"Będziesz smażył się w piekle" – powiedziała katechetka. Nowe zasady poirytowały rodziców

Chciałabym podzielić się bulwersującą sytuacją, która miała miejsce w szkole mojego dziecka. Antek chodzi do trzeciej klasy, szykujemy się do Pierwszej Komunii Świętej. Podczas jednej z lekcji religii katechetka zaapelowała do uczniów, by na czas Wielkiego Postu całkowicie zrezygnowali z jedzenia słodyczy i przekąsek. Nie poprzestała jednak na prośbach – zamiast tego przekonywała dzieci, że jeśli nie zrobią wielkopostnych postanowień, to oddalą się od Boga. Gdy jeden z dzieciaków powiedział, że to "głupie", ta katechetka miała go straszyć, że będzie się smażył w piekle za takie słowa i brak szacunku.
Słowa katechetki to przekroczenie granicy
Gdy usłyszałam o tym od mojego syna, byłam wstrząśnięta. Natychmiast skontaktowałam się z innymi rodzicami i okazało się, że nie tylko moje dziecko wróciło do domu z poczuciem winy i strachu. Kilkoro uczniów zaczęło nawet odmawiać jedzenia słodyczy, bojąc się "kary boskiej". To niedopuszczalne, by w publicznej szkole narzucano dzieciom takie podejście do religii i wymuszano przestrzeganie postnych wyrzeczeń. Ja wiem, że niedługo Wielkanoc, a te dzieci idą do komunii, więc są wychowane w wierze, ale na Boga!
Złożyliśmy oficjalną skargę do dyrekcji, domagając się wyjaśnień oraz interwencji. Niestety, pani dyrektor całkowicie zbagatelizowała nasze obawy. Jak się okazało, prywatnie przyjaźni się z katechetką i podziela jej poglądy. Usłyszeliśmy, że "post to ważny czas duchowej pracy" i "dzieciom nie zaszkodzi trochę wyrzeczeń". Próba rozmowy na temat przekraczania granic i wywoływania w dzieciach poczucia winy została zbyta.
Nie każdy uczeń tej szkoły jest osobą wierzącą, nie każde dziecko praktykuje w taki sposób, jak katechetka by sobie tego życzyła. Szkoła publiczna nie powinna narzucać religijnych zasad, zwłaszcza dotyczących diety i rzekomych grzechów. Oczekujemy, że nauczyciele będą uczyć, a nie straszyć dzieci piekłem. Strasznie mnie to poirytowało, mnie i innych rodziców. Oczywiście w domu tłumaczę Antkowi, że nie musi sobie niczego odmawiać, a do piekła na pewno nie trafi.