"Nie przyprowadzajcie dzieci z katarem”. To mają siedzieć w domu, gdy tylko czasem wydmuchują nos?

List do redakcji
W cieniu pandemii i z oddechem czwartej fali na plecach rozpoczął się rok szkolny. Jaki on będzie? Tego nikt nie wie, za to wciąż obowiązują wszelkiego rodzaju obostrzenia i zalecenia. W wielu przedszkolach i szkołach rodzice dostają informacje, by nie przyprowadzać dzieci z objawami infekcji. Z jednej strony wydaje się to oczywiste, z drugiej budzi wątpliwości. Dlaczego?
Czy można do szkoły przyprowadzić dziecko z katarem? Maciej Stanik


"Mój syn poszedł do pierwszej klasy, już na rozpoczęciu roku dostaliśmy ulotkę z informacją, by nie przyprowadzać dzieci z katarem, kaszlem, temperaturą. O ile zgadzam się z tym, że gorączkujące dzieci powinny zostać w domu, to katar i kaszel są dla mnie zapisami kontrowersyjnymi” – pisze mama 7-letniego Mateusza.


Po co robić problem?


Dodaje, że jej syn ma alergię i czasem w porze pylenia określonych traw czy drzew zaczyna mieć wodnisty katar, który trwa nawet kilkanaście dni. Z kolei po wszelkich infekcjach wirusowych ma często suchy, bezproduktywny kaszel nawet do 2 tygodni.

"Ja rozumiem, że nadal jest pandemia, ale chyba trzeba zachować zdrowy rozsądek. Wiele dzieci w sezonie jesiennym ma katar i nie są to objawy żadnej poważnej infekcji.

Wystarczy, że w nieco gorszą pogodę wyjdą na zewnątrz, przewieje ich, złapią katar, który samoistnie minie po 2-3 dniach. Po co robić z tego problem?” – pisze mama Mateusza, która obawia się, że jeśli szkoła zacznie egzekwować te zapisy, to połowa dzieci z lekkim katarem czy kaszlem będzie siedzieć w domu.

Nikt się nie czepiał, gdy ktoś zakasłał


"Mówię to niestety na podstawie ubiegłorocznych doświadczeń, bo miałam podobną sytuację w przedszkolu. Odesłano z niego syna, bo miał lekki katar, musiałam przynieść zaświadczenie od pediatry, że to alergia. Paranoja! I niestety teraz obawiam się, że będzie ‘powtórka z rozrywki’ – pisze mama pierwszoklasisty.

Nie ukrywa też, że tego typu sytuacje to dla niej logistyczny problem, bo w jej pracy już pół roku temu przeszli z powrotem z trybu pracy zdalnej na stacjonarny.

"Nie mówię, żeby chore dziecko przyprowadzać do przedszkola czy szkoły, ale przed pandemią było normalniej. Nikt nie czepiał się, że dziecko od czasu wydmuchuje nos lub zakaszle. A teraz panuje jakaś epidemia strachu, mam wrażenie, że nieuzasadniona” – dodaje mama Mateusza.