"Pojechałam na tydzień nad Bałtyk, ale czwartego dnia byłam już w domu. To mnie przerosło"

Klaudia Kierzkowska
01 sierpnia 2024, 13:48 • 1 minuta czytania
Danuta spędziła cztery dni nad Bałtykiem, choć pobyt wykupiła na tydzień. Co takiego się wydarzyło, że postanowiła skrócić wakacje? Nasza czytelniczka nie kryje oburzenia i dosadnie opowiada o tym, co miało miejsce we Władysławowie.
Nic tak mnie nie rozczarowało, jak wakacje nad Bałtykiem. fot. Hubert Hardy/East Newsy
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

"Cisza, spokój i delikatny szum fal, tak wyobrażałam sobie urlop nad polskim morzem. A co dostałam? O tym za chwilę. Nocleg zarezerwowałam we Władysławowie, choć początkowo planowałam w Gdańsku. Jednak w obawie przed tłumami turystów, wybrałam bezpieczniejszą opcję.


Nadzieja (płonna)

Muszę przyznać, że do tej pory nie byłam jakoś przekonana do wakacji nad Bałtykiem, ale pozytywne opinie mojej znajomej przekonały mnie do wykupienia urlopu w Polsce. Zagranicznych wyjazdów w tym roku nie planowałam i jak to mówią: 'Lepszy rydz niż nic'.

Zastanawiałam się nad Trójmiastem, ale tak jak wspomniałam, ostatecznie wybór padł na Władysławowo. Noclegi były trochę tańsze, a i miejscowość bardziej kameralna. Spakowałam siebie, męża i dwójkę dzieci. Bagażnik samochodu ledwo się domknął. Wszystko wypchane po brzegi. Wyglądało to tak, jakbyśmy wyjeżdżali przynajmniej na miesiąc, a to przecież tylko siedem dni.

Koszmar!

Pierwsze schody napotkaliśmy już podczas podróży. Dziewczynki tak marudziły, że nie dało się tego wytrzymać. Siedem godzin w aucie to było dla nich zdecydowanie za dużo. Siedziały z tyłu i tylko jęczały: 'Długo jeszcze?', 'Nudzi się nam', 'Co my tu mamy robić?'. Jedna kończyła, druga zaczynała. Późnym popołudniem dotarliśmy na miejsce, wyglądaliśmy jak takie wymęczone sardynki w oleju. Ledwo żyliśmy. Mąż wtaszczył walizki na górę, a mi (już na ostatnich oparach) udało się je rozpakować. 'Najgorsze mamy za sobą' – myślałam.

Z nadzieją i wewnętrznym optymizmem zaczęliśmy kolejny dzień, który okazał się prawdziwym koszmarem. Na plaży było tylu turystów, że nawet nasz sobotni targ może się przy nich schować. Leżeli otoczeni tymi swoimi parawanami z brzuchami wywalonymi do góry. Prażyli się na tym słońcu, popijali piwko, a niektórzy nawet z tych przenośnych głośników słuchali muzyki. Totalny brak kultury. Było tak ciasno, że nie mieliśmy gdzie koca położyć. Kosze były przepełnione śmieciami, nikt o to nie dbał.

Choć byliśmy na świeżym powietrzu, miałam wrażenie, że nie mam czym oddychać. Dziewczynki stanęły na tej plaży jak takie dwie sierotki i nie wiedziały, co mają ze sobą zrobić. One przyzwyczajone są do basenów i zjeżdżalni na tych wakacjach all inlusive. Tutaj czuły się jak pisklaczki, które nie potrafią odnaleźć się w kurniku.

O cenach w restauracjach, na straganach i o tych wszystkich tandetnych pamiątkach, które moje córki chciały kupować, nawet nie wspomnę. Szczyt kiczu i tandety. Z mężem nie potrafiłam się dogadać, chodził nabuzowany jak bąk. Wszystko było nie tak, jak powinno. Miałam serdecznie dość.

A kiedy nasi sąsiedzi zza ściany urządzili sobie wieczorną imprezę, myślałam, że wyjdę z siebie i stanę obok. Czara goryczy się przelała. Wstałam, spakowałam walizki i poprosiłam męża, by jak najszybciej wyniósł je do samochodu. Wytrzymaliśmy na naszych cudownych wakacjach nad Bałtykiem cztery dni i w moim odczuciu o trzy za dużo. To był koszmar, o którym chciałabym zapomnieć".

Czytaj także: https://mamadu.pl/187235,nad-baltykiem-czulam-sie-jak-w-kosmosie-tylko-rakiety-mi-brakowalo