Syn wrócił z płaczem po pierwszym dniu szkoły. "Tak się nie postępuje z dziećmi!"
Zapowiadało się tak pięknie
"Syn w tym roku zaczyna naukę w szkole. Zerówkę kończył jeszcze w przedszkolu i bardzo ekscytował się na myśl o klasie pierwszej. Wczoraj w garniturze, pełen pozytywnych emocji, przekroczył próg szkoły i rozglądał się z olbrzymią fascynacją. Spodobała mu się sala i pani, poznał też jakiegoś chłopca. Dziś ponownie pełen nadziei przekroczył próg szkoły, by przekonać się, jak będą wyglądały lekcje.
Zamurowało mnie, gdy zobaczyłam moje dziecko po południu. Nie było nawet cienia śladu po porannej radości. Szedł ze spuszczoną głową i gdy tylko mnie zobaczył, wybuchnął płaczem. Totalnie roztrzęsiony, wtulił się w moje ramiona. 'Było okropnie' – wydukał przez łzy.
Coś poszło nie tak
Miałam tysiąc myśli na minutę, co mogło się wydarzyć. Stawiałam, że nie dogadał się z kolegami, ale nie chciałam go męczyć. Zaproponowałam, byśmy poszli na lody. Powiedział, że ok, ale chce najpierw iść do domu na obiad, bo jest bardzo głodny. Nie chciałam zaczynać tematu szkoły od jedzenia, ale nie było wyjścia. Chciałam dopytać, czy dałam za mało kanapek. Jednak syn wyznał, że nie zdążył nic zjeść, bo przerwy były krótkie.
Okazało się, że najpierw zagadał się z chłopcami, ale nie był głodny. Na następnej przerwie szukał łazienki, bo nikt mu jej nie pokazał. Skorzystał jednak dopiero na jeszcze kolejnej pauzie, bo była długa kolejka. Potem kończył rysunek, który trzeba było oddać i tak uciekł cały dzień.
Pani nie pozwala jeść na lekcji. Podobnie jak absolutnie nie zezwala na wychodzenie do toalety (syn wyznał, że po dzisiejszych przygodach bał się, że zsiusia się w majtki).
Nie można tak po ludzku?
Ja to wszystko świetnie rozumiem. Reguły są bardzo potrzebne. Jednak te dzieci do tej pory chodziły do przedszkola, gdzie do łazienki można było iść w każdej chwili, a na śniadanie, obiad i podwieczorek je wołano. Nikt ich nie popędzał.
W swojej naiwności założyłam, że pani oprowadzi dzieci po szkole. Wszystko wyjaśni i da choć moment na oswojenie się z nowymi zasadami. Nie chodzi o to, że syn czegoś nie potrafi lub że to ja jestem nadopiekuńcza. Tu chodzi o zwykły ludzki odruch! 7-latki także potrzebują jakiejś adaptacji".