"Takich zakazów w szkole się nie spodziewałam. Czy dyrekcja ma do tego prawo?"
Odezwała się do nas jedna z mam, która nie kryje swojego oburzenia po spotkaniu z dyrekcją szkoły. Zebranie miało miejsce na początku września. Nasza czytelniczka takich zakazów się nie spodziewała, nawet w najczarniejszych snach.
Mówię stanowcze: NIE!
"Mój syn chodzi do szkoły niepublicznej prowadzonej przez stowarzyszenie. Na pierwszym zebraniu dyrekcja poinformowała nas, czyli wszystkich rodziców, że nikt nie może teraz wejść do szkoły. A rodzic może tylko do drzwi odprowadzić dziecko. Niektórzy rodzice są oburzeni. Dlaczego zabrania im się wchodzenia do szkoły?" – czytamy w nadesłanym liście. Czytelniczka nie może rozumieć, czym taki zakaz jest spowodowany. Dodaje, że to szkoła podstawowa, w której znajduje się też zerówka. Wiem, z własnego doświadczenia, że te maluchy, które dopiero stawiają pierwsze kroki w nowym, tajemniczym i jakże nieznanym im świecie, potrzebują wsparcia, pomocy, a czasami po prostu obecności rodzica. Co by takiego się stało, gdyby ten rodzic wszedł do szatni? Gdyby pomógł zerówkowiczowi czy pierwszoklasiście zawiązać trampki, czy powiesić na wieszaku worek z butami? Gdyby przytulił, wsparł i po prostu był?
"Mało tego to wprowadzono zakaz przynoszenia słodyczy do szkoły. Nie można przynieść nawet cukierków na urodziny i poczęstować. Trzeba też uważać na to, co daje się w śniadaniówce (nie wolno żadnych ciastek ani słodkich rzeczy). Jestem zniesmaczona i przerażona tym, co się dzieje w tej szkole. Ogranicza się prawa rodziców i dzieci" – czytamy w dalszej części listu.
Fakt, słodycze warto dzieciom ograniczać, ale dlaczego aż do tego stopnia? I o rozumiem, że o wiele fajniej (i zdrowiej) jest, gdy w szkolnej śniadaniówce znajdzie się kanapka z serem i pomidorem, o tyle nie wiem, dlaczego uczniowie nie mogą poczęstować czymś słodkim nawet w dniu swoich urodzin? To lekka paranoja.
Co na to dzieci?
Uczniowie starszych klas nie potrzebują rodziców w szatni, ale ci młodsi jak najbardziej. Starszaki są odważniejsi, bardziej doświadczeni. Przetarli szlaki i nie błądzą, jak dzieci we mgle. Żal mi maluchów i tych, którzy nie potrafią odnaleźć się w nowej sytuacji. Tych, którzy przez dyrekcję zostali rzuceni na głęboką wodę. Czemu winne są dzieci, dlaczego kadra pedagogiczna wiesza im poprzeczkę aż tak wysoko? Tak, że trudno ją przeskoczyć?
Przypuszczam, że pojawi się sprzeciw, bunt i płacz. Że ci zerówkowicze, czy mniej odważni pierwszoklasiści uronią łzę, będą kurczowo trzymać się spódnicy mamy i nie będą chcieli zrobić kroku w przód.
Sądzę, że pojawi się też bunt i nierozumienie, kiedy w śniadaniówce zabraknie słodkiej czekoladki na pocieszenie, ciastka z czekoladą, czy bułki z budyniem i kruszonką. A jak wytłumaczyć dziecku, że w dniu swoich urodzin nie może kolegów i koleżanek poczęstować czekoladowym cukierkiem? Czy tutaj sytuacja nie wymknęła się trochę spod kontroli?
Czytaj także: https://mamadu.pl/188438,pierwsze-zebranie-i-juz-wojna-o-wycieczke-wychowawczyni-byla-bezradna