To niemożliwe, ja nie mogę teraz urodzić, one są za małe!
List do redakcji
18 listopada 2014, 13:21·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 18 listopada 2014, 13:21
"Ania, wiem, że macie dużo pracy, ale napisz proszę o Waszej szczęśliwej historii z Bliźniakami do mamadu (kontakt@mamadu.pl). Jesteście wspaniałym przykładem walki o każdy moment, masz cudne zdjęcie z kangurowania, a przede wszystkim macie Helenkę i Ignasia, którzy teraz, z perspektywy tych dwóch lat, wydają się olbrzymami!"
Reklama.
I faktycznie postanowiłam napisać, po to by podzielić się naszą historią, by dodać otuchy innym Rodzicom, tym których Dzieci są jeszcze na oddziałach szpitalnych, ale też po to by zebrać wszystkie nasze przeżycia i mieć w pewnym sensie taką pamiątkę.
Jestem mamą 3-letniego Wiktora, 2-letniej Helenki i 2-letniego Ignasia. Pierwsza ciąża przebiegała prawidłowo, poród odbył się w 41 tyg ciąży, waga Synka przy urodzeniu 4300g. Pół roku później zaszłam w kolejną ciążę, tym razem ciążę bliźniaczą. Pewnej listopadowej soboty poczułam silny ból brzucha... ból się nasilał, a ja nie mogłam stać na własnych nogach. Wezwaliśmy karetkę. Okazało się, że poród się zaczął... Ale jak to?? To był dopiero 26 tydzień!! 3 miesiące przed terminem!! Usłyszałam na sali porodowej rozmowę położnych: "Ona ma 10 cm rozwarcia, dzwoń na wcześniaki"...
Pamiętam jak płakałam, w zasadzie wyłam i krzyczałam: "To niemożliwe, ja nie mogę teraz urodzić, one są za małe!". 11 listopada 2012 r. o 21.00 urodziła się Helena i Ignacy. Helenka ważyła 1050g i dostała 1 pkt w skali Apgar, Ignaś ważył 900 g i dostał 4 pkt. Ponieważ cięcie cesarskie odbywało się w narkozie nie widziałam moich Dzieci tuż po porodzie. Zobaczyłam Je następnego dnia. Razem z mężem poszliśmy na Oddział Intensywnej Terapii Noworodka i zobaczyliśmy nasze Kruszynki.
Leżały w inkubatorach, podłączone do respiratorów. Nie wyglądały nawet jak Dzieci... chyba nie umiem opisać tego widoku. Skóra była prawie przezroczysta, a ich nogi cieniutkie jak gałązki. Pomyślałam, że nie mogę płakać. Później Panie położne pozwoliły dotknąć Dzieci. Położyłam rękę na klatce piersiowej Ignasia...no i się zaczęło... włączył się alarm informujący o tym, że spada saturacja. Przybiegła Pani Doktor i kazała zabrać moją dłoń. Nie wytrzymałam i zaczęłam ryczeć. Pierwsze dni były bardzo ciężkie. Wyrzuty sumienia towarzyszyły mi każdego dnia. Co zrobiłam nie tak? Gdzie popełniłam błąd?
Gdy byłam jeszcze na oddziale poporodowym walczyłam z laktacją. Chodziłam do pokoju laktacyjnego co 3 godziny, by pobudzić piersi do produkcji mleka. Nic bardziej frustrującego "doić" piersi laktatorem "na pusto" przez pół godziny. Nie było ani kropli mleka. Po 2 dniach, położnej laktacyjnej udało się wycisnąć mi z piersi (dosłownie wycisnąć) 2 krople siary.Zebrała je do strzykawki i zaniosła na oddział reanimacji, aby chociaż jedno z moich Dzieci dostało ten "eliksir".
Wszystko zmieniło się kiedy zostałam wypisana do domu. Pierwsze podłączenie do laktatora i okazało się, że mam mleko!:) Mleko ściągałam co 3-4 godziny. W nocy nastawiałam budzik. Wiedziałam, że jest to dla moich wcześniaczków najlepsze lekarstwo.Poza tym tylko tyle mogłam dla Nich zrobić, tylko w ten sposób mogłam pomóc.
Helenka z Ignasiem z dnia na dzień mieli więcej siły do walki, po tygodniu przeszli z respiratorów na CPAPy. Zaczynałam wierzyć, że będzie dobrze. Odwiedzałam Dzieci 2 razy dziennie. Mąż towarzyszył mi tak często jak tylko mógł. Wieczorami miałam świetną odskocznię w postaci starszego Synka-Wiktora. Miał wtedy rok. Nic nie rozumiał. Beztroski świat Dziecka sprawił, że nie zwariowałam. Nie mogłam przecież bezczynnie siedzieć i gapić się w sufit, albo płakać w poduszkę, bo był On!!
Opisując tę całą historię nie mogłabym nie wspomnieć jak ogromnym wsparciem był dla mnie mąż... Był moją ostoją...zawsze wiedział jak mnie pocieszyć. Niezawodni okazali się też przyjaciele. Dzwonili, interesowali się, oferowali pomoc i modlitwę. To było dla nas bardzo ważne. Helenką i Ignasiem zajmowali się wspaniali lekarze i oddane, ciepłe panie położne. Wiedząc, że Hela i Ignaś są w dobrych rękach było mi dużo łatwiej znieść tę ciężką sytuację. W szpitalu Dzieci spędziły 72 dni (Helenka) i 93 dni (Ignaś).
Niezapomnianą chwilą był dzień, kiedy mogłam po raz pierwszy przytulić moje Kruszynki, tzw. kangurowanie, w trakcie którego czytaliśmy bajki, śpiewaliśmy, albo milczeliśmy wspólnie:) Na Święta Bożego Narodzenia nad inkubatorami powiesiłam ozdoby świąteczne, gwiazdki i aniołki...Czułam, że będzie dobrze.
No i jest dobrze!! Bardzo dobrze, a nawet lepiej. Helenka i Ignaś mają 2 latka, rozwijają się prawidłowo. Nie odstają w żaden sposób od swoich rówieśników. Biegają, mówią, są zdrowe!! Nawet wizualnie nie wyglądają na wcześniaki...nie są wcale małe! Jak to nazwała je ostatnio moja koleżanka: to są nieźli "farciarze":)