Choć ubrane w trzy swetry i puchową kurtkę dziecko wygląda jak bałwan, to tak naprawdę bałwanem jest ten, kto je tak ubrał. Choć lekarze i zdrowy rozsądek apelują aby nie ubierać zimą dzieci jak na pieszą wycieczkę na biegun, to mnóstwo rodziców ciągle hołduje zasadzie, że czym więcej ubrań dziecko ma na sobie, tym lepiej. Tak zwane przegrzewanie to nie tylko kwestia samopoczucia małego człowieka - fatalnie wpływa również na jego zdrowie.
"Mamo, za gorąco mi"
Wystarczy jesienią i zimą wyjść na ulice, aby zobaczyć na czym polega problem. Gdy temperatura spadnie w okolice zera stopni pojawiają się dzieci, które z daleka przypominają ludzika Michelin - okutane w kurtki, zimowe spodnie, dwa szaliki i wełnianą czapkę. Warstw jest tyle, że dzieciakom trudno się ruszać. Obok oczywiście idzie rodzic w samym płaszczu, często rozpiętym.
Oczywiście ani jedna mama i ani jeden tata nie przegrzewają dziecka przez wrodzoną złośliwość albo ze złej woli. Przeciwnie - każdy rodzic martwi się, czy “myszeczce nie będzie za zimno”, więc na wszelki wypadek… łup - kolejny sweter albo ocieplane spodnie. Tymczasem paradoks polega na tym, że czym cieplej ubierzemy dziecko, tym szybciej się wyziębia. Oczywiście w jakiś rozsądnych granicach, ale generalnie to działa tak:
Za ciepło ubrane dziecko = szybsze pocenie = szybsze wyziębianie = łatwiejszy dostęp wirusów do organizmu.
Spirala się nakręca szczególnie szybko, gdy ubrane zbyt ciepło zaczyna jeszcze w dodatku bawić się na dworze, biegać i skakać. Dziecku jest za gorąco i wkurza go to niemiłosiernie. Spocona skóra zaczyna swędzieć, a mokre ubranie najpierw klei się do ciała, a potem staje się nieprzyjemnie zimne.
Ubierać jak dorosłego
Kiedyś matki radziły córkom, żeby ubierały dziecko jak najcieplej. Potem obowiązywała zasada, żeby dziecko ubierać tak jak dorosłych + jedna warstwa.
Tendencja się utrzymała - obecnie specjaliści zachęcają, aby dziecko ubierać tak, jak dorosłego. To nic, że czasem lekko zmarznie - dzięki temu rzadziej choruje i lepiej znosi zmiany pogody. Hartowane zimnem trenuje układ odpornościowy i poprawia krążenie.
W mieszkaniu za ciepło
A przegrzewanie dzieci nie zaczyna i nie kończy się na dworze. Również w domach, mieszkaniach i przedszkolach troskliwi opiekunowie ustawiają termostaty w kaloryferach na maksa. W rezultacie “domowe ciepełko” osiąga często temperaturę ponad 25 stopni. Pal licho komfort dorosłych, ale dla dziecka oznacza to kolejne zaburzenia odporności i wrodzonej termoregulacji. W skrajnych przypadkach zbyt wysoka temperatura może - tak, tak ZIMĄ - wywołać udar cieplny. W łagodniejszych - dziecko jest rozdrażnione, ospałe, nie chce mu się bawić. Częściej płacze.
Odpowiednia temperatura w pomieszczeniach to według ekspertów okolice 20 stopni, a w nocy około 18. Warto o tym pamiętać również, gdy dziecko posyłane jest do przedszkola. Jeśli jest za ciepło, można poprosić, aby przykręcono kaloryfery. A ewentualnie protestującym rodzicom polecić powyższy artykuł na MamaDu.