Kobieta idealna
Agnieszka Wiszowata
20 stycznia 2016, 21:37·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 20 stycznia 2016, 21:37Ideał. Nie do osiągnięcia?
Ideał. To ja!
W życiu spotykamy się z komentarzami dotyczącymi naszego wyglądu, zachowania i dokonań (albo ich braku). Świat wrzuca nas w normy, które systematyzują nasze poglądy, determinują wybory. My sami ostatecznie narzucamy sobie styl bycia, by pasować (lub z racji bycia duszą buntowniczą - właśnie nie pasować) do środowiska.
Nasza tożsamość to zlepek filtrów nałożonych na nasze JA.
Indywidualiści oczywiście będą się ze mną spierać, że sami wybrali, kim będą, ale mogę założyć się o własną głowę, że nie byliby tymi samymi osobami, gdyby urodzili się na drugiej stronie globu. Po prostu.
Ale wracamy do nas. Żyjemy w tzw. świecie cywilizowanym, świecie dobrobytu i dążenia do perfekcji. Źle jest, gdy jesteś mało kreatywnym rodzicem, jeszcze gorzej, gdy nie jesteś przydatny w pracy, a nie daj boże jeszcze się nie masz pasji. Modnie byłoby także trafić na jakiś kurs samorozwoju, bo przecież sam w życiu nie wpadniesz na to, co jest TOBIE SAMEMU potrzebne do szczęścia.. no jak?? Aha, i jeszcze wyglądać musisz super. Nie wystarczy dobrze. Dobrze to wygląda byle ktoś. Ty musisz mieć WYMIARY.
I o tych wymiarach nie przestaję myśleć. No wiecie, jestem kobietą...
Kiedy byłam dziewczynką, z wielu przyczyn, o których nie ma sensu się rozpisywać, miałam nadwagę (i kompleksy). Z czasem, dzięki sportowi, zgubiłam zbędne kilogramy i uważam, że wyszłam na całkiem zgrabna nastolatkę. Potem, kiedy ze sportem bywało różnie, trochę się zaokrągliłam, ale to było wciąż bardzo ok. Kiedy wyszłam za mąż, trochę mnie poniosła fala bycia "ukochaną żoną" i rozpieściłam męża i siebie tak bardzo, że po kilku miesiącach trzeba było zastosować dietę... A zaraz potem zaszłam w ciążę. A wtedy to już hulaj dusza! W kilka miesięcy przybyło 22 kg. Niestety nie należę do osób samochudnących (nawet w trakcie karmienia), więc po raz kolejny stoczyłam walkę o płaski brzuch i jędrne pośladki. I WŁAŚCIWY ROZMIAR.
Modelką nigdy nie byłam i raczej nie będę przy wzroście 158cm, szerokich biodrach, małych piersiach i ... aaa, po prostu nie ma się czym chwalić. Ale! Wiecie co?
Teraz do najzgrabniejszych nie należę, ale mam swój honor. Dokładnie tak. Może mi się marzyć piękniejsza figura, mogą mi się marzyć jeansy rurki, a w nich chudziutkie nóżki. Nie powiem, że czasem tak nie jest, bo jest i próby bycia estra-super-mega laską wciąż podejmuję, ale! wiem też, że mam prawo być jaka jestem i mam prawo być z tego dumna.
Dziś inna blogerka MamaDu,
Ola Wrona, poruszyła ten wątek. Opowiedziała o akcji, w której kobiety pokazują, że mają prawo nosić modne ubrania, jeśli same dobrze się w nich czują.
I przypomniała mi się historia sprzed kilku tygodni...
Szukałam sukienki. Jednej z tych takich luźno-workowatych, ale skrojonych tak, że wyglądają zgrabnie, tzn. nosząca wygląda, czyli ja. Zaszłam do jednego ze sklepów, gdzie takowe sukmany były, zmierzyłam, ale nie byłam pewna rozmiaru, bo jakoś tak było wszystkiego za dużo. Za dużo po bokach, za dużo pod biustem, no... nie tak.
Przyszła pani ekspedientka z dobrą radą. Stoi, patrzy i chwali. Opowiadam więc o swoich wątpliwościach, a ona ripostuje słowami: Ale nie może pani mieć mniejszej sukienki, bo uwydatni pani biodra.
Słucham? Moja pewność siebie umarła wraz z ostatnim jej wypowiedzianym słowem i myślałam, że się rozpłaczę, a już na pewno zapadnę się pod ziemię. Chciałam zniknąć razem z moimi grubymi, szerokimi biodrami, umrzeć za rozmiar 40! I to już!
przypomniałam sobie, że JA PRZECIEŻ LUBIĘ MOJE BIODRA! Ha! Tak, te szerokie, trochę pulchne i krągłe biodra. Lubię, kiedy mój mąż ma na czym położyć głowę i lubię nimi kręcić w tańcu. Lubię je! No przecież!
Odwracam się więc do pani sklepowej i ze stoickim spokojem oznajmiam:
- Ale ja LUBIĘ moje biodra.
Pani osłupiała, zbladła i przeprosiła.
I słusznie.
No cóż, jak zwykłam powiadać - ideału nie poprawisz!
Możesz dobrać sukienkę.
W innym sklepie.