Wybacz Maćku, ale jesteś egoistą, ani przez moment nie pomyślałeś, że to nie tylko Twój problem. Że skazujesz swoją żonę na cierpienie, wegetację, trwanie w beznadziei. Bo sam nie masz odwagi, powiedzieć czego w życiu chcesz. W swojej opowieści jesteś tylko Ty, cierpiący - z powodu straty namiętności, bohater - który nie zdradzi i będzie na zawsze. Lecz to ona jest w tym smutną bohaterką - to ona cierpi z powodu Twojego odrzucenia, to ona trwa.
A takich żon jest więcej. Ja jestem jedną z nich.
Od zawsze różniliśmy się temperamentem, ja ogień on woda... Na początku była długoletnia przyjaźń, byliśmy dla siebie tym ramieniem, które czekało gdy łamaliśmy nasze młode serca. Później każdy poszedł w swoją stronę, została przyjaźń, od czasu do czasu telefon, list i wiele ciepła. Potem znów los połączył nasze drogi. Wtedy wybuchł pożar. Miłość i namiętność. Związek, wspólne mieszkanie, ślub. Był kochankiem doskonałym, dbał o mnie w łóżku. To z nim poznałam prawdziwy smak seksu.
Namiętność zaczęła wygasać... Jego namiętność. Moja została. Wypraszana coraz częściej z naszego życia. Na początku dyskretnie. Mimo tych drobnych ALE, które zaczynały się wkradać między nas, pierwszy rok wspólnego życia z certyfikatem na miłość upłynął cudownie. Kiedy seks przygasał, dokładałam do pieca.
Potem ciąża - i znów łóżko okazało się naszym wspólnym miejscem, azylem. Nie na długo.
Rozdział: dziecko
Mężczyźni narzekają, że kobiety po urodzeniu dziecka uciekają od seksu, zamieniają się w kwoki, mamuśki.
Nie minęło wiele czasu, a w naszym domu razem z dzieckiem pojawiła się osoba dla której seks mógłby nie istnieć. Zaczęłam odkrywać znaczenie słów „Nie mam ochoty, nie teraz, źle się czuje, zostaw...”. Poznałam je zbyt dobrze, tak często je słyszałam.
Nie musiałam się bać jak moje koleżanki tego "pierwszego razu" po porodzie, jak to będzie - tak bardzo pragnęłam bliskości, mężczyzny - a jego nie było... I wcale nie zamierzał się zjawić.
Byłam jak wulkan seksu - dla niego bardzo dosłownie byłam wulkanem, zaczął trzymać się ode mnie z daleka. Było źle, od czasu do czasu spotykaliśmy się w łóżku. On coraz częściej i bardziej się oddalał.
Rozdział: upokorzenie, czyli jak umiera kobiecość
Owszem, byłam zmęczona macierzyństwem, ale czułam się po raz pierwszy niewyobrażalne kobieco. Postanowiłam wziąć wszystko na swoje barki. On bał się tej odpowiedzialności, miał swój bagaż trudnych doświadczeń. Nie chciałam by się zraził. Chciałam, żeby pokochał życie jeszcze bardziej.
W dzień byłam żoną i mamą na cały etat, w nocy zamieniałem się w kusicielkę. Seksowna bielizna, kuse przebrania, świece, żel do masażu... Nic nie było dla niego interesujące. Chyba nie ma dla kobiety większego upokorzenia, niż to, gdy odsłania całą swoją intymność, pragnienia, czy zakłada na siebie przebranie (w którym czuje się, jak idiotka), a on wychodzi z pokoju... Tak obojętny, jakby mijał posąg.
Nic nie działało. Ani poważne rozmowy, ani dyskretne żarty, czekanie, próby obudzenia w nim tego, za którym tak tęskniłam. Prośby o rozwiązanie naszych problemów u specjalisty odbijały się echem. Z czasem i ja świadomie pogrzebałam resztki siebie. Nie byłabym w stanie znieść kolejnego odrzucenia, więc zrezygnowałam.
Rozdział: ptaki ciernistych krzewów
Dni zamieniały się w tygodnie, miesiące, lata. Czasem budził się na chwile w nim mężczyzna i kochanek - „czasem” trwało miesiące, innym razem dwa lata. Zawsze mój mężczyzna budził się na dzień, dwa, trzy – potem znów zasypiał i znikał bez śladu. Nie wiem czy jeszcze jest szansa, żeby wrócił do mnie i naprawdę został.
Kiedy ja przestałam go całować, pocałunki zniknęły, razem z nimi i zwykłe cmoknięcia w policzek. Nie wiem już nawet jak się całować. A kiedyś... boże, jak on całował! Zawsze, często, czule, namiętnie.
Odkąd przestałam chwytać go za rękę, już się za nie nie trzymamy. Chciałabym, żeby znów chwycił mnie za rękę. Ja nie spróbuję, boję się, że znów pospiesznie zabierze swoją dłoń, ucieknie... nie zniosłabym tego kolejny raz.
Nikt mnie nie obejmuje, nie przytula – jakiś czas temu – bo za ciepło, bo niewygodnie, dziś, po prostu nie.
Nie dotyka mnie, nie wita i nie żegna. Przyparty do muru, mówi, że mnie kocha – może w to wierzy, chce wierzyć, ja chyba już nie wierzę. Nie ma między nami bliskości, są dzieci. Gdy siadam obok niego na kanapie instynktownie wstaje i siada na fotelu.
Na co dzień udaje, że wszystko jest w porządku, albo odpowiada mu takie życie. Nie okazuje mi już żadnych uczuć. Jałowa egzystencja. Bez emocji, oprócz kłótni o rzeczy tak boleśnie zwykłe. Żałuję, że nie ma żadnej prostej i oczywistej przyczyny, innej kobiety, czegokolwiek co pozwoliłoby mi zrozumieć. I coraz częściej żałuję, że nie potrafię zdradzić – nie chodzi już nawet seks, choć od niego wszystko się zaczęło (a raczej skończyło?) – zwyczajnie, tak bardzo potrzebuję ludzkiej bliskości, dotknięcia dłoni, ciepła, zainteresowania, choćby cienia i iluzji miłości.
Liwia
PS: On nie ma innej kobiety, ani mężczyzny. Nie ma problemów fizycznych. Jesteśmy młodzi. Moja kobiecość umarła, gdy miałam 25 lat. „Podobno” jestem atrakcyjną kobietą, ale nie jestem w stanie się już tak poczuć. Żyję związana swoją wiernością.
PS2: Zamykacie się za fortem stereotypu "facet myślący, tylko o seksie" - i uważacie, że jego brak nie ma prawa boleć nas, że to wasza strata, "męskie problemy". Drodzy Panowie, Maćku - jeśli chcecie być facetami, miejcie odwagę odejść, albo przynajmniej nie zatrzymujcie nas słowem "kocham". Miłość wygląda inaczej, przynajmniej ta do drugiej osoby, a nie do siebie.