Stacjonarna nauka to fikcja. Ten plan obnażył prawdę o dzisiejszym nauczaniu

Marta Lewandowska
Dociera do nas coraz więcej sygnałów, że stacjonarna praca szkół to fikcja. Poza rządowymi raportami, które mówią, że w normalnym trybie pracuje ponad 80 proc. placówek, trudno mówić o normie, kiedy dziecko zamiast historii polskiego i geografii ma WF. W sumie pięć lekcji wychowania fizycznego z rzędu, bo nauczyciele są na L4. Placówki desperacko próbują łatać braki kadrowe.
Plastyka zamiast matematyki i pięć WF-ów. Nauczyciele chorują, a dyrektorzy robią co mogą, żeby zapewnić opiekę dzieciom. Fot. Artur BARBAROWSKI/East News/ Archiwum prywatne

My też chorujemy

Ania jest polonistką w szkole podstawowej, od dwóch tygodni jest na zwolnieniu. W domu zostanie co najmniej do końca listopada. - Najpierw chorował Maks - mój półtoraroczny syn, więc musiałam wziąć opiekę, potem zaraził mnie, okazało się, że mam zapalenie płuc - mówi.


W szkole, w której pracuje Ania, uczy się ponad 700 uczniów, połowa nauczycieli jest na zwolnieniu. - Z tego, co wiem, nikt nie ma COVID-19, koleżanki i koledzy chorują na grypę, ucho, anginę, oskrzela, jednak wszyscy mamy ujemne testy - wyjaśnia polonistka.

Jednak w tej szkole, podobnie jak w wielu innych w Polsce, brakuje nauczycieli. Normalnie z lekką infekcją brali leki przeciwzapalne i szli do pracy, dziś idą do lekarza, a ten od razu wypisuje L4.

- W szkołach jest dramat, mówienie, że pracują normalnie, to kłamstwo, w mojej okolicy wszystkie szkoły łatają dziury, łącząc klasy, robiąc zastępstwa. Zamiast polskiego fizyka, zamiast matematyki - plastyka. Dyrektorzy robią, co mogą, żeby zapewnić opiekę dzieciom, jednak trudno tu mówić o realizowaniu programu - mówi Ania.

Nie ma kwarantanny, ale nie ma zajęć

Dzieci Karoliny uczą się z domu już od tygodnia. W prywatnej szkole, do której chodzą, większość nauczycieli jest na zwolnieniach. - Niektórzy mają COVID-19 inni chorują na coś zupełnie innego. Syn jest na kwarantannie, bo jeden z kolegów ma dodatni wynik testu, ale córka ma zdalne nauczanie z powodów zapobiegawczych, jak poinformowała mnie pani dyrektor - mówi mama piątoklasistki.

Od innych rodziców usłyszała, że dzieci uczą się hybrydowo, bo brakuje nauczycieli i faktycznie, nauczycielka prowadzi lekcje zdalne ze szkoły, kiedy równoległa klasa ma zajęcia stacjonarne. - W ten sposób uczy naraz 40 dzieci, zamiast połowy, lekcje odbywają się zgodnie z planem klasy, która uczy się stacjonarnie - wyjaśnia Karolina. Jej syn w pierwszej klasie ma lekcje po południu, zamiast rano jak przed kwarantanną.

Plany dziurawe, jak ser

Zaglądając do Librusa czy MobiDziennika, rodzice widzą kolorowe plany dzieci nie dlatego, że tak jest ładniej, ale właśnie tak oznaczone są zastępstwa i odwołane zajęcia. Dzieci w szkołach nie ma kto uczyć, ale dyrektorzy mają związane ręce. Nie mogą przenieść uczniów do nauki hybrydowej czy zdalnej bez zgody sanepidu.
Plan z szóstjk klasy szkoły podstawowej.Fot. Archiwum prywatne
W efekcie plany uczniów wyglądają komicznie. Nie ma dnia, żeby nie było przynajmniej kilku zastępstw albo odwołanych lekcji. Bywa, że cały dzień dzieci mają jeden przedmiot, bo akurat ten nauczyciel może zastąpić nieobecnych kolegów. A ktoś lekcje prowadzić musi.

Szpitale dają radę - nie zamkniemy szkół

Nic nie wskazuje na to, aby sytuacja miała ulec poprawie, jednak władze robią wszystko, aby szkoły pozostały otwarte, przynajmniej na papierze. - Służba zdrowia radzi sobie z czwartą falą koronawirusa. Dopóki tak będzie, to nie ma zagrożenia dla nauki stacjonarnej w szkołach – stwierdził niedawno minister Czarnek.

Z jednej strony, jako rodzice się cieszymy, bo nauka zdalna to zło w czystej postaci, dzieci mają mniej kontaktu z rówieśnikami, zmagają się z licznymi problemami emocjonalnymi, rodzice muszą wejść w rolę nauczycieli. Rządowi to również nie jest na rękę, bo musi zapłacić zasiłek rodzicom najmłodszych uczniów.

Wszyscy wiemy, że nauka w placówce jest też bardziej efektywna, niż ta przed komputerem. Ale... W czasie zajęć zdalnych niewiele lekcji wylatywało z planu. Nauczyciele nawet z lekką infekcją lekcje prowadzili, bo dla nich L4 to utrata części dochodu, a skoro mogli pracować spod przysłowiowego kocyka - robili to.

Szkoła, jak przechowalnia

Dziś w najtrudniejszej sytuacji są klasy starsze. Ósmoklasiści, którzy zamiast matematyki mają całymi tygodniami bilogię, itd. Szkoły nie są w stanie realizować programu, bo nie ma kto uczyć dzieci. Jakiś czas temu klasa 6, do której chodzi syn mojej znajomej, spędziła dwa dni na świetlicy, bo nawet zastępstw nie miał już kto realizować.

Może więc lepiej dać dyrektorom większą swobodę, aby sami mogli decydować o zmianach w funkcjonowaniu szkoły, kiedy sytuacja robi się trudna, żeby jednak dzieci mogły mieć lekcje, przynajmniej online.