Rodzice zakazali dzieciom chodzić do szkoły. "Są jak hieny, polują w stadzie na najsłabszych"

Agnieszka Miastowska
Ostatnio media obiegła historia uczniów z białostockiej podstawówki. Klasa była terroryzowana przez grupkę rówieśników, agresywnych do tego stopnia, że oprawcy złamali swojej klasowej koleżance rękę. Brzmi dramatycznie? Psycholog wyznaje, że od czasu pandemii nieustannie słucha podobnych historii. A znajoma mama atakowanego dziecka mówi mi : "te dzieci są jak hieny, polują w stadzie na najsłabszych".
"Dzieci jak hieny, polują w stadzie". Agresja szkolna w czasie pandemii Pexels.com

Kozioł ofiarny

Każdy z nas wie, co oznacza wyrażenie "kozioł ofiarny". I pewnie każdy z nas potrafi z własnego szkolnego doświadczenia szkolnego opisać, czym charakteryzowała się taka osoba albo raczej relacja jej i jej oprawców.
Dziecko lub ich grupka wybierała ze swojego otoczenia "najsłabsze ogniwo", dziecko, które albo było na tyle słabe psychiczne, że nie mogło się postawić albo z różnych powodów — nietypowego wyglądu, zachowania, niższego statusu społecznego, gorszych albo zbyt dobrych ocen — zwracało uwagę, wyróżniało się i można było je atakować.


To było coś więcej niż przemoc. Wspólna nagonka na jedną osobę integrowała grupę, dawała oprawcom prawo poczucia się silniejszym czyimś kosztem.

Ofiara za to z czasem zachowywała się zgodnie z zasadami oprawców, by ograniczyć ich ataki. Psychologowie mówią, że zjawisko kozła ofiarnego  świadczy o wysokim poziomie agresji i głębokim kryzysie w grupie.


Przerażające, że większość z nas była w czasach szkolnych świadkami takiego zjawiska, które nie tylko trwa nadal, ale także ewoluuje.

A co jeśli oprawców jest kilku i czują się na tyle silni i bezkarni, że terroryzują nie jedną osobę, a całą grupę, resztę klasy, szkoły, każdego, kto nie chce się im podporządkować?

Dwóch chłopców terroryzuje klasę

Taka sytuacja miała miejsce w szkole Podstawowej nr 43 w Białymstoku. Dwóch chłopców terroryzuje tam resztę klasy. Nie tylko przeszkadzając w lekcji czy obrażając innych uczniów, ale posuwając do fizycznego znęcania.

"Są to sytuacje, w których dziewczynka ma połamaną rękę, to jest przepychanie, to jest przerzucanie przez kaloryfer, bicie butem. To jest także w ostatnich sytuacjach podduszenie. Są to sytuacje bardzo drastyczne. Dzieci po tylu latach odczuwają lęk przed pójściem do szkoły" — mówiła w rozmowie z Polsat News mama jednego z atakowanych dzieci Joanna Woroniecka.

Dzieci były do tego stopnia zaszczute, że bały się chodzić do szkoły. Jedna z mam agresywnego chłopca tłumaczyła, że zmaga się on z zaburzeniami rozwoju.

"Mój syn jest osobą z genetycznymi obciążeniami całościowych zaburzeń rozwoju. (...) Są to między innymi zaburzenia zachowania i emocji, zaburzenia lękowe i depresyjne, w tym myśli samobójcze" — napisała we fragmencie oświadczenia dla programu "Interwencja".

Rodzice wymagali więc głównie interwencji od dyrektora szkoły, ten tłumaczył, że klasa jest pod opieką nauczycieli i psychologa, jednak dzieci nadal skarżyły się na ataki ze strony dwójki chłopców.

Rodzice postanowili więc chronić swoje dzieci wszelkim kosztem i przez dwa tygodnie nie posyłali ich do szkoły.

Przyznali, że nie był to akt buntu, a próba ochrony bezpieczeństwa dzieci. Rodzice boją się, że skoro chłopcy posunęli się nawet do złamania ręki dziewczynce, kolejnym krokiem może być nawet zepchnięcie któregoś z uczniów ze schodów.

A to wszystko nie jest szczególnie oryginalną historią. Rozmawiam z mamą, która wskazuje, że w szkole jej córki był podobny problem.

Nie rozwiązali go ani pedagodzy, ani rodzice. Kobieta zdecydowała się wypisać swoją córkę ze szkoły, by ochronić ją przed rówieśnikami. "Te dzieci były jak hieny, polowały na najsłabszych" — podsumowała.

Agresja dzieci rośnie w pandemii

Skąd w dzieciach tyle agresji i jak poradzić sobie z sytuacją, gdy to nasze dziecko jest ofiarą? Zapytałam o to psycholożkę i terapeutkę Wiktorię Dróżkę.

Jak to się dzieje, że kilkunastoletnie dzieci potrafią zebrać się w grupę rówieśniczą. która dosłownie „poluje” na słabszych uczniów?

Agresja u dzieci nie bierze się znikąd. W pandemii agresja narastała u dorosłych — u rodziców, opiekunów dzieci, co ma na nie wielki wpływ. Dzieci nie wiedzą, co mają robić z tymi emocjami. A nie czują się bezpiecznie w domu.

Gdy pracuję z dziećmi — ofiarami agresji, od razu widzę, po ich zachowaniu, jaki ten dom może być. Czasem to rodzic sam jest agresywny — bo nie radzi sobie z kryzysem, z pandemią, z tym, co się wokół niego dzieje albo nie umie znaleźć przestrzeni w sobie na dziecko. A dziecko zaczyna odreagowywać w szkole, na podwórku, wśród rówieśników i zaczyna odtwarzać zachowania, które widział w domu.

Pandemia to pogłębiła?

Agresje każdy z nas ma w sobie, ale niepokojące jest, że od czasu pandemii tej agresji jest tak dużo, ona narasta. W przypadku całej agresywnej grupy bezradna jest szkoła, nauczyciele i specjaliści, bo po pierwsze jest jej bardzo dużo, a po drugie jeden szkolny psycholog nie jest w stanie opanować takiego pożaru w jednej klasie czy szkole.

Nauczycielom trudno połapać się w klasowych konfliktach i ich randze, gdy muszą głównie uczyć dzieci i sami uczyć siebie w kontakcie z uczniem. Nauczyciel nie do końca ma przestrzeń do opiekowania się dziećmi.

Natomiast jeśli chodzi o agresję u dzieci i nastolatków, podzieliłabym ich na dwie grupy. Jedna grupa reaguje autoagresją — samookaleczaniem, samokrytyką, poczuciem winy, myślami samobójczymi, zaburzeniami odżywiania.

Druga grupa te trudne emocje wyrzuca na zewnątrz — atakuje innych, wyżywa się na słabszych uczniach. Są to bardzo brutalne sceny, o których słyszę w gabinecie. Przemocy psychicznej i fizycznej, mówię nawet o scenach bójek, kopania, dręczenia w internecie.

Dlatego nie dziwi reakcja rodziców, którzy swoje dzieci zabrali ze szkoły.

Rozumiem obawy rodziców, ale niepuszczanie dzieci do szkoły to pokazanie, że ta agresywna grupa naprawdę jest silniejsza i wyrażenie zgody na to, co się dzieje. Brak też holistycznego podejścia i dialogu — jedna grupa jest agresywna i ich rodzice tego nie widzą, druga grupa boi się powiedzieć rodzicom, że jest atakowana.

Jak szkoła ma zareagować na dziecko agresywne? Rodzice wskazują, że brakuje rozwiązań instytucjonalnych.

Powiedziałabym, że to jest spychologia — instytucje, nauczyciele, szkoła — ktoś ma współpracować w sprawie agresywnego dziecka, ale nie wiadomo kto. Najważniejsze jest jednak to, co dzieje się w domu, a rodzice i tak często nie wiedzą, co ich dziecko robi w domu.

Dzieci uciekają w internet, a rodziców wkurza to,  że ich dzieci „patrzą w telefon”. Może być tak, że to dziecko się uczy, nawiązuje kontakty, a może być sprawcą przemocy w przestrzeni internetowej.

Jak rodzic ma to kontrolować?

Z mojego doświadczenia wynika, że jeśli rodzic wykaże się empatią, zainteresowaniem w podejściu do dziecka i zapyta, co takiego jest dla niego ciekawe w internecie, co ono tam w ogóle robi, to dziecko, się tym podzieli, często chętnie. A jeśli dziecko jest samotne, zbuntowane, naciskane, krytykowane to bierze telefon i tam wyładowuje swoją agresję — na inne dzieci.

A jeśli nasze dziecko jest ofiarą, a nie agresorem? I to ofiarą nie jednego napastnika, a całej grupy?

Myślę, że w tak krytycznych sytuacjach najlepiej, żeby doszło do spotkania z tym drugim rodzicem. Trudno mi uwierzyć w to, że jeżeli rodzic, którego dziecko jest ofiarą przemocy, wyrazi chęć rozmowy z rodzicem agresora — w towarzystwie kogoś z pedagogów, dyrektora w szkole, to usłyszy odmowę.

Szkoła też ma obowiązek mediacji. Najlepszym rozwiązaniem jest spotkanie dwóch stron i zapytanie — co się dzieje w jednym domu, co w drugim, jakie odczucia ma to dziecko, jakie tamto.

Najważniejsze, żeby nie zostawić sytuacji samej sobie, ale też, żeby nie atakować tego dziecka-agresora. Bo nie wiemy, co dzieje się po drugiej stronie — może to dziecko doświadcza przemocy w domu i dlatego tą przemoc przekierowuje na inne dziecko? Wtedy i jemu trzeba pomóc. Jeżeli tak, to szkoła powinna to zgłosić do sądu rodzinnego lub poradni zdrowia psychicznego.

A wróćmy do powodów tej agresji wśród dzieci. Rodzice często dopatrują się jej powodów w internecie — winne są gry komputerowe, filmy, fora. Czy to jest dobry trop?

Uważam, że niektórzy rodzice próbują zrzucić z siebie odpowiedzialność. Często słyszę, że anime — które ostatnio jest modne — wywołuje agresje. Rodzice oskarżają też różne gry komputerowe, czasem nawet dopatrują się powodów depresji swojego dziecka w grach i anime. To tak nie działa. To może świadczyć o lenistwie albo nieświadomości rodzica.

To dom jest tym miejscem, które rzutuje na relacje rówieśnicze, zachowanie w szkole,
Nie na odwrót. To w domu dziecko nabywa zachowań, tam się rodzą emocje i tam dziecko wraca je przeżywać.

Oczywiście — długie przebywanie w internecie może nasilić jakieś negatywne zachowania, ale to ucieczka dzieci w inny świat, kiedy nie mają zrozumienia w domu. Kiedy np. dziecko się okalecza, a rodzic jeszcze za to je karze.

Takie dziecko nie ma zrozumienia i nic dziwnego, że woli oglądać anime albo rozmawiać z kolegą z internetu niż być w kontakcie z rodzicem, który nie jest otwarty na jego emocje. Ja głęboko wierzę, że gdyby środowisko rodzinne było akceptujące, to raczej by tak nie było.

Jednak internet bywa zagrożeniem, bo może być miejscem cyberprzemocy.

Lepiej, żeby dzieci nie miały tak dużego kontaktu z internetem, ale z drugiej strony tam dziecko ma lekcje i kontaktuje się ze znajomymi. Gdyby istniała równowaga między światem internetu a środowiskiem bliskich wspierających się osób to nie byłoby problemu.

Z perspektywy gabinetowej mogę powiedzieć, że problemy szkolne i rodzinne okresu pandemicznego pokazują się wyraźnie. Rodzice są bardzo zmęczeni, nie potrafią się w tym odnaleźć, do tego dochodzą ich problemy

Problemy relacyjne, małżeńskie, finansowe, pęd za lepszym jutrem (które nie wiadomo, jakie będzie) sprawia, że domy, które źle funkcjonowały, bo była w nich przemoc, alkoholizm, problemy ze zdrowiem psychicznym itd. funkcjonują już na skraju wydolności.

Dzieci, które były ofiarami domowej czy szkolnej przemocy, zaciągają rodziców do gabinetów i mówią, że już nie wytrzymują. Boją się mówić, co naprawdę się dzieje w relacjach rówieśniczych, ale pandemia sprawiła, że w wielu z nas (dzieciach i rodzicach) coś pękło.

Nauczyciele także powinni zwracać uwagę na to, żeby dzieci korzystały z pomocy psychologicznej i pedagogicznej. Agresja wśród dzieci istniała zawsze, ale pandemia wyciągnęła wszelkie brudy na wierzch.