http://pixabay.com/pl/warzyw-charakter-zielony-zdrowe-140917/

Ręka do góry, kto nie podjął z nowym rokiem postanowienia zrzucenia chociażby kilku kilogramów! Ale UWAGA - liczy się nawet to niewypowiedziane głośno i przykryte w tyle głowy kocem utkanym z "eee nie jest źle, przecież akceptuję siebie taką jaką jestem, w nosie mam te nadwyżki tu i ówdzie".

REKLAMA
Wiecie, że co piąta kobieta odchudza się przez całe życie, a niemal każda jest na diecie przynajmniej trzy razy w roku?
Moją uwagę zawsze przykuwają sondaże zamieszczane na przeróżnych portalach kobiecych, gdzie na 100 osób, około trzydzieści twierdzi, że diety odchudzające są nieskuteczne. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Chociażby dlatego, że według jednych źródeł około 10% kobiet rezygnuje z odchudzania już UWAGA w pierwszym dniu diety, zaś inne podają, że najczęściej zaprzestajemy diety po pięciu tygodniach (info: gazeta.pl).
Chcemy schudnąć szybko. Bo impreza i w sukienkę trzeba się wbić. Bo lato blisko. Bo z dziećmi na basen wypadałoby pójść. Niestety prawda w silną wolę kole… i to bardzo, bo szybko nie oznacza skutecznie i to jest najtrudniejsze w odchudzaniu do zaakceptowania. Bo co nam po powolnej utracie kilogramów, jak już za dwa tygodnie w bikini trzeba się pokazać?!?
Nigdy nie byłam na żadnej diecie. Nie należę (i szczerze nad tym czasami ubolewam) do serii drobnych kobiet. Metrosiemdziesiąt, chciałoby się napisać siedmdziesiątkilogramów (a niemal zawsze jest ciut więcej) i kości zgodne z wyrażeniem „mocne”. Słowem: Duża Baba. Nie miałam w domu wagi chyba nigdy. Ciężko mi powiedzieć, ile ważyłam jako nastolatka. Pamiętam jedynie, jak bardzo przytyłam, kiedy przerwałam na jakiś czas trenowanie siatkówki. Zakończenie ósmej klasy, a ja wyglądałam jak pączek… Później chyba wszystko naturalnie wróciło do normy. Przywilej wieku.
Studia. Praca. Jedzenie na szybko, w tak zwanej wolnej chwili, kawa plus całe mnóstwo wypalonych papierosów – ot i cała dieta. Skuteczna. Wtedy. Kiedy metabolizm nie znał słowa trudności.
- Powiem mężowi, żeby zamknął Pani lodówkę na klucz – usłyszałam od mojego ginekologa w czwartym miesiącu ciąży. Zarzekałam się, że przecież nie jem dużo, aczkolwiek w końcu regularnie. Niestety teorie dietetyków nijak miały się do mojej sytuacji. Pięć posiłków dziennie w moim przypadku stało się namacalnymi trzydziestomaparoma kilogramami. Wyobrażacie sobie? Wielka Baba i ponad sto kilogramów? A Dzik raptem urodził się jako 3200 gramowy maluch.
Kiedy po trzech tygodniach od porodu wygramoliłam się z wanny, zobaczyłam kątem oka w lustrze mój własny obtłuszczony kark... Do dziś pamiętam ten widok…
Natura okazała się jednak łaskawa dla młodej matki i po kilku miesiącach po zbędnych kilogramach śladu nie było. Jakie to proste. Nadciągnęła jednak druga ciąża. Dwa lata później. Nie wiem, ile dokładnie, ale chyba dwadzieścia kilo do przodu. Cóż. Długo wydawało mi się, że nie jest źle… Nadszedł jednak moment obejrzenia zdjęć z wyjazdu w góry, kiedy to Młodszy Dzik miał osiem miesięcy. MASAKRA. Wielki tyłek, schaby (mam pecha, że wszystko idzie mi najpierw w tak zwane boczki), ogromne uda i ta buzia jakby rój os mnie dopadł po drodze.
Co robić? Jak żyć? Burza w mózgu i… wtedy wpadłam na genialny w swojej prostocie pomysł. DIETA. Genialność pomysłu polegała tylko na tym, że był banalnie prosty, reszcie zdecydowanie brakowało mądrości.
Wybrałam sobie dietę wymienianą w czołówce najgorszych sposobów na odchudzanie. Dieta kopenhaska. Kawka rano. Jakaś sałata. Grillowana pierś z kurczaka i kawa. To chyba było wszystko. Trzynaście dni. Nie było łatwo. Zimno i słabo przez pierwsze pięć czy sześć dni. Później myślałam tylko o tym, że już coraz bliżej końca. Jedyna nadzieja.
Samą siebie jednak zaskoczyłam, gdyż nie zdawałam sobie sprawy, że moja własna wola jest aż tak silna. I te spodnie nie opinające się nareszcie na tyłku. I podziw w oczach znajomych. Pięć kilo mniej.
Powstało pytanie. Co dalej? Biorąc pod uwagę, że co trzecia kobieta kończy dietę z wagą wyższą niż przed jej rozpoczęciem – byłam zwycięzcą. Jednak w głowie tłukł się okrutny efekt jojo sprzężony z wiedzą, że przeciętna kobieta – czyli chudnąca w trybie przyspieszonym na specjalną okazję – w ciągu 21 dni od zakończenia diety przybiera na wadze średnio od dwóch do trzech kilogramów. No kulka w łeb.
Nie chciałam wpisać się w statystyczną normę. Durna dieta nie skurczyła mi mózgu i powrócił z urlopu zdrowy rozsądek, a z nim wspomnienie spotkania z przyjaciółką. – Wiesz, jak mam ochotę na słodkie, to wystarczy mi kostka gorzkiej czekolady – mówiła, a ja myślałam: Ale stuknięta i z politowaniem patrzałam, jak na grillu pierś z kurczaka zagryza korniszonem. Ale jak ona wtedy wyglądała… No dobra, dzisiaj też jest cudna (buziaki). Tyle, że to był akurat czas mojej drugiej ciąży, więc odchudzanie było ostatnią rzeczą, o której myślałam.
Przypomniałam sobie tę rozmowę. Odnalazłam dietę. I już wtedy zawzięłam się, że nie odpuszczę, a zrzucone pięć kilogramów stało się moją osobistą i największą motywacją do walki o chudszą siebie.
Dieta Plaż Południowych brzmi jak z kosmosu. Morze, palmy, krewetki, ciepły piasek. Nazwa skutecznie zniechęca. Ale ta przyjaciółka z błyszczącymi oczami… Poczytałam o plażowym odchudzaniu jeszcze przed skończeniem głupiej kopenhaskiej. Raz kilogramom śmierć. A co!
Oj i znowu nie było łatwo. Zwłaszcza, że tu kilogramy nie znikały na wadze w trybie przyspieszonym. Dieta okazała się bardzo wymagając, więc rozpisałam sobie na jej podstawie jadłospis na cały tydzień - pomagało wytrwać.
To, że przez pierwsze dwa tygodnie nie jada się węglowodanów to pestka. Największą trudnością okazały się produkty składające się na dietę. Na początek nauczyłam się czytać etykiety. Wiedziałam, że w jednym markecie czerwona fasola w puszce zawiera cukier, a w innym nie. Podobnie zresztą z pomidorami. Okazało się, że kupno sera odtłuszczonego, który straszył z dietetycznego spisu, nie było rzeczą wybitnie trudną. Na stoisku z serami – jest, bardzo proszę i wcale niedrogi. Jogurt naturalny odtłuszczony? Do głowy by mi wcześniej nie przyszło sprawdzić, czy nie zawiera jakichkolwiek substancji słodzących, które mają podciągnąć jego smak, a nam dostarczyć niewidocznych gołym okiem kalorii. Nigdy wcześniej, ale też nigdy później nie jadłam tylu warzyw. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie byłam głodna. Najbardziej jednak dokuczało mi zimno. A głód, zgodnie z prawdą i wskazówkami, często faktycznie okazywał się być tylko zwykłym pragnieniem. Dwie szklanki wody i po strachu.
Miewam szczęście do forów internetowych. Wtedy też przy mnie było i tak znalazłam się wśród kobiet, które forumowo bardzo się w plażowej diecie wspierały. Oczywiście nie brakowało oszołomów, którzy dzień w dzień jedli to samo i po trzech dniach sięgali po paczkę chipsów. I znowu zaczynali od początku. To wtedy właśnie nauczyłam się gotować. Bez ulepszaczy w proszku, z mnóstwem przypraw i warzyw. Piekłam chleby z różnych mąk, rano zawsze było pieczywo prosto z piekarnika. Spodobało mi się. Nigdy nie miałam tyle energii, zapału i… tak pięknych paznokci.
Dla zainteresowanych tylko dopiszę, że po tych dwóch tygodniach włącza się w Diecie Plaż Południowych węglowodany i nie trzeba się ich bać. Nawet, jak waga stanie w miejscu, to w końcu ponownie zacznie spadać. Bo przecież to węglowodany spalają tłuszcz.
Dziesięć miesięcy. Dwadzieścia kilo. Zostały trzy. Upierdliwe. Wtedy właśnie wrócił pomysł biegania, (ale o tym już było) a trzy kilogramy zmieniły się w pięć, bo mięśnie cięższe zdecydowanie od tłuszczu. Tyle, że centymetrów zaczęło szybko ubywać. Ze sportu nie zrezygnowałam.
Dziesięć miesięcy. Teraz to już będzie prawie cztery lata. Kilogramy nigdy nie wróciły. Dieta wrosła w nasze życie. Dzisiaj nadal u mnie w lodówce znajdziesz mleko 0,5% i odtłuszczony bez słodkości jogurt, a fasola czerwona nie zawiera cukru. Naleśniki dla Dzików robię z mąki pełnoziarnistej, a owsiankę jedzą z płatków, które nie miękną w pół minuty. Jak nie ma w domu sałaty, to robimy sobie kanapki ze świeżym szpinakiem, a Młodszy da się pokroić za kiełki – zwłaszcza rzodkiewki. Papryka znika w mgnieniu oka, a cieciorka niezmiennie śmieszy swoim kształtem w zupie. Obiad bez surówki nie istnieje. To nie obiad.
I jasne, że czasami pochłonę paczkę chipsów do piwa wieczorem i nie obronię się przed chęcią wyjedzenia żelków Dzikom, i że zimą trochę boczki rosną. I tyłek mógłby być mniejszy. Ale też wiem, że dieta cud nie istnieje. Tasiemce w tabletkach, cudownie zakazane pigułki na odchudzanie, od których zagotowuje się krew w organizmie, śmierć kolegi po głupim sposobie na odchudzanie... To wszystko już było.
Pozostaje stanąć przed lustrem słysząc z boku kłócące się dzieciaki i powiedzieć sobie:
I co? Jesteś fajna babka. Reszta to Madagaskar.
Lub
Ok. Niech będzie. Stać mnie na to. Dam radę. Dla siebie. Powoli.
Z pewnością jedna i druga będzie szczęśliwa.
A jak jest z Wami?

PS. Dieta Plaż Południowych została przywołana, jako ta mi najbliższa i właściwie jedyna jaką zastosowałam (o tej pierwszej rodem z Danii wolę nie pamiętać ). Wymagająca, bo zmieniająca nawyki żywieniowe. Ale za to jaki wynik…  Dołożyć do tego jakikolwiek sport i po sprawie. Zaciskam kciuki za silną wolę tych, co próbują.