Gdy syn się złości, jak mantrę powtarzam mu to zdanie. Wystarczą 4 słowa
Kiedy przeglądam media społecznościowe, niekiedy zastanawiam się, czy ze mną i moim macierzyństwem jest wszystko w porządku. Nie jest tak słodkie, oblepione lukrem i namalowane pastelowymi farbami. Jest kolorowe, ale niekiedy bywa szare, grafitowe, a nawet kruczoczarne. Jest słodkie, ale ma też gorzko-kwaśny smak. Jest cudowne, ale bywa, że doprowadza mnie do łez.
Ta złość
Kiedyś robiłam wszystko, by moje dzieci wciąż były zadowolone, uśmiechnięte i pełne energii. By po prostu było fajnie, miło i sympatycznie. Chciałam, abyśmy byli rodziną jak z obrazka. Teraz wiem, że popełniałam błąd. Na szczęście w porę się obudziłam i zrozumiałam coś, co zmieniło mój sposób postrzegania świata, a co za tym idzie i macierzyństwa.
Nie ma złych emocji, każda jest ważna i potrzebna. Nawet złość, gniew, krzyk. Nawet płacz i pisk są po coś. W ten sposób dziecko komunikuje, że dzieje się coś niepokojącego. Że coś jest nie tak, że z czymś się nie zgadza, coś mu się nie podoba. W ten sposób wysyła nam sygnał, że potrzebuje naszego wsparcia i pomocy.
Wystarczy jedno zdanie
Stosowałam różne metody, niekoniecznie dobre. Kiedy moje dzieci się złościły, chwytałam się wszystkich możliwych sposobów. Przytulałam, brałam na ręce, próbowałam odwrócić ich uwagę. Pamiętam, że zdarzyło mi się też udawać, że nie widzę, bo miałam nadzieję, że jeśli nie będzie widowni, to "przedstawienie" szybciej się zakończy. To nie było dobre. Teraz wiem, że nie tędy droga.
Już jakiś czas temu zaczęłam stosować inną metodę, która w naszym przypadku okazała się strzałem w dziesiątkę. Kiedy moje dziecko z czymś sobie nie radzi i złością stara się to zakomunikować, wkraczam do akcji. Powoli, na spokojnie. Siadamy na kanapie, obok siebie i pada jedno, magiczne zdanie: "Przejdziemy przez to razem". I staje się cud. Mój syn zaczyna opowiadać o tym, co zadziało się w środku.
Najpierw wyczuwam w nim wiele złości, gniewu, a potem obserwuję, jak z każdym wypowiedzianym słowem negatywne emocje znajdują ujście. Mówi mi o tym, co go trapi, co rozdziera od środka i wspólnie próbujemy znaleźć wyjście z tej niekomfortowej dla niego sytuacji.
Najpierw daję mu pole do popisu, chcę, by sam spróbował coś wykombinować. By przemyślał, przeanalizował, zaczął kojarzyć fakty i łączyć kropki. A kiedy błądzi, delikatnie wkraczam i nakierowuję. Zawsze działa. Ot taka nasza historia.
Czytaj także: https://mamadu.pl/173267,jak-nauczyc-dziecko-radzic-sobie-ze-zloscia-5-skutecznych-strategii