O zawodzie nauczyciela pisze się bardzo dużo, zazwyczaj jednak jedynie na dwa sposoby - albo w tonie pretensji, żalów i narzekań, albo odwołując się do powołania, misji i wyższych wartości. Sama jestem nauczycielką przedszkola, ale nie postrzegam siebie ani jako natchnionej świętej zmieniającej świat, ani jako biednej, wykorzystywanej męczenniczki. Może czas zakończyć tę dyskusję, z której wynikać może tylko jedno - praca nauczyciela, jak każda inna, ma swoje dobre i złe strony.
Ci źli, niedobrzy rodzice!
Najczęściej pojawiającym się narzekaniem jest wątek współpracy z rodzicami. Że nie słuchają. Że nie chcą dać nic od siebie, a od szkoły chcą zbyt wiele. Że wymagają i awanturują się. I to wszystko prawda, bo z częścią z nich z pewnością nie jest łatwo się dogadać. Ale w jakiejkolwiek innej pracy polegającej na kontaktach z drugim człowiekiem znajdziemy dokładnie to samo! Wkurzony klient, pacjent z pretensjami, kontrahent z milionem wymagań, zleceniodawca z nierealną wizją projektu. Praca z ludźmi nie jest łatwa, jest cholernie trudna z jednego prostego powodu - każdy z nas jest inny, ma swoje poglądy, potrzeby i widzimisię. Skupianie się na tych najbardziej problematycznych każdego doprowadziłoby do czarnej rozpaczy.
Nie bez winy jesteśmy czasami my, nauczyciele. Często odbieramy jakieś pytanie rodzica jako czepianie się, zbytnią dociekliwość, oceniamy ich zachowanie nie znając całej sytuacji. A oni nie są z nami w szkole czy przedszkolu przez cały czas, nie do końca wiedzą jak funkcjonuje ten świat, co może być dla nas problemem, dlaczego reagujemy tak, a nie inaczej na ich sugestie. To, co dla nas jest oczywiste dla nich może być zaskoczeniem. Jedynym rozwiązaniem jest szczerość i spokojne wyjaśnienie, a nie odstawianie fochów i wyrażanie świętego oburzenia. Świat, w którym każdy chce nam pomagać i zgodnie współpracuje nie istnieje, lepiej się z tym pogodzić i przestać niepotrzebnie frustrować.
Z roku na rok jest coraz trudniej
To zdanie często słychać, gdy nauczyciele poruszają temat swoich uczniów i wychowanków. I znowu jest to prawda, ale nie wynika z charakteru dzieci, lecz ze zmian w trybie naszego życia. Coraz więcej pracujemy, dokładamy sobie obowiązków, gnamy przez codzienność z wywieszonym językiem, a cierpią na tym dzieciaki, którym często brakuje wychowania. Nie da się załatwić wszystkiego podczas jazdy samochodem z przedszkola na basen czy angielski, nadrobić czasu w jedyny wolny weekend w miesiącu czy wprowadzić zasady podczas wakacyjnego odpoczynku. Dzieciaki mają coraz lepsze warunki do rozwoju, bogatą ofertę zajęć dodatkowych, świetne zabawki i gadżety, ale to wszystko otrzymują zamiast czasu spędzanego wspólnie z rodzicami. Nikomu nie zamierzam mówić, jak ma układać swoje życie, ale czasami jest mi po prostu żal tych maluchów i myślę, że niektórym przydałaby się zmiana priorytetów, dla dobra ich dziecka.
Moja praca to… praca
Nie jestem natchniona przez Boga, los czy Wróżkę Zębuszkę. Po pracy nie czytuję baśni Andersena i nie słucham Fasolek. W weekend nie myślę tylko o tym, żeby wrócić do kolorowanek, wycinanek i przedszkolnego rytmu, mam swoje życie. Na słowo ewaluacja robi mi się słabo, a gdy przychodzi czas na pisanie planów miesięcznych dziwnie ważne staje się dla mnie czyszczenie fug w łazience. Nie cierpię wypełniania dokumentów, a zdziwilibyście się, ile papierkowej roboty ma nauczyciel przedszkola. Mogłabym wykonywać inny zawód, nie wybrałam pedagogiki z przypadku lub braku innych zdolności. Nie uważam, że zmieniam świat swoją pracą, co najwyżej jego niewielką część - mam wpływ na dzieciaki, ale i tak to ich rodzice są najważniejsi.
Jestem normalnym człowiekiem, miewam dni, gdy chce mi się mniej niż zawsze, potrafię się zdenerwować, nie muszę uśmiechać się 24 godziny na dobę. Nie mogę już słuchać narzekania nauczycieli na niskie pensje- to nie tajemnica, trzeba było wybrać inny zawód. Wkurzam się, gdy w telewizji podają kwoty, których pewnie nigdy nie zobaczę na swoim koncie - naprawdę nie wiem, skąd biorą takie bajońskie sumy. Dyskusje na temat czasu pracy to dla mnie abstrakcja - mam normalny etat, osiem godzin dziennie i nauczycieli, którzy narzekają na swoje 18 czy 25 w tygodniu zupełnie nie rozumiem. Nie czuję się męczennikiem, chociaż po całym dniu w hałasie, płaczu, śmiechu, krzykach i setkach pytań bywam niczym z krzyża zdjęta.
Bycie nauczycielem to moja praca, którą wykonuję najlepiej jak potrafię i do której mam odpowiednie przygotowanie, kwalifikacje i predyspozycje. Skłamałabym mówiąc, że nie myślę o moich dzieciach po godzinach, uwielbiam, gdy się przytulają i rysują laurki z koślawie napisanym "kocham", ale mam też swoje pasje i zainteresowania. Jestem dobrym nauczycielem, dzieciaki mnie lubią, ja lubię dzieci, z rodzicami dogaduję się w jednym roku lepiej, w innym gorzej- jak to mówią, są tacy i są tacy, nic nie da się na to poradzić. Czas skończyć wreszcie dyskusję, która nie prowadzi do żadnych konstruktywnych wniosków i skupić się na dzieciach - to one są tutaj ważniejsze od naszych frustracji i zawiedzionych oczekiwań.