Wiecznie zagracony dziecięcy pokój? Wypróbowałam metodę 12:12:12 i oto co się stało
Nie umiem odpoczywać w bałaganie. Nie zrozumcie mnie źle, nie oznacza to, że moje mieszkanie zawsze lśni czystością i pedantycznym porządkiem – wprost przeciwnie. Ale w bałaganie i nagromadzeniu różnych przedmiotów czuję się źle i nie ma mowy o tym, żebym mogła się w takich warunkach zrelaksować z kubkiem herbaty przy ulubionym serialu w TV.
Dzieci=przedmioty, dużo przedmiotów
Mam wrażenie, że moje dorosłe życie, odkąd mam dzieci, to stały cykl sprzątania, bałaganienia, sprzątania. I tak w kółko. Ciągle coś gdzieś odnoszę, gdzieś upycham, na coś macham ręką. I to ciągłe przeglądanie i pakowanie rzeczy, z których dzieci wyrosły, oddawanie ich w grupach facebookowych, wystawianie niektórych na sprzedaż. Toniemy w rzeczach i nie widzę tu światełka w tunelu.
Chociaż, być może, to właśnie się zmieniło! Na początku września przeczytałam na portalu wnętrzarskim Apartment Therapy artykuł o metodzie 12:12:12. Autorka zarzekała się, że to naprawdę działa i że udało jej się w ten sposób odgracić pokój, który pełnił funkcję 3w1: składzika, bawialni i domowego biura. Łatwo sobie wyobrazić, jak tak wyglądało, prawda? (Mniej więcej tak jak w mojej garderobie!)
Ciągła walka z bałaganem
Zanim przejdę do opisu metody, zdradzę wam jeszcze, że tak naprawdę to ja lubię sprzątać. Uważam, że to dość relaksujące, pozwala nie myśleć o zmartwieniach. No i ta radość po, kiedy można wywalić się na kanapie, a obok wszystko lśni. Kłopot w tym, że po chwili znowu jest tak samo, bo często pracuję z domu, a wtedy każdy kubek, garnek itp. ląduje na blatach kuchennych czy w zlewie, dopóki nie skończę pracy, kiedy to zabieram się za gotowanie… i możecie sobie wyobrazić, jak to wygląda.
Mam też taki dość irytujący (głównie domowników!) zwyczaj, że zwykłe sprzątanie często przeobrażam w jakiś większy projekt. Wymyślam na przykład, że poukładam swetry na półce, a po chwili cała podłoga zawalona jest też kurtkami, pościelą, sukienkami etc., a ja robię przegląd tych ubrań, po czym stwierdzam, że wszystkie jeszcze będę nosić i odwieszam/odkładam je do szafy. Czasem jednak te rzeczy tak przez pewien czas leżą gdzie popadnie, bo coś przerywa mi porządkowanie, a ja czuję się w tym bałaganie coraz gorzej.
Na pewno metoda Marie Kondo nie jest dla mnie, bo gdybym miała zachować tylko to, co wywołuje we mnie radość, to pewnie zostałabym tylko z jedną lampą i gramofonem. Ale metoda 12:12:12 (tak, wreszcie wytłumaczę, o co w niej chodzi!) okazuje się strzałem w dziesiątkę.
Metoda 12:12:12
Metodę 12:12:12 wymyślił bloger Joshua Becker (Becoming Minimalist) i polega ona na posegregowaniu przedmiotów wg następującego klucza:
- 12 przedmiotów do wyrzucenia
- 12 przedmiotów do oddania
- 12 przedmiotów do odłożenia na miejsce.
Rozumiecie, zamiast robić od razu wielką czystkę i segregację, na myśl, o których nogi się pod wami uginają, więc odkładacie to ciągle na później, dzielicie sobie pracę na etapy. Dziś 12:12:12, jutro kolejne podejście etc.
Czy to działa? Tak, i to świetnie! Ogarnęłam tak w końcu mój składzik (czyli wspomnianą już garderobę) oraz pomogłam nastoletniej córce uporać się w ten sposób z jej pokojem. Miałyśmy przy tym sporo zabawy, ale też okazję do nostalgicznych wycieczek do jej wczesnego dzieciństwa oraz rozmów o życiu. Co więcej, moja koleżanka wypróbowała to też w pokoju swojego przedszkola i stwierdziła krótko: "Złoto!". Spróbujcie też i dajcie znać, czy u was się sprawdziło!