Nigdy wcześniej nie byliśmy tak oddaleni od własnych dzieci. Oto powód
Niech pierwszy rzuci kamieniem
Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nie zatopił się w zdjęciach na Instagramie, zamiast w słowach własnego dziecka.
No właśnie, drodzy państwo, mamy poważny problem.
Naukowcy z całego świata, psycholodzy, terapeuci pochylają się nad nałogiem cyfrowym. Tym razem jednak przyglądają się nam: rodzicom. Nie tylko badają zgubne skutki korzystania ze smartfonów przez nasze dzieci.
Nasze działania w tym obszarze mogą być nie mniej destrukcyjne.
Nowy styl interakcji rodziców może przerwać starożytny system sygnałów emocjonalnych, którego cechą charakterystyczną była i jest responsywna komunikacja. Tylko taki rodzaj komunikacji zapewniał nam ciągłość nauki z pokolenia na pokolenie. Responsywny dorosły odpowiada na potrzeby komunikacyjne dziecka. Mówi do niego, realizuje jego podstawowe pragnienia. Żyją w symbiozie.
Dopóki dorosły nie połączy się ze swoim telefonem.
Opisany powyżej schemat więzi między rodzicem a dzieckiem psychologowie nazywają różnie. Kathy Hirsh-Pasek i Roberta Michnick Golinkoff opisują go jako: "duet konwersacyjny". Wzorce wokalne, które rodzice na całym świecie zwykle przyjmują podczas rozmów z niemowlętami i małymi dziećmi, charakteryzują się wyższym tonem, uproszczoną gramatyką i zaangażowanym, przesadnym entuzjazmem. Chociaż ta rozmowa może wydawać się średnio interesująca dla dorosłych z boku, dzieci nie mają jej dość.
Ponieważ rozwój dziecka ma charakter relacyjny, co oznacza w uproszczeniu tyle, że nie przyswaja tak sprawnie słów i komunikatów, jeżeli "chłonąc" je, nie pozostaje w relacji z drugim człowiekiem. Tak jak wyżej. Więź, słowa, bliskość, relacja, połączenie, nauka.
Powiadomienie na Instagramie
Problem pojawia się więc, gdy emocjonalnie rezonujący system sygnalizacji między dorosłym a dzieckiem, zostaje przerwany – na przykład przez SMS-a lub inne powiadomienie.
Sporadyczna nieuwaga rodziców nie jest katastrofalna w skutkach, ale chroniczne rozproszenie uwagi to inna historia. Korzystanie ze smartfona wiąże się ze znanymi oznakami uzależnienia: rozproszeni dorośli stają się podirytowani, gdy przerywa się im korzystanie z telefonu.
Nie tylko nie zauważają sygnałów emocjonalnych wysyłanych przez dziecko, ale nawet błędnie je odczytują. Nieobecny emocjonalnie rodzic może szybciej wpadać w złość niż osadzony w rzeczywistości. Może błędnie zakładać, że dziecko próbuje nim manipulować, podczas gdy w rzeczywistości ono pragnie tylko jego uwagi.
Poprzez swój brak zaangażowania rodzic wysyła dziecku niewymówiony komunikat: "Jesteś mniej wartościowy niż e-mail". Matka, która prosi o chwilę ciszy, czy ojciec mówiący, że przez następne pół godziny musi skoncentrować się na obowiązkach domowych – to całkowicie rozsądne reakcje na konkurujące ze sobą wymagania dorosłego życia.
Jednak dzisiaj mamy do czynienia ze wzrostem nieprzewidywalnej opieki, którą zarządzają sygnały dźwiękowe i zachęty smartfonów. Wydaje się, że mamy do czynienia z jednym z najgorszych modeli rodzicielstwa, jaki będą musiały przeżyć nasze dzieci – rodzic zawsze obecny fizycznie, uniemożliwiający w ten sposób autonomię dzieci, a jednocześnie całkowicie nieobecny emocjonalnie.
Jako dorośli utknęliśmy w cyfrowym odpowiedniku cyklu wirowania. Jesteśmy jak maszyny. Nikt nie wyrwie nas z tego błędnego koła uzależnień, jeśli sami tego nie zrobimy. Dla naszych dzieci, ale przede wszystkim: dla samych siebie.
Źródło: theatlantic.com
Czytaj także: https://mamadu.pl/175070,drogi-mezu-spojrz-na-nas-swiat-jest-tutaj-nie-za-ta-szybka