
Moim Dzikom mówię: bądź mądrzejszy, rozmawiaj. Nikt nie domyśli się, co cię boli, jeśli tego nie powiesz. Szkoda, że dorośli o tych najprostszych rzeczach zbyt często zapominają.
REKLAMA
Poznali się na pierwszym roku studiów. Okazało się, że wiele ich łączy. Takie niepisane, a nagle odnalezione porozumienie dusz. Wspólne pasje. Ciekawi świata. Otwarci na ludzi. Szalone pomysły. Wspólnie schodzili góry. Przejechali Europę autostopem. Wspierali się.
On pokochał ją za uśmiech. Za luz do świata. Za sięganie po niemożliwe. Spalone słońcem ramiona. Kąpiel w zimnych potokach. Piegi, które pokazywały się latem. Tańce do rana. Rozmowy. Za to, że zawsze było jej pełno. Tak banalnie. Za słońce, które roztaczała wokół. Wiedział, że z nią, że przy niej świat będzie leżał u ich stóp.
Ona, kiedy zobaczyła go po raz pierwszy poczuła to. Wiedziała. Jakoś instynktownie, że to ten. Później zawsze się śmiała, ż takie rzeczy zdarzają się jak wygrana w toto lotka. Rzadko. Ale szczęśliwie. Był przy niej. Lekko wycofany. Silny. Wiedziała, że może się na nim uwiesić, a on ją przeniesie nawet przez największe piekło. Bezpieczeństwo. Czułość. Spokój. W jej zwariowanym życiu on był stałą, której nie chciała nigdy zmieniać.
Zamieszkali razem. Z pełnym zaufaniem. Bez ograniczania siebie nawzajem. Każde mogło się realizować w sposób przez nikogo nie narzucony. Byli razem wolni.
Skończyli studia. Zaczęli pracę. Niby nic się nie zmieniło. Jednak oboje uczyli się żyć w nowej codzienności.
Ciąża. Nieplanowanie planowana. Jak się trafi, to nikt płakać nie będzie. Ona płakała. Strach, przerażenie zatkały jej usta. Wyciągnął ją na spacer. Wcześnie rano. Przytulił tak mocno. Tak jakby to on był gotowy, a nie ona.
Spokojna ciąża. Wspólne plany. Wózek. Łóżeczko. Imię wybierane dla córki. Idealnie nadmuchany balon, że aż strach było go dotknąć, aby nie pękł.
Dziecko. Ona w dresach, w mokrej od lejącego się z piersi mleka koszulce. On próbujący nadążyć. Za jej humorami, wymaganiami. Czasami mu się udawało. Czasami nie. Jej uśmiech widział tylko, kiedy patrzała na córkę. Do niego się nie uśmiechała. Mówiła, że on do niej też nie. Dzisiaj twój dyżur. Wstajesz ją przebrać. A dzisiaj twój. Pośpię dłużej. Nie mam siły. Chcę się wyspać. Czemu nie śpisz? Co oglądasz? Ona udaje, że nie widzi, że on później wraca ze spotkań z kolegami. On nie komentuje tego, że razem nie śpią.
Są jak dobrze naoliwiona maszynka. Pieluchy. Karmienie. Spacer czasami wspólny. Gotowanie na zmianę. Wstawanie na zmianę.
Jak długo? Kto pierwszy wybuchnie? Ona krzycząc, że ma dość, że on jej nie zauważa, że nie ma ich, że tylko dziecko? Czy on wybuchnie (po kolejnym fochu ze znanego tylko jej samej powodu), że dziecko jest ważniejsze od niego, że chce kobiety w domu, a nie tylko matki cierpiętniczki.
Rety. Kto nie zna tej historii. Z życia własnego. Z życia znajomych. Z życia znajomych tamtych znajomych, albo jeszcze innych znajomych kolejnych znajomych. Albo słyszy dzwony, że gdzieś biją, tylko nie wie, że w to jego własnym kościele.
Kasia Troszczyńska w bezczelny sposób zmusiła mnie do zatrzymania się. Nad tym co kiedyś, a co teraz. Przed dzieckiem. Po dziecku. Kiedy zastanawiamy się – gdzie podział się jej uśmiech? Czy to ten sam facet, który przenosił mnie przez kałużę?
Jesteśmy rozczarowani. Sobą. Swoją dorosłością. Swoim niespełnieniem oczekiwań wobec tego, kogo kochaliśmy jeszcze nim zostaliśmy rodzicami.
Przeprowadziłam kiedyś wywiad z psychoterapeutą na temat potrzeby terapii w ciąży. Czy warto skorzystać. Kiedy warto. Podkreśliła wtedy dość wyraźnie, że macierzyństwo jest zupełnie czym innym dla kobiety i mężczyzny. Terapia może im pomóc wspólnie się odnaleźć, zrozumieć siebie nawzajem jeszcze przed przyjściem dziecka. To możliwość wyrażenia swoich oczekiwań, obaw. Pięknie brzmi. Co lepsze, nie potrzeba terapii, wystarczy rozmowa. Aż rozmowa.
Chcielibyśmy być zawsze piękni i młodzi. Chcielibyśmy, aby świat się nie zmieniał bez naszego udziału. Poznając się jako ludzie pełni nadziei i wiary w to, że jesteśmy w stanie spełniać wspólne marzenia rozbijamy się o małe pachnące ciałko. Tak niewinne. Tak bezbronne. A my walczymy nad nim jak lwy. Rozszarpując wspomnienia. Żywiąc się padliną w postaci niespełnionych oczekiwań. Rozdrapując rany przywoływanymi nagle żalami.
Aż chce mi się krzyczeć. HALOOO. Podnieście głowy. Spójrzcie sobie w oczy. Zostawcie to co teraz. Ona z tym słonecznym uśmiechem. On ze spokojem. Pamiętacie?
To trudne. Owszem z poradników o idealnych związkach dowiemy się, że takie nie istnieją. Rozmawiajcie. Wyczuwajcie własne potrzeby. Dbajcie o wspólny czas, tylko dla Was. Zawsze się śmieję jak to czytam. Przecież to oczywista oczywistość. A jednak. Ktoś te poradniki pisze, kto inny kupuje. Liczba rozwodów się zwiększa. Zdrada zdaje się być coraz bardziej powszechnym zjawiskiem.
Poddajemy się tak łatwo i tak szybko. On pije piwo przed telewizorem. Ona kładzie się z dzieckiem spać. On wyjeżdża z kumplami na ryby. Ona walczy z wymiotującym w nocy dzieckiem. Narasta frustracja. Wspólna niechęć. Książka skarg i zażaleń zapełnia się coraz drobniejszym pismem.
Wspólny spacer staje się formalnością. Wizyta znajomych pretekstem do większej ilości alkoholu i wyżalenia się przyjaciółce w kuchni z własnego nieszczęścia.
Szukam pomysłu na skończenie tego tekstu. Bo nie chce mi się go ciągnąć babrając się w czyimś nieszczęściu nie godząc się zupełnie na brak chęci do walki. Przecież nie można tak po prostu pogrzebać szczęścia i miłości. A gdzie uroczystości pogrzebowe? Jest żałoba, ale czy był pogrzeb. Czy się w ogóle odbył?!? Czy wygłoszono mowy pożegnalne z każdej ze stron? Czy ktoś się odważył otworzyć usta?
Wierzę w człowieka. Bo on potrafi kochać częściej niż nienawidzić. Dlatego wierzę w zmartwychwstanie. Nawet tej najgłębiej zakopanej miłości.
