"To było moje ostatnie spotkanie z wychowawczynią. Nie mogę słuchać tych bredni"
"Nie mogłam pojawić się na szkolnym zebraniu, dlatego z wychowawczynią umówiłam się na spotkanie następnego dnia. Ucieszyłam się, że znalazła dla mnie czas, bo przecież chyba nie miała takiego obowiązku. Poszłam pełna nadziei, wróciłam wściekła jak nigdy" – czytamy we wstępie.
Zlepek kłamstw i bredni
"Spotkanie z wychowawczynią syna było jednym z gorszych przeżyć ostatnich miesięcy. Jestem rozczarowana jej postawą, podejściem i zastanawiam się, dlaczego ona w ogóle wybrała zawód nauczyciela. Przecież tu liczy się pasja, powołanie, a nie tylko wiedza w danym zakresie.
Podczas spotkania usłyszałam zarzuty wymierzone w kierunku mojego dziecka, które wydają mi się całkowicie nieuzasadnione. Według wychowawczyni mój syn rzekomo przeszkadza na lekcjach, nie słucha poleceń, a nawet szczypie innych uczniów.
Ta kobieta chyba nie wie, co mówi. Przecież to zlepek kłamstw i bredni. Znam swojego syna – to wrażliwe, inteligentne dziecko, które nigdy nie zrobiłoby nikomu krzywdy. W domu nie zauważyłam najmniejszych oznak agresji, więc te oskarżenia są dla mnie kompletnie absurdalne.
Nauczycielka z takim przekonaniem w głosie opowiadała o jego wybrykach i próbowała mi wmówić, że to nasza wina. Padał zarzut za zarzutem, oskarżenie za oskarżeniem. Dobrego słowa na jego temat nie usłyszałam. Przyznaję, nie takiego przebiegu rozmowy się spodziewałam. A kiedy próbowałam się przeciwstawić, usłyszałam, że rodzice często nie dostrzegają przewinień swoich dzieci. Bezczelne babsko.
Odnoszę wrażenie, że ta nauczycielka przerzuciła odpowiedzialność za swoje niepowodzenia wychowawcze na mnie. Zamiast szukać rozwiązań, spróbować temu zaradzić, to wolała postawić mnie w trudnej sytuacji, wyliczając rzekome przewinienia mojego dziecka. Czy naprawdę tak powinny wyglądać relacje między szkołą a rodzicami? Zamiast konstruktywnej rozmowy, poczułam się osądzana i bezsilna.
Mam świadomość, że nikt nie jest doskonały – ani dzieci, ani dorośli. Jednak wychowawcy powinni być dla nas wsparciem, a nie sędzią. Ta kobieta nie dość, że mówiła rzeczy, w które nie chce mi się wierzyć, to jeszcze miała taki pretensjonalny ton.
Na kolejne zebranie ani spotkanie z pewnością się nie wybiorę, bo nie dam sobą więcej pomiatać. Sobą ani swoim dzieckiem".
Niepotrzebne emocje
Autorka listu nie przebiera w słowach i nie kryje swojego oburzenia. Z autopsji wiem, że matki często starają się nie dostrzegać przewinień i złego zachowania dziecka. Przymykają oko, machają ręką, zrzucają winę na kogoś innego. I choć doskonale rozumiem, co czuła mama chłopca, to jakoś nie chce mi się wierzyć, że nauczycielka by wszystkie zarzuty wymyśliła. Bo niby jaki by miała w tym cel?