Te słowa mojej córki sprawiły, że poczułam wstyd. Odkryłam, gdzie popełniłam błąd

Magdalena Woźniak
23 sierpnia 2023, 12:09 • 1 minuta czytania
"To jest najlepszy dzień w moim życiu!" – wykrzyknęła moja piękna córka, kiedy skręciliśmy w jedną z uliczek zatopionego w słońcu Kazimierza Dolnego.
Rodzicielstwo jest naszą szansą na zachwycenie się zwykłym życiem. Fot. Archiwum prywatne.
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

To nie pierwszy raz, kiedy usłyszałam takie słowa z jej ust, a jednak za każdym razem niezmiennie robią na mnie silne wrażenie. Szczególnie ostatnio. Przyglądam się temu, jak z biegiem czasu coraz mniej mnie cieszy.


Jak zasmuceni i szarzy są ludzie wokół. Jak wiele myśli jest w mojej głowie i jak niewielka ich część jest miła, kojąca. Kiedy moja córka krzyczała, że jest szczęśliwa, a słońce tańczyło po jej policzkach, ja myślałam o tym, że kawa poparzyła mi kąciki ust, była niespecjalnie dobra, a przez piątkowy targ w powietrzu unosi się swąd spalin samochodowych.

Jak odzyskać radość?

Dlatego za każdym razem, kiedy słyszę takie słowa z jej ust, albo patrzę na jej beztroską zabawę z innymi dziećmi, zatrzymuję się i myślę. Formuję i obracam, jak w dłoniach myśli o tym, dlaczego jako dorośli utraciliśmy tyle radości z życia. Gdzie i kiedy to się stało? I jak ją odzyskać?

Dzieciaki mają wielką moc, te, które mają szczęście urodzić się w spokojnie funkcjonujących rodzinach, są nietknięte jeszcze napięciem, traumami, tym całym obciążeniem, którym my w dorosłym życiu nasiąkamy.

5-letnie dziecko jest czyste, nie rozumie nawet, czym jest śmierć, strata, cierpienie. Taki ich wielki przywilej: niewinność i brak bagażu. Dlatego skaczą, śmieją się, krzyczą. Całe są życiem i emocjami, które ukazują bez cenzury, bez osłony, bez tych wszystkich tarcz, które my nauczyliśmy się stawiać przed sobą.

Nie jestem zazdrosna, pozostaję raczej w zachwycie. I próbuję trochę zaczerpnąć, uczyć się od nowa tego, czego moje ciało zapomniało. Tego, że można zachwycić się tym, że jest ciepło, że nic nie boli, że jest się sytym.

Tego, że do szczęścia nie potrzebuję drogich rzeczy, wymyślnych etykiet, najlepszej restauracji w mieście. Tego, że wszystko to bujda, bańka, która pęka. I po której zostają szare mydliny, na których najłatwiej poślizgnąć się i upaść. Upadek boli, bo nagle okazuje się, że to już też nie cieszy.

I co wtedy pozostaje? Podstawy, nieupstrzone tym, co zbędne. Kontakt z naturą, ciało, słońce na policzku. Posiłek prosty, sycący, nawodnienie, sen. Fundamenty. Ja już wiem, że to powrót do nich pozwala mi się zregenerować. Powrót do bycia dzieckiem, do wdzięczności za małe rzeczy. Za zwykłe życie.

Samia, współczesna szamanka powiedziała wczoraj takie słowa: "W wymiarze wszechświata jesteśmy małym pyłkiem. Niewiele znaczącym dla ogromu i siły natury. Wydaje nam się, że jesteśmy tacy silni, tacy mocni, tacy wszechmogący. A kiedy przychodzi co do czego, okazuje się, że wcale tak nie jest. Więc może, zamiast tracić czas z naszego krótkiego życia na nerwy, stres i marudzenie, zaczniemy się bawić?".

Cieszyć zwykłym życiem i stawać w zachwycie przy kwiatach i wykrzykiwać, jak dziecko: "To najlepszy dzień w moim życiu!".

Czytaj także: https://mamadu.pl/175751,jest-cos-czego-mozemy-sie-nauczyc-tylko-od-dzieci-zpokazaly-mi-to-wakacje