Kryzys w małżeństwie po urodzeniu dziecka to nie fikcja. Pojawia się dziecko, a chwilę potem kłótnie rodziców. Czy umiera miłość? Jak przetrwać kryzys małżeński po urodzeniu dziecka? Jak niemowlę zmienia związek. Małżeństwa opowiadają swoje prawdziwe historie o problemach, jakie pojawiły się po narodzinach dzieci.
Dziecko. Wyczekane, wymarzone, mające być dopełnieniem miłości. Dlaczego więc często staje się przeszkodą i przyczyną końca miłosnego szczęścia? Czyja to wina? Niedojrzałych ludzi, za dużych wymagań czy tylko splotu okoliczności?
Kryzys małżeński po urodzeniu dziecka
Marcin i Agata: on nie chce dorosnąć. Ona to robi za nich oboje?
O nich: poznali się w liceum, studiowali ten sam kierunek, potem zaczęli pracować w jednej firmie. „Wy to się nigdy nie rozstaniecie" mówili o nich często znajomi. O nim: Inteligentny, z wyobraźnią. O niej: bardzo ambitna, pewna siebie, silna.
Agata: Byłam pewna, że do końca życia będziemy razem. O rozstaniu pierwszy raz pomyślałam po urodzeniu Hani, naszej córki.
Taka scena. Ślub mojej przyjaciółki w Sopocie. Kościół pełen ludzi. Tuż przed małżeńską przysięgą. Moja półroczna córka zaczyna płakać: „Czy możesz z nią wyjść? Chciałabym być przy tym, jak Kaśka wychodzi za mąż" proszę Marcina „Ja też chcę posłuchać" kwituje on.
Na weselu to samo. Po trzech godzinach noszenia dziecka, proszę mojego partnera: „Pójdziesz do hotelu ją położyć? Chciałabym coś zjeść, potańczyć". Poirytowanie na jego twarzy- „Daj mi się zrelaksować. Przecież ty nie pijesz, po co chcesz tu siedzieć?"
Dla porównania. Dwa lata wcześniej. Wesele innych naszych przyjaciół. Marcin nie odstępuje mnie na krok. Dolewa drinki, podaje jedzenie. O drugiej w nocy mówię: „Pójdę się położyć, jakoś źle się czuję". On: „Też idę, nie wyobrażam sobie siedzenia tu bez ciebie".
Nasz związek przed Hanią. Te same pasje – góry, bieganie. Codzienne życie? Klimat studencki. Mieszkanie w kawalerce, spotkania z przyjaciółmi, picie piwa do czwartej nad ranem. Cztery godziny snu i do pracy. Oboje skończyliśmy historię, ale pracowaliśmy w agencji PR. Nasza miłość? W dużej mierze oparta na przyjaźni. I akceptacji. Ot, chociażby on rozumiał, że nie lubię się przytulać, ja – że on potrzebuje raz na jakiś czas samotnych wyjazdów w góry.
My już z Hanią. Marzę o większym mieszkaniu. „Nie mamy pieniędzy, nie stać nas na kredyt" mówi, a następnego dnia kupuje nowy komputer. „Zrób zakupy” proszę, gdy jestem chora. Wraca ze sklepu z parówkami, bułkami i słoikiem śledzi. „Wiesz, że ja karmię? Co twoim zdaniem mam z tego zjeść" pytam spokojnie. „Nie rozumiem dlaczego nie możesz śledzi" wzrusza ramionami.
O tym, że jestem w ciąży, dowiaduję się w maju tuż przed moimi 25 urodzinami. „To już szósty tydzień. Posłuchamy teraz tętna" mówi lekarz. Otwieram oczy ze zdumienia. Jeden miesiąc seksu bez zabezpieczenia i tak po prostu? Nie planowaliśmy jeszcze dziecka, ale też zawsze mówiliśmy: „Jak się zdarzy, będzie fajnie". Marcin się cieszy. „Marzę o córce" mruczy „Chciałbym, żeby była podobna do ciebie, szczupła i ładna". W ciąży czuję się świetnie – dużo pracuję, wciąż do nocy siedzę z przyjaciółmi. Nie przeszkadza mi to, że z godziny na godzinę są coraz bardziej pijani i palą papierosy. W ósmym miesiącu ciąży jadę z nim w góry. „Po tym, jak pojawi się Hania nic się między nami nie zmieni" on często zaklina rzeczywistość.
Rodzę we wrześniu. Kilkanaście godzin akcji porodowej. W końcu, w nocy położna mówi do Marcina „Niech pan jedzie do domu, prześpi się. I będzie tu z powrotem na szóstą rano". O 6.30 wciąż go nie ma. Dzwonię. Nie odbiera. Do szpitala wpada po 10.00 „Zaspałem, piliśmy z Rafałem" rzuca. Obok mnie leży już Hania. „Jaka słodka" rozczula się. Nie pyta, jak było, jak się czuje. Nie przeprasza.
Kryzys w małżeństwie po urodzeniu dziecka
Rok później. Marcin często powtarza: „Ograniczasz mnie, potrzebuję wolności, nie wiem czy na wszystko nie było za wcześnie". Pakuje się, wyjeżdża na dwa tygodnie w góry, z kolegami. Zostawia nas, choć obie z Hanią mamy gorączkę: „Jesteś nieodpowiedzialny"- krzyczę, bo nie zgadzam się na ten wyjazd. „Czy ja cię ograniczam? Spójrz na siebie, zmieniłaś się” mówi on. Nie walczę o nasz związek: mam tylko jedno marzenie – przespać bez przerw dziewięć godzin.
Kłótnie po urodzeniu dziecka
Nie mogę znieść nieporadności Marcina. Kiedyś, w kąpieli, o mało nie upuścił Hani. Gdy ją przewijał – zawsze zapominał posmarować pupę kremem. Gdy kiedyś wyszłam na cztery godziny do chorej mamy – zapomniał podać pokarm, który odciągnęłam wcześniej. Weszłam do mieszkania. Hania krzyczała, jak oszalała. „Jezu, co się stało" spytałam. „No nie wiem" tłumaczył się. A ona była głodna. „To są faceci, do ojcostwa dorastają później" tłumaczyła mama. „Nie dajesz mu szansy, żeby się wykazał" pouczała teściowa. To mnie rozbawiło. Mam mu dać dziecko do uśpienia, gdy wypił wcześniej kilka piw?
„Możesz przestać pić?" proszę, gdy Hania ma trzy miesiące. „Wkurzają mnie te butelki i smród wina wszędzie". Nie rozumie. „Jesteś zła, bo sama nie możesz się napić". „Nie, jestem zła, bo mój partner nie pojmuje, że nie powinniśmy pić codziennie. To nie jest normalne" mówię.
Dziecko a związek
Nagle to widzę. Przed urodzeniem Hani butelka wina była dla nas codziennością. Mieliśmy potem fajną noc i energię następnego dnia. Zabawa, zabawa, luz. Ale ja już nie potrzebuję alkoholu, a on zatrzymał się na etapie „przed dzieckiem". Wieczorem łapie mnie za pierś i uważa, że będzie fajnie. Nie, nie będzie. Odliczam godziny do obudzenia się Hani. Zostaje niecałe trzy. Czas snu jest zbyt cenny, żeby marnować go na seks. „Potrzebuję cię jako partnera, nie jako kochanka i kumpla" mówię. Nie rozumie. Przecież z dzieckiem może być, jak dawniej. Oczywiście, tylko pod warunkiem, że ja się będę nią zajmować, gdy będzie płakać. Będę pamiętać o jedzeniu, o przewijaniu, kąpaniu.
Pamiętam taki wyjazd. Jest lipiec, Hania ma niecałe dwa lata. Wspólnie ze znajomymi jadę nad morze. Marcin ma dojechać w piątek, bo pracuje. Ale nie przyjeżdża, nie odbiera też telefonu. Udaje mi się dobić do niego przed 24. 00: „Jezu, gdzie jesteś" denerwuję się. „Byłem taki zmęczony, skoczyłem na piwo ze znajomymi. Jutro przyjadę" tłumaczy. Milczę. Nigdy nie chciałam być nudzącą i gderającą partnerką. Następnego dnia Marcin dojeżdża popołudniu.
Pierwsze co robi, to otwiera piwko, dla relaksu. To ja ganiam za córką, buduję zamki z piasku, pilnuję, kiedy brodzi w wodzie. „Możesz mi pomóc?" proszę. „Przecież ona doskonale się zajmie sama sobą, nie bądź nadopiekuńcza". Chcę więc mu pokazać, jak Hania zajmuje się sobą. Odwracam głowę. Sekundę później córka wchodzi na głęboką wodę: „Widzisz to" krzyczę. Mur narasta. Kłótnie. Gdzie nasze porozumienie? Bliskość. I najważniejsza dla nas rzecz – akceptacja.
„Bądź bardziej kobieca" prosi któregoś dnia, gdy znów wychodzę na spacer w dresie, „Nie chce mi się!". Nie będę spełniać jego oczekiwań. On też nie spełnia moich. Jest mi smutno. Mój kolorowy ptak. Dziś w Warszawie, rano w Sopocie, za dwa dni w Bieszczadach. Za to też go kochałam. Ale zmieniłam się. Teraz chcę stabilizacji, wsparcia.
Litania jego żali. Nie chcę seksu, bo mam zaburzenia hormonalne. Muszę przestać karmić. Na nerwy świetnie mi zrobi sport, najlepiej rower. Dlaczego to porzuciłam. Musimy gdzieś razem wyjechać. „Nie chcę nigdzie jechać" stwierdzam. Uciekam ze wspólnego łóżka, śpię z Hanią na kanapie. Jej ciepłe ciałko. Spokojny oddech. Nie mogę się przemóc do bliskości z Marcinem. Zawiedzenie. Na każdym kroku.
Dziecko zmieniło nasze życie
On nie zostawia alkoholu, przyjaciół, wyjazdów. Chce mieć nas i dawne rozrywki. Nic nie jest w stanie dać. „Kocham cię" mówi, ale dla mnie to tylko puste słowa. Patrzę na moją przyjaciółkę, której mąż nie wyznaje uczuć, za to codziennie usypia dziecko, a weekend wstaje wcześniej, by ona wreszcie mogła się wyspać. Marcin ponosi córkę przy znajomych, poprzytula ją dziesięć minut rano. Gdy tylko pojawia się problem, krzyczy: „Weź ją". Wszędzie czytam – trzeba rozmawiać. U nas to niemożliwe. M. jak zdarta płyta – zmieniłaś się, nie chcesz seksu, nie myślisz o wyjazdach. Nic do niego nie trafia. Żyjemy jak obce osoby. Proponuje terapię, słyszę:. „ To ty masz problem, sama go załatw" stwierdził.
Zaciskam zęby. Ale naprawdę wiem, że długo nie wytrzymam.
Karolina i Artur: ona walczy o namiętność, on dorasta za nich oboje?
O nich: poznali się na imprezie u znajomych. Tydzień potem razem mieszkali. „Będziemy mieli duży dom i dużo dzieci" obiecywali sobie.
O nim: znajomi mówią, że można na nim zawsze polegać. O niej: jest świetną, czułą matką. Niektórzy uważają, że za dużo chce od życia.
Karolina: Czasem, gdy jest mi źle oglądam nasze zdjęcia. Mnóstwo zdjęć. Na tym siedzimy przy ognisku, przytuleni. Kolejne: Schodzimy z Tarnicy, obtarłam nogi. Wszyscy już dawno poszli – on jest przy mnie. Zawsze przy mnie jest. Na każdym zdjęciu.
Jest maj, wyprowadzamy się ze starego mieszkania. Artur zamalowuje ściany naszej sypialni. Na jednej z nich napis: „Karolina, kocham cię". Jego pierwsze wyznanie, po tygodniu znajomości. Zostawiliśmy na pamiątkę. „Pójdę do apteki, bo jakoś dziwnie się czuje” mówię. On: „Wiem, że chcesz dziecka, ale chociaż dziś skup się na czymś innym". „Idę. Naprawdę czuje się dziwnie" mówię twardo. Przybiegam z testem ciążowym. Gdy pięć minut później widzę dwie kreski, krzyczę „A nie mówiłam!!!". O ciąży potem często mówię: najlepszy czas w moim życiu.
Wcześniej. Co miesięczny rytuał spotkań u doktor G., która obserwuje na usg, czy już mam owulację. W końcu mówi: „To dziś się przytulajcie". „Co to za język nauki" żartuje do Artura. Po wizycie u niej pędzimy do mieszkania i kochamy się. W firmowej toalecie robię testy ciążowe i próbuje pod światło dojrzeć dwie kreski. Miesiącami– bezskutecznie. W końcu– gdy już prawie tracę nadzieję - są! Akurat przeprowadzamy się do nowego mieszkania, pod miastem.
Dziewięć miesięcy później. Na sali porodowej słyszę od pielęgniarki: „Ależ pani dzielna, nie wiem, kiedy mieliśmy taką pacjentkę". Gdy widzę synka myślę: „Boże, jaki on śliczny”. Pierwsze noce w domu: koszmar. Wiktor się budzi. Nie mogę znieść chrapania Artura przenoszę się do innego łóżka. Tydzień po porodzie wychodzę pierwszy raz na spacer. To moja jedyna szansa na 10 minut w spokoju. Odwiedza nas rodzina. Najpierw moja mama, potem teściowa z ciotką. Instruują: „A dlaczego karmisz tylko na leżąco", „Ubierz go cieplej na spacer". „Dlaczego taki kocyk, zły". Mam wrażenie, że wszyscy wszystko wiedzą lepiej ode mnie, a ja nie wiem nic.
Związek po urodzeniu dziecka
Zabija mnie rutyna. Szósta pobudka, karmienie, noszenie, przewijanie. Potem wstaje Artur. Pije kawę, pakuje teczkę, wychodzi. Nasze poranki z początku znajomości. On biegnie po moje ulubione bułki z dynią, ja robię kawę. Dziś ekspres stoi w górnej szufladzie, naszego seksu nikt nie słyszy, bo go nie ma. Oboje do niego raczej nie dążymy. Cały dzień w domu z Wiktorem. Albo pielgrzymki po lekarzach, bo mały dużo choruje – alergie, bóle brzuszka, problemy z uszami.
Artur nawet nie zadzwoni co słychać. Staram się rozumieć, ma dużo pracy. Wraca po 21.00. „Cześć chłopaku" – wyciąga ręce do Wiktora. Podaje obiad, a potem uciekam na górę, do sypialni. Próbuję spać. Chwila bez dziecka. Artur nawet do mnie nie przychodzi. My? Zapominam co to znaczy. O przepraszam, łączy nas sporadyczny seks. Byle jaki. Nie potrafię pragnąć faceta, który nie zauważa mnie w codziennym życiu. Czasem myślę: „Jeśli los chce nam dokopać, spełnia nasze marzenia". Koleżanki, które też mają dzieci, zazdroszczą mi. Mama: „Ależ masz cudownie. Gdyby twój ojciec mi tak pomagał”„Jeśli tak ma wyglądać reszta mojego życia, to skończę w szpitalu psychiatrycznym" – myślę.
Wiktor rośnie, próbuję wyciągnąć gdzieś Artura. Dwudniowy wypad. Tylko we dwoje. Teściowa obiecuje, że przyjedzie i zajmie się Wiktorem. Ale Artur nie chce: „Całymi dniami pracujemy, jeszcze na weekend go zostawimy?" „To może chociaż kino?” – pytam. – „Nie mam sił na wycieczki do centrum” – odpowiada mąż. Czy to ten sam facet, który wyciągał mnie w miasto o północy i potrafił w ogóle nie spać? Budził w weekend o świcie, żeby pojechać nad morze.
Jak przetrwać kryzys w małżeństwie po narodzinach dziecka?
W akcie desperacji zapisuję się na warsztaty dla kobiet. Większość z nas ma podobny problem – po urodzeniu dziecka (dzieci) nie potrafimy odnaleźć się z partnerem. Jesteśmy rodziną, sprawnie działają instytucją, ale nie jesteśmy już kochającą się parą. Psycholog mówi: w momentach kryzysu najlepiej trzymać się dobrych chwil z przeszłości. Oddycham z ulgą, mamy z Arturem za sobą pięć lat związku. I też wiele trudnych chwil. Nigdy się wzajemnie nie zawiedliśmy. Śmierć mojej siostry, ciężka choroba jego taty.
Na warsztatach robimy mapę marzeń. Rysuję: ja, on oraz trójka dzieci. Jedziemy w podróż po Europie. My gadamy, dzieciaki śmieją się. „Teraz ledwo sobie radzę z jednym dzieckiem" – wyznaję w końcu. Dodaję jeszcze, że chciałam być matką idealną. Samotne godziny bez Artura, ja nie przestająca nosić płaczącego dziecka. Wystarczyło, że się skrzywił, brałam go na ręce, choć bolały mnie plecy i ręce. Nigdy nie podałam smoczka. „Przecież to jasne, że w końcu musiałaś pęknąć” – terapeutka uśmiecha się do mnie.
A mąż? – pyta jedna z uczestniczek. „Mąż też chce być idealny". Na warsztatach nikt nie mówi, że przesadzam, nie doceniam Artura. Przeciwnie, terapeutka wyraźnie zaznacza „Dziecko nie może być najważniejsze. Żeby ono było spokojne i szczęśliwe, rodzice muszą stawiać siebie na pierwszym miejscu”. Co za ulga wreszcie to usłyszeć. Te warsztaty dają mi siłę.
Któregoś dnia zwalniam wcześniej opiekunkę. Mam nadzieje na wieczór z mężem. Ale, kiedy Artur w wejściu pyta: „A gdzie jest Wiktor"?, coś we mnie pęka. Krzyczę: „Albo coś z nami zrobimy, albo oszaleję” „Patrzy zszokowany: „Ale o czym mówisz, przecież się kochamy, jesteśmy rodziną…”. „Jaką rodziną?!” – wrzeszczę„Jesteśmy tylko rodzicami, już nawet nie kumplami. Kiedy mi opowiadałeś ostatnio co jest dla ciebie ważne? Prosiłam, żebyś do mnie zadzwonił dzisiaj? Zadzwoniłeś? Nie! I tak jest co dzień!". Tej nocy pierwszy raz od urodzenia dziecka rozmawiamy naprawdę. To boli.
Mieliśmy być idealni. Czułam dumę, gdy na ślubie tak mówili o nas przyjaciele. Bo my tacy byliśmy – nawet fizycznie podobni. Nie potrafię pogodzić się, że tyle między nami się zmieniło. Że teraz znajomi mówią: „On rzeczywiście oszalał na punkcie dziecka", że już nie widzą, że on mnie kocha. Artur też mi wyrzuca, że myślę tylko o Wiktorze. Że wolę zasnąć z dzieckiem, niż przyjść do niego do łóżka. Wyrzuca mi obojętność. I to, że go nie doceniam. A mi bardzo trudno jest powiedzieć, że doceniam, ale chcę też mieć męża obok siebie, nie tylko tatę syna.
Mijają miesiące. Walczymy.
To nie jest łatwe.
On chce być świetnym ojcem, bo nigdy nie miał świetnego ojca.
Ja chcę mieć świetny związek, bo moi rodzice takim związkiem nie byli.
Szukamy kompromisu.
Czy ktoś wie, jak go wypracować?