"Tak wychowujemy ciamajdy". Dziennik elektroniczny uczy najgorszego
Dziennik elektroniczny, choć w teorii powinien być udogodnieniem zarówno dla nauczycieli, jak i rodziców, to w praktyce jest utrudnieniem dla uczniów. Przesadzam? Bardzo bym chciała, ale historie, które opowiadają rodzice, nie pozostawiają wątpliwości.
Trzeba było być odpowiedzialnym
Z coraz większym niepokojem obserwuję, do czego doprowadziło wprowadzenie dziennika elektronicznego. Przyglądam się uczniom, rozmawiam z rodzicami, czytam nadesłane listy. Wnioski nie napawają optymizmem.
Kiedyś uczeń "musiał radzić sobie sam", brał większą odpowiedzialność za to, co robił. Był rozliczany z odrobionych prac domowych i z wywiązywania się z obowiązków szkolnych. Na lekcji słuchał i notował, co nauczycielka zadała do domu. Musiał zapamiętać, co, kiedy i gdzie. Radził sobie sam, bo jakby nie patrzeć, nie miał innego wyjścia. I choć niektórzy twierdzą, że teraz nastały lepsze czasy, to akurat w tej kwestii nie mam co do tego 100 proc. pewności.
Dzieci Librusa
Współcześni uczniowie niekiedy przypominają jeszcze dobrze nieopierzone ptaki, które wypadły z gniazda i nie wiedzą, w którą stronę pofrunąć. Trochę bezradne, zagubione i zdane głównie na matkę.
– Moja córka to totalna ciamajda, przepraszam, ale taka jest prawda. Co prawda dopiero zaczyna swoją przygodę ze szkołą, bo chodzi do drugiej klasy, ale bez tego Librusa to by zginęła. O wszystkim zapomina, na niczym się nie koncentruje, bo i tak wie, że nauczycielka napisze mi wiadomość, a ja jej powiem, co ma zrobić – mówi Kaśka.
– Jakby wychowawczyni nie pisała do nas tych wszystkich informacji, to nie miałabym zielonego pojęcia, co się w szkole dzieje. Emil niczego mi nie opowiada, nie dzieli się tym, jaką ocenę dostał. A kiedy przekroczy próg domu, to mnie pyta, co ma zadane. No na litość boską. Przecież to on powinien nad tym "sprawować kontrolę". Dzisiejsi uczniowie to jakby z choinki się urwali. O niczym nie mają pojęcia. Nauczyciele piszą o każdym sprawdzianie, pracy domowej, projekcie. Chyba też są świadomi tego, że gdyby nie napisali do nas, to te dzieciaki by nigdy niczego same nie zrobiły – dodaje Marta.
Zawsze staram się stawać po stronie uczniów, dzieci. Robię wiele, by zrozumieć ich emocje i sposób postrzegania świata. Jednak mimo ogromnej empatii, szczerości i wyrozumiałości, na coś takiego nie ma mojej zgody. Bo jeśli tak dalej pójdzie, to na kogo wyrośnie to współczesne pokolenie? Na niezaradnych, niesamodzielnych i pozbawionych jakichkolwiek wartości ludzi? Na osoby, które w dorosłym życiu nie będą potrafiły się odnaleźć i samodzielnie stąpać po ziemi?