"W razie czego biorą mi wszystkich z domu". Serca polskich matek rozrywa dziś strach o synów

Marta Lewandowska
24 marca 2022, 11:27 • 1 minuta czytania
Dokładnie miesiąc temu pijąc poranną kawę, przeczytałam, że Rosja napadła na Ukrainę. Do końca wierzyliśmy, że te bomby nie spadną. Że to pomyłka. To było tak surrealistyczne, że potrzebowaliśmy kilku dni, żeby pozbyć się odrętwienia, żeby zrobić cokolwiek. Dziś wojna nam spowszedniała, stała się codziennością. Ale nie boimy się mniej.
Miesiąc wojny w Ukrainie. Mural w Gdańsku. Fot. Piotr Zagiell/East News
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Ta wojna jest wokół

Kilka dni zajęło nam, aby osuszyć ciągle płynące łzy, zastąpiła je potrzeba zrobienia czegoś, czegokolwiek, co mogłoby coś zmienić, jakoś pomóc. Małe i duże inicjatywy. Ta wojna tuż za płotem, a jednak tak odległa, bo przecież rano trzeba wstać, dzieci wyprawić do szkoły i przedszkola, pójść do pracy. Żyć. Najnormalniej, jak się da. Czasem coś się wdziera nieproszone, uderza w najczulsze struny naszej duszy.


"Brutalne gwałty na ukraińskich kobietach" - krzyczą nagłówki. Rozdziera nas od środka, bo ta wojna nie ma reguł, zasad, nie ma w niej nic ludzkiego. "Bombardowanie szpitala dziecięcego" - kolejny cios. Myśli krążą wokół tego, że tak nie można, że trzeba to przerwać. Przecież tam w Ukrainie żyją normalne rodziny, takie jak nasze. Nie godzimy się na to, żeby te dzieci cierpiały, żeby ktoś ranił tych ludzi.

Operując własną moralnością i zasadami, ciągle kołacze się nam w głowie, jak TAM jest źle. A potem przychodzi odruch obronny. Dobrze, że nie u nas, dobrze, że jesteśmy bezpieczni. Karcimy się za to myślenie, bo przecież empatia nam każe. Widzimy gadające głowy w telewizji, nawet jakbyśmy nie chcieli tego wszystkiego słuchać, to wiemy, że amerykański prezydent leci do Polski, czujemy podskórnie, że coś się dzieje.

Przecież niecodziennie mamy takich gości, w przeciągu miesiąca było ich tak wielu, najważniejszych oficjeli, że ciężko to zliczyć. I czasem przelatuje myśl, że choć nad naszymi głowami nie latają bomby, to to jest wojna, póki co nasza toczy się na drodze dyplomatycznej i gospodarczej, ale jest. Ona tu jest. Dlatego każdego dnia z niepokojem sprawdzamy wiadomości.

W razie czego biorą mi wszystkich z domu

Te słowa brzmią w moich uszach jak największe przekleństwo, jest w nich strach, niepewność, bezsilność, przekonanie, że "w razie czego" to przesądzone. Moja kuzynka ma trzech synów, dwóch studentów i 16-latka w szkole wojskowej. Analizując sytuację w Ukrainie, ma rację, gdyby wojna przekroczyła naszą granicę, wszystkie jej dzieci i mąż zostaną wezwani do obrony kraju.

Patrzę na moich chłopców, są dekadę młodsi od jej dzieci i nie umiem pozbyć się rozpaczy, która zalewa moje myśli. Dzieci kuzynki, takie same jak moje, przecież jeszcze niedawno trzymałam ich na rękach, a dziś realnym staje się, że ci chłopcy być może z dnia na dzień będą musieli stać się mężczyznami.

Gdyby do nas przyszła / Skłamałbym, że wyszłaś / Że na świat nie przyszłaś / Kłamałbym jak popadnie / Choć kłamać, córeńko nieładnieLao Che "Wojenka"

Takich dzieci jak oni, wychuchanych, ukochanych jest mnóstwo. Żadna matka nie chce i nie powinna żegnać syna idącego na wojnę. Ani Polka, ani Ukrainka, ani żadna inna. 

Czy po miesiącu boimy się mniej? Nie. Zajmujemy myśli, liczymy na szybki koniec tego wszystkiego, ale czy w niego wierzymy? Obserwując nerwowe ruchy polityków, ciężko o spokój. Pragniemy go, jak tego wiosennego słońca, ale obawiamy się, co się wydarzy, bo na drugim końcu jest człowiek nieobliczalny i jego zaślepiona armia. Słabsza niż wszyscy myśleli, ale bezwzględna tak bardzo, że ciężko to pojąć.

On chce, żebyśmy się bali, bo tak rządzi u siebie i carem chce być dla całego świata. 

Podnosimy głowy

Nie w smak mu ta pomoc, którą otaczamy sąsiadów. Te rodziny, które przed ludobójstwem uciekły do Polski i znalazły tu dom, w jego chorym umyśle powinny tam zostać i drżeć ze strachu, patrząc, jak niszczy ich świat. Stanęła mu ta wojna ością w gardle, bo oto naród, który chciał podbić, stanął na straży ojczyzny i nie odpuszcza rosyjskim wojskowym na chwilę. 

Polska jak czuła siostra otworzyła ramiona i przyjęła tych, którzy uciekli. A bać się przecież mieliśmy, zasieki stawiać, żeby przez płot ta zaraza nie przeszła. Tylko że ci ludzie nie przynoszą wojny, jedynym winowajcą jest on. I jedynym tchórzem. To on zamknął się pod ziemią gdzieś na Uralu, to on ze szklanej klatki przemawiał do wiwatujących tłumów i on nikogo do siebie nie dopuszcza. Ze strachu.

My podnosimy dumnie głowy, bo wiemy, że zdaliśmy egzamin z człowieczeństwa. Oczywiście, że zawsze posypią się komentarze, że: a po co, na co, że pracę zabiorą, że przyjechali "do lepszego". Mieszkać kątem u obcych ludzi, nie znając języka, nie wiedząc, co dzieje się z ich domami, bliskimi, ale tramwajem mogą pojeździć za darmo - faktycznie luksus. 

Michalina powiedziała "one wcale nie chcą tu być i ja też nie chcę". A ja jej wierzę. Bo i my wcale nie chcemy, żeby historia nas klepała po plecach, że się sprawdziliśmy, ale to JUŻ SIĘ STAŁO. Poza naszymi decyzjami, poza naszym wpływem. Ta wojna zaczęła się w głowie jednego człowieka i choć toczy się na terytorium jednego kraju, to jest naszą wspólną sprawą. 

Bo jeśli raz pokazał jak nieobliczalny i bezwzględny jest, to nie wiemy, czy jutro nie przyjdzie nam żegnać wszystkich z domu. Ale zamiast okazywać strach, podnosimy dumnie głowy i robimy, co możemy, żeby pokazać, że w jedności siła. Bo nie możemy spuścić go z oczu, żeby nie przyszedł po nasze domy, nasze dzieci i naszą wolność.

Czytaj także: https://mamadu.pl/160747,ukrainskie-noworodki-ciche-ofiary-wojny