Pobyt dziecka na OIOMie
Justyna Sabalska
14 kwietnia 2015, 19:12·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 14 kwietnia 2015, 19:12Dziś wiem jakie mieliśmy szczęście, że Krzyś leżał na OIOMie tylko kilka dni. Nie wiem jak dają sobie radę rodzice, których dziecko leży tam kilka tygodni, albo co wydaje mi się jeszcze gorsze, kiedy wraca na OIOM z dalszych sal. Choć ten czas trwał krótko, odcisnął na nas swoje piętno.
Na OIOMie spędziliśmy tydzień. Po drodze działo się wiele złego. Krzyś był niewydolny krążeniowo i oddechowo, czytaj walczył o życie. Ale szczerze mówiąc to nie pamiętam wiele z tego okresu. A już na pewno nie pamiętam tych wszystkich medycznych wydarzeń. Kiedy pojawił się antybiotyk, kiedy pogorszył się jego oddech, do kiedy trwały antybiotyki. Może się to wydać dziwne, ale mi się po prostu dni zlewały. Byłam w szoku. Do tego przygnieciona ogromnym poczuciem winy. Nie potrafiłam myśleć o niczym innym, tylko o tym co ja mu zrobiłam. Nie wiem do dziś czemu się tak stało, ale nie przyjmowałam do wiadomości, że to się nie stało z mojej winy. Cały czas udawałam silną i płakałam po kątach. Mąż mnie wspierał, jednak to dla niego też było trudne. Wiele czasu minęło zanim odpuściłam sobie i dałam sobie prawo do radości z narodzin naszego dziecka.
A co było na OIOMie najtrudniejsze? Bezsilność. Wiedziałam, że lekarze wiedzą co robią i zrobią wszystko żeby go uratować. I jakoś nie umiałam sobie znaleźć miejsca w tym całym zamieszaniu. Bo co ja mogę temu dziecku dać? Już raz go zawiodłam... Czy zasługuję na drugą szansę? Cały czas patrzyłam na niego i nie wierzyłam, że on naprawdę już tu jest. Do tego czułam się jak najgorsza matka na świecie. Zupełnie nie wiedziałam co robić przy tym maleństwie. Nie było mowy o zmianie pampersa - za dużo rurek i on taki maleńki. Podziwiałam położne, które z taką wprawą zakładały pampersy na te małe pupcie.
Karmienie było na początku zupełnie wykluczone. Kiedy rodzi się skrajny wcześniak nie jest on zdolny do trawienia pokarmu, więc w pierwszych dobach był karmiony dożylnie, później dopiero dojelitowo.
Karmienie takich maleństw to bardzo ważna i trudna kwestia, więc tej tematyce poświęcę kolejny wpis.
Nie mogłam przewijać, karmić powiecie, że można go tulić i kochać... W teorii tak, jak już jego stan na to pozwalał. Ale jak dotykać dziecko, które jest tak kruche i takie małe, że nie jesteś w stanie położyć obu dłoni, tak żeby go całkiem nie przesłonić? Na szczęście na oddziale położne zdawały się doskonale rozumieć rodziców wcześniaków. Pokazały, dodały odwagi i wspierały w trudnych chwilach. Za to im dziękuję.
Trudność w przytulaniu polega na tym, że takie dzieciątko nie jest gotowe na dotyk. Musisz to robić delikatnie, żeby nie przysporzyć mu dodatkowego bólu i cierpienia. Więc jak to zrobić? Jedyne co mu potrzeba to żebyście położyli jedną rękę na głowie a drugą na nóżkach. I tak potrzymali. Nie należy ulegać pokusie, żeby maleństwo głaskać, ponieważ jego skóra nie jest przygotowana na takie czułości i może sprawiać mu to ból lub być po prostu nieprzyjemnym bodźcem.
Miałam takie chwile zwątpienia, po co ja mu w ogóle jestem potrzebna. Czy mój dotyk nie jest dla niego bolesny? Czy on czuje, że przy nim jest mama? Odwiedzałam go, kiedy było można. Czasem sama, czasem z mężem. Niestety kiedy dziecko leży na OIOMie nie możesz być z nim cały czas. Znaczy teoretycznie możesz, musisz tylko wychodzić kiedy jest jakiś zabieg, kiedy coś się dzieje innemu dziecku lub kiedy czekają na nowe. W praktyce mogłam być nie dłużej niż 20-30 minut i to tak ze dwa do trzech razy dziennie.
Ale były też piękne momenty. Przyszliśmy z mężem akurat na zmianę pampersa. Przyglądałam się jak ktoś obcy dla mojego dziecka wykonuje moją pracę, a tu nagle usłyszeliśmy pierwszy krzyk naszego dziecka. Krzyk... to zbyt wiele powiedziane. Brzmiało to bardziej jak głos małego kociątka. Kiedy teraz wspominam tamten pisk, nie mogę uwierzyć, że kiedyś był tak słaby. Dziś płacze tak głośno, że nawet lekarze są zdziwieni jak dziecko po zaburzeniach oddychania 3 i 4 stopnia może się pozbierać. Normalnie bębenki pękają.
Kolejnym wzruszającym i jednym z najpiękniejszych był pierwszy dotyk Krzysia. I nie mam tu na myśli chwili, kiedy to ja przytulałam jego, ale kiedy on ten dotyk odwzajemnił. Po raz kolejny wkładałam ręce przez otwory w inkubatorze, żeby je położyć na jego główce i nóżkach. Na jego bezwładnym i takich kruchym ciałku... Tak więc ułożyłam swoje dłonie i w pewnym momencie poczułam maleńką dłoń na moim palcu. W tym momencie zrozumiałam. Mój syn jest wojownikiem i będzie walczył.
Ale najpiękniejszym momentem było kangurowanie. Wcześniej nic o tym nie wiedziałam. Do tego stopnia, że kiedy lekarz prowadząca powiedziała, że można go kangurować musiałam zapytać o co chodzi. Spojrzała na mnie z politowaniem i powiedziała: "Może go Pani przytulić". I choć powinnam skakać z radości to więcej we mnie było lęku niż radości. Pierwszy raz miałam go dotknąć. Przytulić całą sobą. Oczywiście bez pielęgniarki by się nie obyło. Najpierw musiała go przygotować, tzn. niektóre rurki zdjąć, inne zamienić. Ona przygotowywała Krzysia, a ja siedziałam i myślałam jak to będzie. Czy nie zacznie płakać. Na szczęście nie płakał. To było bardzo piękne doświadczenie. Dopiero wtedy poczułam się jak matka i obudziły się we mnie jakieś pozytywne uczucia. Od tego momentu dopiero zaczęłam czerpać radość z przychodzenia na OIOM. A fakt, że z dnia na dzień z Krzysiem było coraz lepiej, ułatwiał sprawę.