Dziś rano znowu ich słyszałam. Płacz niemowlęcia od rana niósł się po całym budynku, odbijał od ścian. Potem wyszli, on, ona i dziecko. Wymienili między sobą kilka słów, krzyk, złość, żal. To kolejna taka scena w ostatnich tygodniach. W tym związku źle się dzieje, jak w wielu wokół.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Ten tekst nie jest próbą znalezienia źródła problemów tych ludzi, ani nawet ich oceną. Biję się w pierś, sama byłam w tym miejscu. Może dlatego po latach wiem, że jesteśmy naczyniem połączonym. I dopóki, dopóty nie odnajdziemy spokoju w sobie, jako rodzice, nasze dzieci nie poczują go od nas i trudno im będzie ukoić się samoistnie.
Wręcz przeciwnie: jesteśmy naczyniem połączonym, a dzieci są jak gąbki. Chłoną nasze mniej lub bardziej uświadomione emocje. Nasiąkają nimi, "odbierają" je nam.
Jesteśmy pozbawieni zasobów
A nam brak fundamentalnych narzędzi kontroli, regulacji własnych stanów emocjonalnych, kondycji naszej psychiki. Jesteśmy wyczerpani, przebodźcowani, nie umiemy się zatrzymywać, "wysiadać" z tych pociągów, które nam nie służą. Zapędzamy się w trybiki machiny zwanej "normalnym" życiem i w wieku 30 lat myślimy o śmierci.
Brutalnie? Być może. Głęboko wierzę jednak, że taka jest prawda.
Rozpadają się nasze związki, rozpadają się rodziny. Dzieci są "przerzucane" z rąk do rąk lub od rodzica do rodzica.
Nastoletnia depresja, leki, kolejna terapia.
A zaczyna się tak, jak u tych ludzi ze sceny na górze. Niby nic, kłótnia jakich wiele, wymiana ostrych zdań, przekleństwo, by poczuć choćby chwilową ulgę. Jesteśmy odłączeni od siebie samych i przez to tak trudno utrzymać nam zdrowe, głębokie relacje z innymi ludźmi.
Nie mamy na nie czasu, pracujemy, by mieć. W końcu między "mieć" czy "być" linia jest cienka i prawie każdy z nas już ją przekroczył. Wolimy "być" po tym, jak już będziemy "mieć". Więc pędzimy do bliżej nieokreślonych celów, wstajemy rano, wyciągamy płaczące dzieci na mróz, wozimy je do placówek, spłacamy absurdalne raty kredytów, a wieczorem nie mamy siły na seks, nie mamy siły na sen.
Czasami ratujemy rodziny i własne poczucie tożsamości kolejną ciążą, tymczasem to jeden z najgorszych możliwych scenariuszy. Dziecko nigdy nie powinno być "deską ratunku". Jeżeli bez niego jest ciężko, z nim będzie ciężej. Ta mała istota potrzebuje przede wszystkim silnych ramion, w każdym tego słowa znaczeniu. Nie pojawia się na świecie po to, by być opatrunkiem na nadszarpnięte serca dorosłych rodziców.
W mojej utopijnej wizji świata dziecko pojawia się chciane i może doświadczać życia u boku świadomych, pełnych, dorosłych. Bez przemocy, niedowartościowania i żalu.