Prawo autorskie: stylephotographs / 123RF Zdjęcie Seryjne
Prawo autorskie: stylephotographs / 123RF Zdjęcie Seryjne

Połowa kwietnia, wtorek, 10:30. Niczym nie wyróżniająca się kolejka do internisty. Ktoś kicha, koś kaszle, jeszcze ktoś łzawi, bo przecież na zewnątrz wiosna i wszystko pyli. Co jakiś czas przychodzi nowy pacjent podpytując „kto ostatni”. Choć w przychodni obowiązują zapisy na konkretną godzinę, jest mały poślizg (co często się zdarza) dzięki czemu można sobie ponarzekać.

REKLAMA
Zazwyczaj w takich sytuacjach korzystam z chwili wolnego i staram się coś poczytać, rzadko kiedy zabieram głos w toczących się obok mnie dyskusjach. A zawsze jest o czym pogadać. Pogoda, dzieci, kolejka, plany majówkowe i oczywiście, zawsze niezawodne, aktualne dolegliwości.

Tradycyjnie więc wyjęłam książkę

Dwie Panie za mną dyskutowały o złamanym biodrze męża Pani Gieni (życzymy szybkiego powrotu do zdrowia!), dziewczyna przede mną zajęta była swoim smartfonem, a Pan przed nią krzyżówką. I właśnie kiedy ów Pan wszedł do gabinetu zaczęło robić się ciekawie.
„Kto teraz będzie wchodził do Pani doktur?” – wybaczcie tę formę. Staram się jedynie wiernie odtworzyć przebieg rozmowy. I tak – Pani zapytała kto jest pierwszy a nie ostatni. „Ja aby ino po receptę”. Nie chcę, żeby ktoś na mnie naskoczył – że naśmiewam się z Pani, z tego jak się wypowiada – zupełnie nie w tym rzecz.
Dziewczyna ze smartfonem odpowiedziała, że rozumie sytuację, ale nie przepuści Pani, gdyż czeka już wystarczająco długo aby być poirytowana tym, że czeka. Dlatego chce czym prędzej załatwić sprawę i iść chorować w zaciszu własnej sypialni. Pani więc wyszła z założenia, że ponieważ jesteśmy z dziewczyną od smartfona w podobnym wieku, nawet nie zapytała mnie czy może wejść po wspomnianą wcześniej receptę. Od razu skierowała pytanie do przyjaciółek Pani Gieni. Te jednak nie były zbyt uprzejme. Bo przecież one też czekają, bo są chore, bo one też po receptę bo trzeba było przyjść wcześniej, bo jeszcze kilka innych spraw. Panie dość długo wymieniały uwagi, aż wreszcie prowodylka zamieszania postanowiła zająć kolejkę.
Gdyby ta historia tak się skończyła nie zabrałabym chyba głosu w tej sprawie. Okazało się jednak, że to dopiero początek.
Jak tylko dziewczyna ze smartfonem weszła do gabinetu lekarskiego, Pani od recepty wstała z krzesła i naskoczyła na mnie. Że ja jestem młoda i – uwaga – MAM ją przepuścić. Naprawdę nie chciałam być nie grzeczna, więc starałam się wyjaśnić Pani dość dyplomatycznie, że każdy pacjent czeka. Na zarzut, że nie wyglądam na chorą starałam się wytłumaczyć Pani, że można chorować też na inne przypadłości niż grypa. Ale podobno jak człowiek jest młody to ma czas (gdzie on jest?) i siłę i może czkać w kolejkach. Poza tym Pani wchodzi tylko po receptę. Nie muszę chyba pisać, że ilość decybeli przyjaznych dla ucha już dawno została przekroczona. A ponieważ ośmieliłam się odpowiedzieć, że ja tylko po skierowanie to już wiem, że jestem niewychowana, niegrzeczna, młoda a głupia i do tego bez grama pokory.
Z odsieczą nadeszła Pani doktor
Jestem przekonana, że większość rozmowy słyszała, tło tego co się działo przedstawiła jej dziewczyna od smartfona. W każdym razie przeprosiła mnie i poprosiła Panią awanturującą się (tak, na tym etapie śmiało mogę użyć takiego określenia) do środka.
Kiedy wreszcie nadeszła moja kolej jeszcze długo za drzwiami słychać było podniesione głosy. Co ciekawe, po wyjściu z gabinetu lekarskiego naskoczyła na mnie jedna z przyjaciółek Pani Gieni (druga weszła do Pani doktor). Od niej usłyszałam, że nie powinnam byłą być taka grzeczna, że takim - tu cytat – babom jak ta, trzeba pokazać wyraźnie gdzie ich miejsce i jeszcze sporo muszę się od życia nauczyć.

I w tym tkwi szkopuł

Jesteś grzeczny – źle. Jesteś tak samo niemiły jak osoba, która cię atakuje – źle. A może po prostu masz pecha, bo jesteś młody. Bo ja tak właśnie się poczułam. Że niezależnie od tego jak się zachowam, ktoś uzna moje zachowanie za nieodpowiednie. I jakaś osoba z kolejki i tak na mnie naskoczy. Jak reagować w takich sytuacjach? Jak wyjaśnić Pani, która przyszła tylko po receptę, że ja przyszłam „tylko” po skierowanie do specjalisty. I ze nie mam ani nadmiaru czasu ani siły, bo pracuję zawodowo a w domu mam małe dziecko? Nie narzekam, bo uważam, że to bezcelowe. Zastanawiam się jedynie, czy to „wytłumaczalne”. Czy taka osoba jak Pani od recepty potrafi zrozumieć, że inni też są w przychodni w jakimś celu. Że nie przyszli hobbystycznie i nie siedzą tam z braku lepszego zajęcia. Że kilka takich osób jak ona powoduje, że zamiast urwać się z pracy na godzinę (tyko po skierowanie do specjalisty) nie ma mnie w firmie ponad dwie. I że jej czasu spędzonego w przychodni ZUS przy wypłacie emerytury nie wypomni, a mi pracodawca owszem. I czy potrafi dostrzec coś więcej, niż czubek własnego nosa. Wiem, że człowiek chory wymaga więcej uwagi i zrozumienia, ale bez przesady.
Zdaję sobie sprawę, że nie mam na to wpływu. To taka walka z wiatrakami. Możesz raz być potulny, raz odpyskować, ale w ogólnym rozrachunku nic się nie zmieni. I jak kiedyś wreszcie odkryję z czego wynika negatywne nastawienie ludzi do innych ludzi i całego świata w ogóle, to dam znać.