"Co zadane?" - pytają rodzice na zamkniętych grupach. Wychowujemy pokolenie, które trafi na kozetki
O 23.30 w końcu doszła do łóżka, ciężki dzień w pracy, fochy dzieci przy obiedzie i rozwalony suwak w kurtce najmłodszego zupełnie ją wykończyły. Dopiero pod prysznicem Justyna poczuła, jak bardzo jest zmęczona. Położyła głowę na poduszce i zamknęła oczy. Zabrzęczał telefon, zignorowała go, ale dwie minuty później zaczął dzwonić. Spojrzała na wyświetlacz, znowu to samo - jedna z matek z klasy jej syna zabiera się za lekcje.
- Na grupie dla rodziców z klasy piątej nie milkną dyskusje, co jest zadane - dopytują opiekunowie 12-latków, aby odrobić lekcje za dziecko.
- Priorytetem tych rodziców są dobre oceny dzieci, za wszelką cenę. Spakują im plecaki, złożone w kostkę ubrania włożą do szafy. Tylko czy to dobrze?
- Robicie z dzieci życiowe kaleki - grzmi Justyna. Jest odosobniona w swoich przekonaniach, zdaniem większości rodziców na naukę samodzielności jest zbyt wcześnie.
W nocy albo się śpi, albo nadrabia szkołę
- Kuba ma tyle pasji, po lekcjach ciągle gdzieś jedzie. Kółko teatralne, basen, konie, szkoda by mi było, gdyby musiał z czegoś zrezygnować - mówi mama piątoklasisty. Jej syn ma wolne tylko niedzielne popołudnia przez większość wolnego od szkoły czasu, jest na zajęciach dodatkowych. Z kolegami nie spotyka się wcale, uczy się w samochodzie, kiedy mama wiezie go na kolejne treningi i próby.- Zwyczajnie nie starcza mu czasu na odrabianie lekcji, ale jest zdolny, szkoda by było, gdyby miał słabe oceny, więc tak - odrabiam za niego lekcje - przyznaje Julia, która tuż przed północą zadzwoniła do znajomej dopytać, co było zadane. Tego dnia na grupie rodziców, gdzie zwykle przekazują sobie, co dzieci mają zadane, panowała cisza. Na wiadomość Julii nikt nie odpowiedział, więc zaczęła dzwonić.
Córka Justyny chodzi z Kubą do klasy, kobieta bez skrępowania mówi, że jej zdaniem, to co wyczyniają rodzice, to totalny absurd. - Oni są przekonani, że 12-latek nie jest w stanie sam dopilnować obowiązków szkolnych. Część dzieciaków, jest przeładowana ilością zajęć dodatkowych, a część, mam wrażenie, nie bardzo rozumie, o co chodzi w szkole - przyznaje.
- Rodzice robią wszystko za nich, ustalają sami, wybierają zajęcia, pilnują lekcji, pakują plecaki, a nawet odrabiają lekcje. Czy ja naprawdę przesadzam, mówiąc otwarcie, że robią z tych dzieci kaleki? - mówi Justyna, która historiami z klasy córki sypie, jak z rękawa. Każda z nich wzbudza konsternację.
- Kiedy kogoś nie ma w szkole, nie dzwoni do kolegi, mimo że każdy w tej klasie ma telefon. Takimi rzeczami zajmują się matki, jak menadżerowie, jedna dzwoni do drugiej i dopytują. Najlepsze jest to, że jak moja córka sama zadzwoniła do koleżanki zapytać, co robili w szkole pod jej nieobecność, ta oddała telefon mamie, bo sama nie wiedziała - wspomina Justyna.
Kiedy nauka samodzielności?
Justyna przyznaje, że od początku rodzicielskiej drogi stawiała na samodzielność dzieci, ma czwórkę, najstarszy syn właśnie zaczął liceum. - Radzi sobie świetnie, choć w czwartej piątej klasie podstawówki bywało różnie, podobnie teraz jest z córką, zdarza się, że wpadnie jej jakaś jedynka, bo zapomni odrobić pracę domową. Ale to naturalna konsekwencja jej zapominalstwa, czasem lenistwa - tłumaczy kobieta.Zdaniem Justyny, żeby wychować samodzielnych i odpowiedzialnych dorosłych, trzeba pozwolić na samodzielność dzieciom. - Im wcześniej zobaczą, jakie są konsekwencje ich zaniedbań, tym szybciej wyciągną wnioski i nauczą się postępować inaczej. Lepiej, chyba żeby nauczyli się w wieku 12 lat na jedynce, niż w dorosłym życiu, kiedy odetną im prąd w mieszkaniu - mówi.
- Jeśli nastolatek nie wie, co ma zadane, to może za mało skupia się w szkole, albo ma inne problemy, ale ci rodzice tego nie widzą, są tak nakręceni, że dzieciak ma mieć same piątki, że zapominają, że powinni skupić się na nim, a nie na robieniu za niego. Nie każde dziecko jest geniuszem, a nawet jeśli jest wyjątkowo zdolne, to przydałoby się jeszcze, żeby było choć trochę pracowite. Czego oni te dzieci nauczą? Że mają służbę, że praca robi się sama? - ironizuje Justyna.
Pozwól uczyć się życia
Rodzic, jako przewodnik dziecka, powinien wskazywać mu kierunek, służyć wsparciem i dawać przykład. Wyręczanie dziecka w wykonywaniu obowiązków szkolnych, nie ma nic wspólnego z uczeniem go życia. Jest wyraźna różnica, pomiędzy pomocą dziecku, które np. nie radzi sobie z jakimś zagadnieniem, a wykonywaniem pracy za niego. Jeśli dziecko przez ilość zajęć pozaszkolnych nie wyrabia się z odrabianiem pracy domowej, to może warto zrezygnować z części z nich, np. tych, za którymi nie przepada. Najlepiej gdyby tę decyzję mogło podjąć samodzielnie. Szkoła powinna w tym wieku być priorytetem, niezależnie od tego czy lubicie nauczycieli i czy zgadzacie się z systemem oceniania.
Placówki oświatowe poza walorami edukacyjnymi i społecznymi dają dzieciom jeszcze jedną lekcję - uczą je systematyczności i obowiązkowości. Pokazują, że za niewywiązanie się ze zleconych działań ponosi się konsekwencje. A to jest wiedza, która przydaje nam się w dorosłym życiu.
Twoje działania mają długofalowe konsekwencje
Jest taki film z Sarah Jessicą Parker i Matthew McConaughey "Miłość na zamówienie". Rodzice wynajmują specjalistkę, żeby rozkochała w sobie ich trzydziestoletniego syna i sprawiła, żeby zechciał wyprowadzić się z domu. Wcześniej nie chciał odejść, bo rodzice zapełniali lodówkę, prali i składali jego rzeczy... Po co miałby się wyprowadzać, skoro wszystko miał podane na tacy.
Twój 10-, 12-latek dziś jest dzieckiem, ale nadejdzie dzień, kiedy wyprowadzi się z domu rodzinnego i będzie musiał sam o siebie zadbać. Wykonać obowiązki zawodowe, kupić sobie jedzenie, wyprać jeansy i zapłacić rachunki. Czy wtedy też będziesz wszystko roić za dziecko? W którym momencie przestaniesz i pozwolisz mu nauczyć się brać odpowiedzialność?
Może cię zainteresować także: Nie zaglądam dziecku do plecaka. Wezwano mnie do szkoły i oto co im powiedziałam