"Czuję się jak najgorsza matka. Urodziłam drugie dziecko, nie radzę sobie"
Poniżej pełna treść listu.
"Jestem wykończona"
"Kilkanaście tygodni temu zostałam matką po raz drugi. Na świat przyszła nasza mała córeczka, drugie dziecko. Pierworodny syn niedługo skończy dwa lata. Nie żałuję swoich decyzji, chcę, żeby to wybrzmiało.
Nie żałuję decyzji o ciążach i posiadania swoich dzieci. Po prostu jestem wykończona.
Syn okazał się bardziej wymagający, niż przypuszczałam. Od kiedy siostra 'odebrała mu' jakąś część nas, nie mogę się z nim dogadać. Nie umiem zrozumieć jego żalu, on przeżywa chyba wszystkie etapy straty i dobija mnie. Krzyczy, złości się, nie pozwala odejść od siebie, bym zajęła się córeczką.
Przez pierwsze wspólne dni, dokładnie 14 dni, mąż był z nami. Wykorzystał jednak ojcowski i musiał wrócić do pracy. Często wyjeżdża, pracuje na odpowiedzialnym stanowisku.
To ja jestem z dziećmi w domu. I tutaj nie ma kompromisów ani wsparcia. Mąż musi zarabiać, moi rodzice nie żyją, a teściowie są daleko. Na nianię nas nie stać.
Poza tym chcę być z moimi dziećmi, tylko zaczyna mi brakować narzędzi, by sobie z nimi poradzić.
Narzędzi psychologicznych, komunikacji, a czasem brak mi również… rąk.
Kiedy karmię małą, syn często przychodzi, nie znosi odmowy. Prosi, by mu poczytać, by go potrzymać, by go pomasować w stópkę, w którą się uderzył. Jego lista potrzeb jest nieskończona. A noworodek w moich ramionach jest głodny.
A ja jestem tylko jedna. O czasie dla siebie nawet już nie myślę. Nie ma mowy, bym do 18:00 wzięła prysznic. Kiedy dzieci zasypiają na drzemkę w ciągu dnia, to jest moja godzina, czasem półtorej, by zebrać myśli. Ostatnio wykorzystuje ten czas na to, by się wypłakać.
Czuję się jak najgorsza matka. Jak mogę nie radzić sobie z własnymi dziećmi? Czy to ze mną jest coś nie tak, czy z nimi? Przecież kobiety mają nawet więcej dzieci i jakoś sobie radzą, prawda?
Nie wiem, o co proszę. Chyba o nic. Potrzebowałam wyrzucić to z siebie, a teraz muszę wziąć głęboki oddech, zacisnąć zęby i mieć nadzieję, że to minie. Wszystko minie".