"Wkurza mnie, że moja przyjaciółka żyje lepiej niż ja. To normalne, czy jestem chora z zazdrości?"
Powinnam być szczęśliwa, że mam zdrowe dzieci, męża, dom. Jednak ja regularnie irytuję się tym, że... moja przyjaciółka ma lepiej niż ja. Czy ta zazdrość wymknęła mi się już spod kontroli?
I żyli długo i szczęśliwie
Wstydzę się przed samą sobą, ale prawda jest taka, że już od dawna nie czuję nawet odrobiny sympatii do mojej przyjaciółki z dawnych lat. Spotykamy się co jakiś czas, dzwonimy do siebie z przyzwyczajenia, ale nie mogę przełknąć tego, że tak dobrze się jej żyje.Kiedy wychodziłyśmy za mąż, jechałyśmy na tym samym wózku, a może ja radziłam sobie nawet lepiej niż ona. Zawsze podobały nam się podobne rzeczy, aktywności, marzyłyśmy o wygodnym życiu na przyzwoitym poziomie.
I ja właśnie tak żyję. Boli mnie to, że ona żyje jeszcze lepiej, bo jej mąż, mimo że w czasie ślubu nic na to nie wskazywało, dorobił się na własnej firmie niezłych pieniędzy. Wszystko to, o czym marzyłyśmy, ona dostała w wielopaku.
Na każde nasze spotkanie przychodzi z inną markową torebką, zawsze uśmiechnięta, zadbana. Niczego jej nie brakuje – co chce, to ma. Jej dzieci chodzą na takie zajęcia dodatkowe, jakie sobie wymyślą, a ferie zimowe spędzają w najdroższych europejskich kurortach narciarskich i na egotycznych wyspach. A pomyśleć, że jak razem biedowałyśmy na studiach, to nigdy nie miała nart na nogach, a o lataniu samolotem nawet nie śniła.
Ja też nie mam źle
Moja rodzina też żyje na bardzo przyzwoitym poziomie i niczego nam nie brakuje. Różnica jest taka, że my ferie spędzamy w Szczyrku, a oni na lodowcach w Austrii, my raz na jakiś czas na wakacje pojedziemy do Grecji, oni na Dominikanę. Ja nową torebkę kupuję sobie raz do roku, a ona raz w miesiącu. Jest po prostu chodzącą sztabką złota. My mieszkamy w mieszkaniu, oni mają dom z meblami ściąganymi z całego świata.Nie potrafię cieszyć się jej szczęściem. Nie można jej przy tym wszystkim nic zarzucić, bo nie wywyższa się i nie daje mi odczuć tego, że ma o wiele więcej. Jednak ja to widzę i nie mogę już znieść tego, że jej życie potoczyło się dużo lepiej.
Cały czas porównuję naszych mężów, domy, wakacje, ubrania, a nawet... nasze dzieci. Co prawda odkąd usłyszałam, że jej 10-letnia córka nie chce "znowu" jechać na Dominikanę na ferie, to straciłam sympatię nawet do tych dzieciaków. Ciągle widzę te różnice między jej dziećmi a moimi – nas nie stać co chwile na nowe zajęcia takie jak tenis, jazda konna czy skrzypce. Doszło do tego, że nie chcę żeby nasze dzieci utrzymywały ze sobą kontakt, bo nie chcę, żeby czuły się przy dzieciach mojej przyjaciółki jak jacyś ubodzy krewni.
Ostatnio, za co jest mi najbardziej wstyd, zaczęłam jej źle życzyć. Za każdym razem, kiedy do mnie dzwoni, mam nadzieję, że ma jakieś złe wieści. Złe dla niej oczywiście. Próbuje sobie racjonalizować w głowie, że przecież ona nie pracuje i to wszystko, co ma, jest jej męża. Że tak, jak łatwo jej to przyszło, może łatwo też pójść. Jednak prawda jest taka, że najzwyczajniej w świecie nie mogę przeboleć tego, że ona ma lepiej niż ja. Chyba pora na zakończenie tej znajomości i... terapię.