Apele na koniec roku szkolnego to festiwal żenady i upokorzeń. Także rodziców!
Nie zabrakło jednak też wzruszeń. Absolwenci klas ósmych stłoczeni na scenie i śpiewający "To już jest finał, po prostu finał, wszystko się kończy, coś się zaczyna" to pewnik, że rodzicom zaszklą się oczy. Pochlipujące po apelu uczennice, po raz ostatni siedzące w ławkach szkoły, do której przychodziły co rano przez osiem długich lat dzieciństwa, wychowawczyni żegnająca się łamiącym głosem i ocierająca łzy z oczu… Tak, to było prawdziwie wzruszające, piszę to bez cienia szyderstwa.
Uroczysta część zakończenia szkoły miała w sobie jednak fałszywą nutę. Niejedną. Domyślam się, że odbiór w dużej mierze zależy od jednostkowych doświadczeń podczas tych ośmiu lat edukacji, ale jednak kiedy dyrektor szkoły, zazwyczaj niezainteresowany i niezaangażowany w problemy uczniów, wygłasza płomienną przemowę o końcu ważnego etapu, początku nowego, zapewnia o trosce o absolwentów, trudno nie unieść w powątpiewaniu brwi. Cringe, jak powiedziałby niejeden absolwent tej szkoły. Podobnie jak w momencie, kiedy na końcu swego przemówienia dedykuje uczniom cytat z Jana Pawła II. Uczniowie innych wyznań i ateiści – bądźcie pozdrowieni!
W narzekaniach na to, że uczniowie, którzy nie otrzymują wyróżnień na koniec roku – w postaci świadectw z czerwonymi paskami, dyplomów czy książek – są upokorzeni, jest zapewne źdźbło prawdy. Szczególnie jeśli odbywa się to tak, jak na ceremonii opisanej na wspomnianej grupie internetowej: uczniowie usadzeni wg uzyskanej średniej ocen, świadectwa z wyróżnieniem wręczane podczas apelu, z celebrą i pompą, pozostałe cichaczem w klasie. Zawsze tak było, wciąż tak bywa.
Na dzisiejszej uroczystości zakończenia szkoły podstawowej, w której miałam okazję uczestniczyć, wszyscy dostali świadectwa na apelu. Najpierw ci "paskowi" uczniowie, potem pozostali, ale muszę oddać sprawiedliwość szkole mojego dziecka – odbyło się to bez żadnych zgrzytów, właściwie trudno było powiedzieć, kto otrzymał świadectwo z paskiem, a kto bez. Tym bardziej że świadectwa ukończenia szkoły wręczane są w teczkach wraz z dyplomami.
Nieco gorzej jednak mogli poczuć się… rodzice. Tak, oni również byli wywoływani na scenę, by odebrać listy gratulacyjne za "osiągnięte przez córkę/syna wyniki". W ozdobnym liście otrzymali "wyrazy uznania i szacunku za wzorowe wychowanie dziecka" i to w mojej ocenie był najbardziej absurdalny moment ceremonii. Jeśli udało się nie segregować uczniów w czasie rozdania świadectw, to teraz można naprawić ten "błąd" poprzez wywołanie nazwisk wzorowych (sic!) rodziców.
Co z pozostałymi rodzicami? Co z tymi, których dzieci osiągnęły słabsze wyniki w nauce? Co z tymi wychowującymi dzieci nietuzinkowe, dzieci z orzeczeniami, dzieci w kryzysach psychicznych? Czy nie zasłużyli na wyrazy uznania i szacunku za trud wychowawczy? Chylę przed państwem czoła, skoro szkoła wystawiła wam oceny zaledwie dopuszczające. Ale pamiętajcie: to rzeczywiście już jest finał. Coś się zaczyna, ale może tam będzie lepiej?