"Ten trend widzę wśród dzieci od lat. Przez ignorancję rodziców wyrastają na cwaniaków"
"Długo się zastanawiałam, czy w ogóle poruszać ten temat, ale czuję, że tracę cierpliwość. Wrzesień dopiero się zaczął, a mnie już dwa razy odwołano zajęcia.
Otóż jestem nauczycielką. Skończyłam matematykę, mam uprawnienia pedagogiczne, własną działalność. Uczę w prywatnej szkole podstawowej w niepełnym wymiarze godzin, a dodatkowo prowadzę korepetycje. Korki daję od jakichś 15 lat, zaczęłam jeszcze na studiach. Mam znakomite referencje, prawie 100-procentową skuteczność – tylko raz zdarzyło mi się, żeby mój uczeń nie zdał egzaminu (wtedy to była matura), do którego go przygotowywałam.
Moja stawka godzinowa jest wysoka, ale cenię sobie swoją wiedzę i swój czas. Cały czas się doszkalam, czerpię z różnych nurtów dydaktycznych, poszerzam wiedzę. Do tego daję uczniom mnóstwo materiałów edukacyjnych, a to przecież też kosztuje.
Uczniowie nie szanują mojego czasu
Kocham swoją pracę, ale jednego nie znoszę. A to dzieje się nagminnie, od lat. Chodzi o odwoływanie zajęć w ostatniej chwili. Jakoś w pierwszych latach pracy przymykałam na to oko, ale teraz, kiedy sama mam rodzinę, dzieci, pracę w szkole plus korki, muszę się trochę nagimnastykować, żeby tak ułożyć grafik, żeby nie siedzieć cały czas w pracy.
Dlatego – proszę wybaczyć wyrażenie – szlag mnie trafia, kiedy ktoś odwołuje zajęcia kilka godzin przed ich rozpoczęciem. Oczywiście rozumiem sytuacje losowe: nagłą chorobę, jakieś nieplanowane zdarzenie. Ale ja mówię o czymś innym.
Przykład z zeszłego tygodnia: do grafiku wpadł mi nowy uczeń, mamy mieć zajęcia dwa razy w tygodniu. Jest w klasie maturalnej. Pierwsze zajęcia odbyły się bez przeszkód, u niego w domu – większość korepetycji mam online, ale wciąż zdarza się, że niektóre odbywają się stacjonarnie, w domu ucznia. Drugie zajęcia już się nie odbyły – rano napisał mi SMS-a, że 'nie da rady'. On, nie jego rodzice. W tym tygodniu znów powtórzyło się coś podobnego, z innym uczniem, tym razem online.
Mam zasadę, że w przypadku odwołania zajęć 24 godziny wcześniej i tak pobieram 50 proc. należnej kwoty. Jeśli zajęcia zostaną odwołane godzinę przed – 100 proc. Rodzice się na to zgadzają. Z młodszymi dziećmi nie ma tego problemu. Zwykle to rodzice się ze mną kontaktują, oni płacą, oni informują mnie z wyprzedzeniem, jeśli np. dziecko choruje albo gdzieś wyjeżdżają. Problem zaczyna się, gdy dziecko jest nastolatkiem i korepetycje stają się jego obowiązkiem.
Rodzice nie mają pojęcia, co robią ich dzieci
To zdarza się bardzo często. Rodzic mnie znajduje, umawia na pierwszą lekcję, ale potem już nie bardzo się interesuje tym, co się dzieje. Oczekuje wyników i poprawy ocen, kasę daje dziecku. Tylko to dziecko czasem woli kasę wydać na głupoty i odwołuje zajęcia, o czym rodzic nawet nie wie. Zawsze tak było, to się zdarzało, ale od kilku lat, od pandemii właściwie, kiedy zajęcia często są online, to stało się nagminne. Był taki okres, że nie było tygodnia, żeby jakaś lekcja mi nie wypadła.
Ja już nie jestem studentką żywiącą się zupkami chińskimi kupionymi za stypendium, która sobie tylko dorabia. Korepetycje są częścią mojej działalności. Takie odwoływanie lekcji na ostatnią chwilę to brak szacunku do mnie i mojego czasu, to pozbawianie mnie części dochodu. To zwykłe cwaniactwo.
Tak właśnie uważam: rodzice wychowują cwaniaków pozbawionych empatii. Dałabym sobie rękę uciąć, że wielu rodziców nawet nie wie, co wyprawiają ich dzieci. A potem mają do mnie pretensje, że oceny wciąż są mierne albo że sprawdziany nie idą tak dobrze, jak powinny. Może gdyby bardziej kontrolowali sytuację i angażowali się w edukację swoich dzieci, zauważyliby, że ja robię, co mogę, by tym dzieciakom pomóc. Tylko one są czasem zbyt leniwe, by z mojej pomocy w ogóle skorzystać".