Rodzicu, który wleczesz swoje dziecko, bo "musicie wracać". Widzę cię i coś ci powiem

Aneta Zabłocka
26 kwietnia 2022, 16:16 • 1 minuta czytania
Nie ma dnia bez takiego obrazka, w którym frustrowany rodzic wlecze za sobą płaczące dziecko. Nie ma też rodzica, który nigdy nie zdenerwował się, że w jego mniemaniu dziecko idzie za wolno, a przecież czas wracać na obiad. Mam do tych rodziców tylko jedną prośbę.
Dziecko nie chce wyjść z placu zabaw. Mam dla ciebie świetną radę, rodzicu Fot. 123rf
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Mój syn zawsze był wymagającym dzieckiem. Dużo płakał i się denerwował, a ja razem z nim. W okresie buntu dwulatka rwałam sobie włosy z głowy, co zrobić, aby mnie usłuchał. Szczególnie że często kłóciliśmy się o godzinę powrotu do domu ze spacerów.


Widuję na ulicy rodziców, którzy idąc z dzieckiem, wyprzedzają je kilka kroków i poganiają: "Chodź szybciej, musimy wracać do domu". Maluch staje w miejscu albo z nosem na kwintę drepcze za rodzicem. Powolny krok tylko jeszcze bardziej rozsierdza rodziców.

Niedawno byłam świadkiem sceny ze swojego balkonu, kiedy młoda mama prowadziła wózek z niemowlęciem, a za nią snuł się kilkulatek. Koniecznie chciał iść inną drogą. Dłuższą może o 10 metrów, bo nasz blok można obejść dokoła. Matka uparcie tłumaczyła mu, że się spieszą. W końcu mały ruszył swoją trasą, ale po kilku metrach przestraszył się samotności i płakał, żeby mama wróciła.

Byłam porażona tą sceną. Po pierwsze dlatego, że w ogóle ją podglądam. Zawstydziłam się tego, a także mojego współczucia dla dziecka. Zwykle w takich momentach mam chęć podbiec do dziecka i je przytulić. Z drugiej strony tłumaczę sobie, że nic nie wiem o tej rodzinie. Nie wolno mi się wtrącać w wychowanie obcych dzieci.

Wszak jestem pewna, że niekiedy, gdy ja szłam z synem, a on urządzał awantury, ludzie myśleli sobie, że nie potrafię się nim zająć.

Być może z tego wstydu i domniemanej przeze mnie oceny, zdołałam wreszcie się zatrzymać.

Dziecko kontra strach

Instytut Psychologii Zdrowia Polskiego Towarzystwa Psychologicznego pisze w swoim artykule, że "strach jest emocją towarzyszącą człowiekowi od urodzenia (niektórzy twierdzą, że pojawia się już w fazie prenatalnej), objawiającą się jako reakcja na bodźce bólowe czy dźwiękowe, z czasem obejmującą sygnały słowne i sytuacje związane z życiem codziennym".

Na stronie IPZ przeczytamy, że: "Rodzina jest tą grupą społeczną, która najwcześniej oddziałuje na dziecko i stymuluje jego rozwój we wszystkich sferach. W domu rodzinnym zdobywa ono pierwsze doświadczenia związane z otaczającym go światem, poznaje normy i wzory zachowań, uczy się reakcji emocjonalnych w różnych sytuacjach, także trudnych i stwarzających poczucie zagrożenia".

W praktyce oznacza to, że idąc na spacer, warto być liderem, za którym dziecko podąża, zamiast współtowarzyszem, który zostawia dziecko w czasie przeżywania trudnych emocji. Gdy idziemy kilka kroków przed dzieckiem, z zaciśniętymi ustami, nie odwracając się do niego, tylko wyrzucając pojedyncze komunikaty, ono się boi. Boi się, że je porzuciliśmy.

Ja wiem, że czasem jako rodzice jesteśmy sfrustrowani, w maju gryzą nas meszki na wieczornym spacerze, a w listopadzie marzną ręce, ale nie tylko nam. Dzieci też to wszystko czują. Dlatego, gdy są przestymulowane hałasami dnia i zmęczone wędrówką, ostatnią rzeczą, której potrzebują, jest krzyczący rodzic, który gwałci ich granice.

Też się kiedyś śpieszyłam, mówiłam: "chodź szybciej", bo obiad, bo jestem zmęczona, bo coś. Tylko trzeba uświadomić sobie, że to był mój terminarz, którego nie umawiałam z dzieckiem.

Lubimy zaskakiwać dzieci wyjściem gdzieś, zakończeniem zabawy, zakładaniem butów. One potrzebują czasu, nie mają w głowie zegara i kalendarza, według którego poruszają się rodzice.

"Mamo, zatrzymaj się"

Zatrzymajcie cię. Uklęknijcie przed dzieckiem i zapytajcie, czego teraz potrzebuje. Czasami będzie to po prostu przytulenie, poczucie bliskości rodzica, które zwalczy poczucie odrzucenia.

Tych kilka minut uścisków was nie zbawi. Naprawdę! Podziała o wiele szybciej na mobilizację dziecka niż krzyk przez całe podwórko czy ciągnięcie go za rękaw.

Mój syn też nie lubi, gdy przerywam mu zabawę i zapraszam do założenia butów przed wyjściem do przedszkola. Zawsze go pytam: "Ile minut potrzebujesz, by dokończyć zabawę?". Odpowiada, 3,5, 7. Dokładnie tyle, ale straciłabym, stojąc nad nim, namawiając do zawiązania sznurowadeł.

Daję mu ten czas na zabawę. To nasza umowa. Nie moje widzimisię, które muszę zrealizować. Nasz plan.

Gdy dziecko płacze za tobą, bo bolą go nogi, weź je na ręce, na barana. Spokojnie, nie rozpieścisz go tym, nie wychowasz małego roszczeniowca. Pomożesz swojemu dziecku w chwili, gdy bardzo tego potrzebuje.

Kwadranse spędzone na przytulaniu syna siedzącego na krawężniku, gdy wpadał w histerię, nauczyły mnie, że żadne mleko nie wykipi, jeśli posiedzimy sobie tutaj, razem, na zimnym kamieniu. Żaden obiad nie jest wart płaczu dziecka ani przekraczania jego granic.

Czytaj także: https://mamadu.pl/128449,plac-zabaw-i-atak-histerii-bo-czas-isc-do-domu-da-sie-tego-uniknac