Zapytałam syna, jak widzi moje małżeństwo. Takiej odpowiedzi się nie spodziewałam!

Marta Lewandowska
Nie raz powtarzamy, że dzieci uczą się życia nie ze słów i górnolotnych frazesów, które wygłaszamy, ale obserwując nasze zachowania, reakcje i relacje. Skąd więc miałyby czerpać wiedzę, czym jest małżeństwo, jeśli nie z obserwowania tego, które widzą na co dzień - małżeństwa rodziców.
Co myślą o waszym związku dzieci? Odpowiedzi mogą zadziwiać! Fot. Arina Krasnikova z Pexels

Małżeństwo jest fajne - tak pół na pół

Pisząc ten artykuł, poprosiłam mojego ośmioletniego syna, żeby powiedział, czy jego zdaniem małżeństwo jest fajne. Dowiedziałam się, że tak pół na pół. Jego zdaniem całkiem fajnie mieć pod ręką kogoś, kto w razie czego pomoże ci zrozumieć niemieckie słowa (mój mąż) i kogoś, kto powie ci, że jedzenie chrupek w nocy jest nierozsądne (ja).


Ale do bani jest to, że czasem trzeba się kłócić. No ale w sumie, to nie widział, żebyśmy wkurzali się na siebie jakoś dłużej, więc chyba fajnie. Jak wiesz, że i tak musisz z kimś spędzić resztę życia, to nie ma sensu się boczyć. Lepiej się pogodzić, a już szczególnie, jak możesz się z kimś tak długo śmiać i zawsze masz o czym rozmawiać, bo przecież trójka dzieci, to nieskończone tematy.

Zabawnie spojrzeć na siebie i swój związek cudzymi oczami. Bo muszę powiedzieć, że całkiem przyjemny ten obraz zmalował mój syn. Oczywiście życie nie zawsze jest proste i nie zawsze jest się z czego razem śmiać, ale staramy się zachować pewną równowagę między czterema podstawowymi modelami małżeństwa.

Związek oparty na transakcjach

Kiedy obydwoje cały dzień spędzamy przy swoich obowiązkach, wieczorem musimy pójść na pewne kompromisy. Mąż dopilnuje kąpieli najmłodszego, choć to nie jego kolej (tak mamy grafik), bo wie, że ja szybciej uporam się z obiadem na kolejny dzień. Powieszę pranie, choć tego nie znoszę, bo wiem, że on lepiej wytłumaczy rozszerzanie ułamków najstarszemu. I tak się turlamy, handel wymienny jest na porządku dziennym.

Czasem jednak on przejmie "moje" obowiązki, bo wie, że miałam ciężki dzień i zwyczajnie muszę poleżeć na kanapie, podziwiając sufit. Albo ja wykąpię młodego poza kolejnością, bo wiem, że jemu się nie chce. Dzieci uczą się, że ważniejsze jest wspólne dobro, niż liczenie się co do "grosika". Widzą, że gramy do jednej bramki troszcząc się o nich, ale i o siebie nawzajem.

To dobra lekcja. Małżeństwo, czy związek w ogóle to nie jest apteka, nie mierzymy tu, ile kto dał, a ile wziął. Wiemy przecież, że każdy miewa lepsze i gorsze okresy w życiu. Zakładając, że całą resztę chcemy spędzić razem, nie możemy rozliczać się w cyklach miesięcznych. Ale obydwie strony muszą czuć się w tej relacji dobrze.

Razem nie trzeba być ciągle

Wiele moich zaprzyjaźnionych par część urlopu spędza oddzielnie. Wyjeżdżają sami, z dziećmi, z przyjaciółmi. Oddzielnie spędzają też czas w "zwykłe" dni. On ma piłkę, ona trening ze szpady, albo wyskakują na przemian, to na mecz do kolegi, to na wino z przyjaciółką. Zdarza się, że ona w salonie ogląda Sukcesję, a on w sypialni Grand Tour. I co? I są świetnymi kochającym się parami.

My też często spędzamy czas oddzielnie. Nierzadko wyjeżdżam z przyjaciółką, albo zabieram dzieci do rodziców. Mąż jest raczej domatorem, ale bywa, że umówi się z kolegą na wieczór z planszówką. Nie przeszkadza nam to przyjemnie spędzać czasu razem, gotując, wyjeżdżając na weekend we dwoje czy rodzinne wakacje.

Dzieci muszą widzieć, że miłość nie oznacza zrośnięcia. Że zdrowy, oparty na zaufaniu związek nie zmusza do rezygnowania z siebie. Własne osobiste przyjemności, czy zwyczajna potrzeba pobycia w pojedynkę nie jest niczym złym. Wcale nie musi oznaczać nadmiaru separacji. Tylko tu znów potrzeba równowagi, żeby "od siebie nie upaść za daleko", jak śpiewają Strachy na Lachy.

Nie fałszuj rzeczywistości

Jeśli zdarzy nam się posprzeczać tuż przed wyjściem do przyjaciół, na miejscu udajemy, że nic się nie stało. Nie ma sensu angażować ich w nasze drobne sprzeczki. Nawet jeśli teraz jesteśmy na siebie wściekli, to wiemy, że to minie. Więc po co psuć komuś nastrój i uzewnętrzniać się z drobiazgów?

Tylko że wchodząc do nich mamy miny, które zdradzają, że coś jest nie tak. Śmiejemy się, rozmawiamy z nimi cały wieczór, zupełnie ignorując siebie nawzajem. Trzeba by nie mieć oczu i uszu, żeby nie zauważyć, że nie jest do końca ok. Ale my nic nie mówimy, oni nie pytają.

Jaki przekaz trafia do dziecka? Małżeństwo nie może mieć problemów, nie wolno o tym mówić! A przecież idealne małżeństwa nie istnieją. Nie ma par, które są non stop zgodne, warto jasno komunikować to dzieciom, nie to, żeby dokańczać "rozgrywkę" w odwiedzinach. Ale opcje są dwie, albo się szybko pogodzicie, albo... no właśnie zostaje udawanie.

Żadnych kłótni przy dzieciach! Serio?

Oczywiście kuszące może być prowadzenie "igrzysk" z dala od dzieci, ale czy to na pewno dobry pomysł? Naturalnie aferki wyższego szczebla, jak seks, pieniądze czy tematy wychowawcze lepiej odbywać z dala od dziecięcych uszu, bo nikt nie chce słuchać, jak jego rodzice walczą. To zaburza dziecięce poczucie bezpieczeństwa.

Ale mały wir o niewyniesiony kubek nie musi czekać, aż dzieci zasną. Unikając wszelkich konfliktów przy dzieciach, zaburzamy ich postrzeganie świata. Tworzymy fałszywie wyidealizowany obraz małżeństwa, który będzie dojrzewał w ich sercach, a okaże się nieosiągalny w przyszłości.

Dziecko musi widzieć kilka rzeczy: szacunek, którym się darzycie, zaufanie, miłość, wspólną troskę o rodzinę i to, że niezależnie od uczucia i wspólnych zobowiązań, nadal pozostajecie sobą. A czy ty pytałaś już dzieci, co myślą o waszym małżeństwie?