet największego twardziela. To było jednocześnie smutne, wzruszające i dramatyczne.
Po tym dyżurze byłam wykończona psychicznie jak nigdy dotąd. To była moja pacjentka i nie mogłam przestać o niej myśleć, nawet będąc w domu. Wstrząsnęło to mną do głębi. Na drugi dzień natomiast, przyszedł mąż i brat tej dziewczyny. Przyszli nam podziękować za opiekę i za cały trud, jaki wnieśliśmy, próbując ją ratować. I jak dzień wcześniej jakoś się przy nich przez te parę godzin trzymałam, tak na drugi dzień emocje mi puściły, podczas chwilowej z nimi rozmowy miałam oczy pełne łez, wykrztusiłam tylko, że bardzo nam przykro z powodu jej śmierci.
Może to wydawać się dziwne, że żal nam naszych pacjentów, których tak naprawdę nie znamy, to są obcy nam ludzie, z którymi często nie możemy zamienić nawet słowa, gdyż są nieprzytomni. My, pielęgniarki powinnyśmy być oparciem dla pacjentów i ich rodzin w tych trudnych chwilach, jakimi z pewnością jest choroba czy śmierć. I jesteśmy, ale czasem i my, pomimo tego, że jesteśmy profesjonalistkami, miewamy chwile słabości.
My, pielęgniarki nie jesteśmy robotami, mamy w sobie uczucia, mamy empatię i współczucie dla drugiego człowieka. My, pielęgniarki nie jesteśmy z kamienia, też jesteśmy ludźmi. Jesteśmy czasem traktowane jak ... powietrze, jakbyśmy były zupełnie niepotrzebne, a przecież jesteśmy jak ... tlen, który tak jak i powietrze jest niewidoczny ale jest niezbędny do życia. I tak jak nie da się żyć bez tlenu bo bez niego kończy się każde życie, tak pacjent bez opieki pielęgniarskiej nie jest pacjentem bezpiecznym.
Praca pielęgniarki na każdym oddziale jest ciężka i odpowiedzialna, każdy nasz błąd może być tragiczny w skutkach, oczywiście każdy oddział ma swoją specyfikę pracy ale pacjenci OIT to bardzo szczególni pacjenci. Na OIT mamy chorych z wszelakim przekrojem różnych schorzeń i urazów, nasi pacjenci są po bardzo ciężkich, obciążających serce zabiegach operacyjnych, mamy również pacjentów z ciężką sepsą, w głębokim wstrząsie, z niewydolnościami wielonarządowymi. To właśnie na tym oddziale spotkałam się z takim ogromem ludzkiego bólu, cierpienia, agonii oraz śmierci i to osób w różnym wieku. Niestety choćbyśmy się wszyscy dwoili, troili czy stawali na głowie to nie każdego pacjenta da się uratować ale zdarzają się tu również cuda. Niejednego takiego pacjenta wyrwaliśmy z chciwych i bezwzględnych łap anioła śmierci.
Zdarza się, że nasi byli pacjenci po jakimś czasie nas odwiedzają i wtedy aż serce rośnie, kiedy ich widzisz w dużo lepszym zdrowiu i myślisz sobie... "kurcze, to też dzięki mnie ten człowiek stoi na własnych nogach i uśmiecha się do mnie, to między innymi i ja dbałam o niego przez całe 12 godzin swojego dyżuru, często zapominając przy tym, aby zadbać o własne potrzeby typu posiłek czy chociażby łyk wody".
To wspaniałe uczucie, przemieszane z autentyczną radością i wzruszeniem jak nasi byli pacjenci po raz kolejny dziękują nam za uratowanie swojego życia, a my nie jesteśmy przecież bohaterami. Bohaterzy otrzymują przecież medale, ordery choć można powiedzieć, że dla nas takimi medalami są właśnie te wspomniane wcześniej listy pochwalne, które zaczęliśmy kolekcjonować niczym najwyższe odznaczenia rangi państwowej.
Zasuwam już od dawna na dwieście procent, więcej ze mnie nie da się wycisnąć, nawet bat nie pomoże. Po 27 – latach w pielęgniarstwie, popatrzę na jego całkowity upadek. Politycy patrzą od lat, mnie również wolno. Nie mam żadnych wyrzutów. Chcę pracować i robić swoje, jednak WIĘCEJ, nie jestem w stanie. Zmęczyłam się. Moja etyka, poczucie obowiązku, powołanie —wszystko to, o czym tak szumnie się przypomina pielęgniarkom, kiedy upominają się o godne zarobki, jest niczym w porównaniu z comiesięcznymi rachunkami. Pieniądze są w życiu ważne. Bardzo ważne.