
Temat odroczenia wieku obowiązku szkolnego jest obecnie numerem jeden na ustach mediów, nauczycieli, rodziców. Nie wiadomo jeszcze kiedy MEN podejmie ostateczne decyzje w tej sprawie, ale tak, jak półtora roku temu pytania narastają, a wraz z nimi nowe obawy. To znów nie jest decyzja, po której wszyscy odetchną z ulgą. Jest to decyzja, która po raz kolejny zrewolucjonizuje podstawówki – czy te zmiany nie następują zbyt szybko? Czy w ogóle trzeba coś zmieniać? Które dzieci powinny pójść we wrześniu do pierwszej klasy?
Jestem bardzo młodym nauczycielem. Mam niespełna 27 lat. Nie mam jeszcze swoich dzieci. W szkole podstawowej pracuję drugi rok. Wcześniej rok spędziłam w przedszkolu w grupie 2,5-3,5-latków. Podczas studiów aktywnie uczestniczyłam w projektach wspomagających nauczanie na etapie edukacji wczesnoszkolnej. Mimo młodego wieku, mam blisko 6 lat doświadczenia w pracy w państwowych placówkach. Przede wszystkim jednak przez to 6 lat uczestniczyłam w życiu codziennym najróżniejszych szkół – miejskich i wiejskich – dużych i małych – bogatych i biednych – i uczciwie mogę powiedzieć „Mam już swoje zdanie na temat tego, co się obecnie dzieje w szkolnictwie i jestem gotowa go bronić – na przekór Państwu Elbanowskim i wielu rodzicom obawiającym się reformy Platformy Obywatelskiej”.
Podczas mojej edukacji na Uniwersytecie Wrocławskim tematem przewijającym się przez większość zajęć były oczywiście „6-latki w szkole” – począwszy od psychologii rozwojowej, przez historię i teorię wychowania, aż po pedagogikę medialną, zastanawialiśmy się, jak to będzie, gdy zostanie obniżony wiek obowiązku szkolnego. Prawdą jest, że rozwój emocjonalny dziecka 6letniego nie pozwala mu na „normalne” (w oczach nauczyciela przyzwyczajonego do pracy z dzieckiem 7letnim) funkcjonowanie w szkolnej ławce. Szybko się nudzi. Nie potrafi skupić uwagi. Poddaje się, gdy pojawi się drobne niepowodzenie, często ze łzami w oczach.
Może zainteresować cię także: "Ilu uchodźców trzeba zepchnąć z tratwy płynącej z Syrii do Grecji?" Szokujące zadanie w jednej z białostockich szkół
Rzeczywistość jednak pokazała coś innego. Po ukończeniu studiów nie spełniło się marzenie 5letniego dziecka, które poprosiło Gwiazdora o tablicę szkolną. Moją pierwszą pracą było wychowawstwo w najmłodszej grupie przedszkolnej. Ten rok dał mi w kość, niesamowicie zmęczył i utwierdził w przekonaniu, że nie nadaję się do pracy w przedszkolu.
Pracowałam z nimi wolno. Prawie nie zadawałam prac domowych. Uczyliśmy się, ale w większym stopniu bawiliśmy. Cieszyliśmy się swoim towarzystwem. Byłam przekonana, że dobrze mi idzie. Tworzyłam klasę serdeczną, kulturalną – robiłam wszystko co w swojej mocy, by dzieci się lubiły, by stały za sobą na dobre i na złe. Uzupełniając dziennik, zajrzałam jednak do dokumentacji koleżanek z równoległych klas. Mają wprawdzie klasy w większości 7letnie, ale z tematyką lekcji są 2-3 tygodnie do przodu w stosunku do mnie. Przeraziłam się. Lada moment grudzień, święta, po nich zaraz ferie zimowe – nie ma szans, żebym wyrobiła się z materiałem. Czy ja pracuję źle? Czy moje dzieci są za małe, by pracować zgodnie z rozkładem ministerstwa? Czy będą gorsze od innych klas pierwszych? Chciało mi się płakać. Nie wiedziałam, czy się poddać, czy gdzieś szukać pomocy. Jak to nadgonić, gdy mam do czynienia z dziećmi, które mimo wszystko nie dadzą rady szybciej pracować?
Marzec 2015 – szczerze uwielbiam pracę z moją klasą – czuję również szczerą sympatię zarówno od dzieci, jak i od rodziców.
Uwierzyłam w „6-latki w szkole”.
Boję się reformy. Nie chodzi o powrót 7-latków. Nie chodzi o miejsce pracy. Boję się o moje dzieci. O roczniki 2008 i 2007, o których nikt nie mówi. Obecne klasy trzecie uczą się jeszcze według programów „prywatnych” – oferowanych przez wydawnictwa – dla dzieci rozpoczynających edukację w wieku 7 lat. Obecne klasy drugie i pierwsze uczą się z podręczników rządowych, przygotowywanych z myślą o dzieciach 6letnich, czyli zbyt infantylnych dla 7-latków. Przyjdą 7-latki i co? Z czego będą się uczyć? Jeżeli dostaną nowy program, co z moimi dziećmi? Czy dostają wyrok na całe życie i będą „rok w plecy”?
Dyskusja z obecnym rządem nie ma sensu. Przy ich władzy absolutnej pewne jest, że reforma nastąpi. Rodzice „walczący” odnieśli sukces i obowiązek szkolny dla dzieci 7letnich prędzej niż później zostanie przywrócony. Po co więc ten artykuł? By nie rezygnować z 6-latków. Również nie wierzyłam, że mogą one funkcjonować w szkole, że poradzą sobie w tym środowisku – rzeczywistość jednak zweryfikowała moje obawy. Obowiązek szkolny dla dzieci 7letnich nie oznacza, że 6-latki nie mogą pójść do szkoły. One sobie poradzą. Szkoły nie są takie straszne jak je malują (choćby wspomniani na początku państwo Elbanowscy).