"Szkoła nic z tym nie robi, bo tatuś jest urzędnikiem". Agresywny ośmiolatek terroryzuje rówieśników

List czytelniczki
To, że ten rok szkolny jest wymagający dla wszystkich, jest oczywiste i dla rodziców, i dla nauczycieli, i dla dzieci. Psychologowie biją na alarm, że dzieci, szczególnie te z młodszych klas mają problem z ponowną adaptacją w szkolnej rzeczywistości. Często objawia się to agresja wobec kolegów. Jak duży jest to problem, przekonała się Jola, której syn chodzi do drugiej klasy.
Arek nie był w szkole przez tydzień, po tym, jak agresywny kolega przygniótł mu chorą nogę. Fot. 123RF

Agresja narasta

Jeszcze pod koniec ubiegłego roku szkolnego, gdy dzieci wróciły do nauki stacjonarnej, jedna z psycholożek szkolnych, mówiła w rozmowie z Mama:Du, że dzieci z nauki zdalnej wróciły inne. - Nie ma w zasadzie dnia, żebyśmy nie musieli interweniować w klasach 1-3 z powodu agresywnych zachowań, wcześniej ten problem zupełnie nie istniał - mówiła.
Od tamtej pory minęło kilka miesięcy, a problem niestety nie zniknął. Napisała do nas Joanna, której syn stał się ofiarą agresora. Niestety, w szkole, do której chodzi jej ośmioletni syn Arek, nie może liczyć na wsparcie pedagogów. - Kolega Arka już ubiegłym roku dawał się wszystkim we znaki. W zasadzie nie było dnia, żeby syn nie opowiadał, komu Jasiek dokuczał - zaczyna swój list mama drugoklasisty.


Jola przyznaje, że już wtedy niepokoiło ją, że problem ciągnie się miesiącami. Na pytania mamy, jak pani reaguje, kiedy Jaś szturcha inne dzieci, Arek odpowiadał, że wcale. - Żałuję, że nie zainteresowałam się wtedy bardziej tematem, ale przyznaję, cieszyłam się, że ten chłopiec nie zaczepia mojego syna. W tym roku niestety i on stał się ofiarą - pisze kobieta.

Szkoła nieporadna

- Jednak zanim do tego doszło, wiedziałam, że na szkołę liczyć nie możemy. Pewnego dnia syn wrócił z informacją, która zmroziła mi krew w żyłach. Powiedział, że Jasiek miał w szkole mały scyzoryk, kiedy go wyjął i dzieci zgłosiły to pani, ta kazała mu schować scyzoryk do plecaka i poleciła, aby więcej go nie przynosił. Tylko tyle. Nie zabrała ostrza - wspomina kobieta.

Historia była dla niej tak niewiarygodna, że postanowiła opowieść syna zweryfikować u innych dzieci. Zadzwoniła do mamy jednego z kolegów Arka. - Znajoma potwierdziła, że od swojego dziecka usłyszała dokładnie to samo. Oburzona chciałam dzwonić do pani, ale rozmówczyni ostudziła mój zapał, stwierdziła, że szkoła tu nie pomoże - czytamy.

Jola nie kryje oburzenia, bo tata chłopca jest urzędnikiem w niewielkim miasteczku, gdzie mieszkają, a właściciele prywatnej szkoły, nie chcą mu zajść za skórę. - Tym razem jednak nie odpuszczę. Kilka tygodni temu Arek wrócił ze szkoły z płaczem. Jasiek zaczął mu dokuczać na korytarzu. Najpierw z niego żartował, potem popchnął i kopnął w nogę - pisze mama Arka.

- Problem polega na tym, że syn latem przeszedł dość poważną operację tej nogi i nadal jest w trakcie rehabilitacji, o czym wiedzą wszystkie dzieci w klasie i nauczyciele. Zapytałam go, co na to pani, dowiedziałam się, że wychowawczyni stwierdziła, że nie ma żadnych śladów, a skoro ona nie widziała zajścia, to nie może obiektywnie ocenić, kto zaczął - denerwuje się kobieta.

Tym razem nie odpuszczę

- Oczywiście natychmiast skontaktowałam się z wychowawczynią, która stwierdziła, że jest jej przykro z powodu zajścia i porozmawia z rodzicami Janka. Faktycznie chyba się skontaktowała, bo mama tego chłopca zadzwoniła do mnie, żeby dopytać o szczegóły. Po czym poinformowała, że zapyta syna o konflikt i się odezwie, nie zrobiła tego do dziś- czytamy w liście.

Jola zastanawia się jednak o jakim konflikcie mowa, skoro Jasiek zwyczajnie pobił jej syna. Przez kolejny tydzień Arek nie chodził do szkoły, bo bał się, że Jasiek znów go zaatakuje. Lekarz polecił rodzicom, aby pozwolić mu odpocząć, badanie nie wykazało uszkodzeń w operowanym wcześniej obszarze. Mama Arka postanowiła jednak, że tym razem nie odpuści.

- Napisałam maila do dyrekcji, bo to nie jest pierwsza taka sytuacja, w czasie rozmów z innymi rodzicami dowiedziałam się, np. że Jasiek podbił komuś oko, kogoś innego uderzył tak, że dziecko miało siniaki na plecach. Dziecko jest agresywne i trzeba z tym zrobić porządek, jeśli władze szkoły okażą się nieporadne, zgłoszę sprawę na policję - kończy kobieta.

Bezkarność z urzędu

Trudno się dziwić zdenerwowaniu Joli, jej dziecko zostało realnie skrzywdzone przez rówieśnika, który, jak wynika z jej opowieści, czuje się bezkarny. Nauczyciele, dyrekcja i właściciele szkoły są nie mniej winni niż ośmiolatek, czy jego rodzice. Sytuacja, w której dziecko w drugiej klasie szkoły podstawowej paraduje ze scyzorykiem, a nauczycielka mu go nie odbiera, jest absolutnie niedopuszczalna.

Podobnie zresztą jak brak reakcji na przemoc, jakiej Jaś się dopuszcza. I w imię czego? Dobrego kontaktu z urzędnikiem? Pewnie nawet rodzice Jasia nie chcą, żeby krzywdził innych, może dotąd nie mieli świadomości, że tak się dzieje, skoro szkoła nie zgłosiła im wcześniejszych problemów. Jednak teraz, mama została poinformowana przez nauczycielkę i jak zaznacza autorka listu, nie zaproponowała nawet, że Jaś przeprosi Arka.

Nie dziwi nas oburzenie mamy pokrzywdzonego chłopca. Dziwi nas brak reakcji pedagogów, bo przecież w końcu może dojść do tragedii, za którą to oni będą odpowiedzialni.