Sąsiedzi? Raczej na dystans. Dzięki temu mój dom nie jest świetlicą dla ich dzieci

Redakcja MamaDu
25 października 2023, 12:30 • 1 minuta czytania
Zawsze myślałam o sobie, jako o kimś, kto lubi dzieci. Pracowałam z nimi, ich towarzystwo było dla mnie miłe, wzruszające, kojące. Przyjście na świat mojego własnego dziecka, nie zmieniło tego ogólnego odczucia, a jednak na pewnym etapie zweryfikowało jego intensywność.
Reagowanie na i zaspokojenie potrzeb jednego dziecka jest dla mnie wystarczające. Fot. Sandra Seitamaa/ Pexels.com
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Lubię spędzać czas ze swoją córką, ale nadmiar dzieci w moim otoczeniu w tempie ekspresowym powoduje przeciążenie mojego układu nerwowego. Chyba na jakimś poziomie świadomie wybrałam, że reagowanie na i zaspokojenie potrzeb jednego dziecka jest dla mnie wystarczające. Nie mam siły i chęci dawać z siebie więcej.


Między innymi z tego powodu to partner jest osobą, która towarzyszy naszemu dziecku na placach zabaw, inicjuje lub podtrzymuje umowne kontakty z sąsiadami. Ja ograniczam się do uprzejmości na poziomie powitań, ewentualnej pomocy, jeśli ktoś jej potrzebuje. I to wszystko.

I dzięki temu mój dom wciąż jest moim domem, nie przebiera się za świetlicę dla dzieci z sąsiedztwa. Nie mam w sobie krzty wyrzutów sumienia.

To nie jest tak, że moja córka nie może zaprosić raz na jakiś czas ulubionej koleżanki, ale sąsiedzi znają mnie na tyle długo, że wiedzą, że takie wizyty nie przejdą częściej niż raz na kilka miesięcy. Są inne sposoby wspólnego spędzania czasu mojej córki z kumpelami, nie muszę być ich nianią.

Nie chodzi o dzieci, a o mnie

I to w ogóle nie chodzi o te dzieci, z nimi naprawdę wszystko jest ok.

Chodzi o mnie, o moje zaspokojenie własnych potrzeb i nawigowanie tym w taki sposób, by moje rezerwy nie zostały wyczerpane. A jest na co je pobierać. Praca, macierzyństwo, związek, relacje z innymi ludźmi, czas dla siebie. Dbanie o porządek, o wizyty kontrolne, o zdrową dietę. Kreatywność przy kolejnych projektach zawodowych, organizacja terminów. Jest na co czerpać z tych ograniczonych zasobów.

Nie mam w nich miejsca na zaspokojenie potrzeb dzieci nieznajomych, na karmienie ich, pilnowanie, by były bezpieczne i animowanie ich. Po prostu tak to wygląda. Wybieram siebie.

Z drugiej strony słyszę doświadczenia znajomych, które nie postawiły wyraźnie tej granicy. I słyszę ich zrozumiałą frustrację, kiedy po całym dniu wyzwań, wracają do domów, w których całe wieczory u ich dzieci spędzają koledzy z sąsiedztwa.

Nie, nie zawsze jest tak, że dzieci się "sobą zajmą", to bujda.

Dzieci w pewnym wieku prawdopodobnie będą w stanie się zając własnym towarzystwem, lub wspólnymi zajawkami. Kiedy mają po cztery, sześć lat to raczej kwestia animowania ich, a przynajmniej czuwania, żeby nie zrobiły sobie krzywdy. A to nie zawsze jest łatwe. I jako rodzice, myślę, że wystarczająco musimy się z tym mierzyć.

Moje pytanie brzmi więc: po co sobie dokładać?

Czytaj także: https://mamadu.pl/177799,stein-wymienia-trzy-rzeczy-ktore-mozemy-zrobic-by-byc-lepszym-rodzicem