Porażająca relacja z granicy: z 6 osób dojechały 3. W ostrzale zginęła ich koleżanka w ciąży
- Ogrom tragedii, jaka dotknęła naszych ukraińskich sąsiadów w związku z toczącą się w ich kraju wojną, widać zwłaszcza na polsko-ukraińskiej granicy.
- Katarzyna Lisowska pojechała na granicę po rodzinę przyjaciółki - z 6 osób, dojechały tylko trzy, w tym samym czasie dotarła do nich widomość o śmierci ich ciężarnej koleżanki, która zginęła w ostrzelanym samochodzie.
- Uważa, że pomoc, jaką niosą Polacy jest wspaniała i pomagają nawet dzieci - w punktach recepcyjnych przy granicy są harcerze w wieku szkolnym, którzy opiekują się i bawią z ukraińskimi dziećmi.
Na granicę pojechaliście w konkretnym celu. Po kogo?
Po rodzinę mojej ukraińskiej przyjaciółki, która mieszka w Polsce już od 17 lat. Jej bliscy uciekali z obwodu Czernihów, położonego na północ od Kijowa. Miało przyjechać 6 osób, dojechały trzy: mama i jej dzieci w wieku ok. 17 i 7 lat.
Pozostała trójka nie zdołała dotrzeć do granicy, bo kończyło im się już paliwo. Musieliby przejść 120 km na pieszo do granicy, a że byli z jedną starszą osobą, to postanowili zawrócić. My dojechaliśmy do punktu recepcyjnego w Tomaszowie Lubelskim, to najlepsza opcja, by nie tworzyć dodatkowego chaosu na samej granicy.
Ile rodzinie ukraińskiej, którą wzięliście pod swoją opiekę, zajęła podróż z ich miejsca zamieszkania?
- Około 26 godzin, ale ten czas z dnia na dzień podobno się wydłuża. Dlatego niektórzy zwyczajnie tego nie wytrzymują, zarówno fizycznie, gdy przemieszczają się z małymi dziećmi lub starszymi osobami, ale też psychicznie, bo to ogromna trauma uciekać z domu, gdy nie wiesz, co cię czeka.
Rodzina mojej przyjaciółki powiedziała, że odprawa po ukraińskiej stronie jest bardzo skrupulatna, np. urzędnicy sprawdzają, czy nielegalnie nie są wywożone dzieci, bo zdarza się, że nie przekraczają granicy z rodzicami, ale bliższymi lub dalszymi krewnymi, a nawet sąsiadami. Moja przyjaciółka, która miała zabrać wczoraj tę trójkę osób, która zawróciła, zabrała w końcu przypadkowych ludzi – 73-letniego pana, który przekroczył granicę z wnuczkami w wieku ok. 8 i 4 lat. Rodzice zostali w Ukrainie, dzieci postanowili wysłać w bezpieczne miejsce.
Dotarła też do was w międzyczasie tragiczna wiadomość o innej rodzinie.
Tak, mąż chciał dowieść żonę w ciąży i synka do granicy, sam oczywiście nie mógłby jej przekroczyć. Niestety ich samochód został ostrzelany, kobieta została raniona i nie przeżyła. Zawrócił do domu, bo przecież nie zostawi na granicy kilkuletniego syna. Ogromna tragedia, brak słów.
Chyba nie ma osoby, która nie przeżywałaby traumy w związku z tymi wydarzeniami. Do punktu recepcyjnego, w którym czekaliśmy, w pewnym momencie dowieźli kobietę w ciąży. Wolontariusze podeszli do niej, by zapytać o jej dane, ale ona przez kilkanaście minut nie potrafiła wypowiedzieć nawet słowa. Stała oszołomiona, jakby nie do końca wiedziała, gdzie jest i co się z nią dzieje. To są naprawdę ogromne ludzkie tragedie.
Pozytywne jest to, że nie brakuje chętnych do pomocy.
Tak, to jest wspaniałe. W tym puncie recepcyjnym byli harcerze, dzieciaki w wieku szkolnym, które opiekowały się i bawiły z dziećmi z Ukrainy. Fantastyczna postawa. Dobra lekcja empatii dla naszych dzieci. I uważam, że naszych dzieci w Polsce nie powinniśmy chronić przed informacjami o tym, co się dzieje, ale dać im szansę, by mogły pomagać na miarę ich możliwości i wrażliwości. Moje córki były pierwszymi darczyńcami na rzecz przybywającej do nas rodziny.
A jak oni się teraz czują? Gdzie zostali zakwaterowani?
- W domu nieopodal mojego, w powiecie piaseczyńskim. Okoliczni mieszkańcy wykazali się wielkim sercem i zapewnili nam wszystko, co potrzeba – ubrania, pościel, jedzenie. Czują się dobrze, przynajmniej fizycznie. Teraz muszą wypocząć, uspokoić się, potrzebują czasu, by oswoić się z nową sytuacją i odnaleźć się w niej. Pewnie kiedyś będą chcieli porozmawiać o tym, co ich spotkało.
Czytaj także: https://mamadu.pl/160281,rozmowy-z-dziecmi-o-wojnie-nie-sa-latwe-ale-konieczne