"Już 5-latki same chodzą do przedszkola". Polka opowiada o wychowywaniu dzieci w Szwajcarii

Iza Orlicz
"W wychowywaniu dzieci kładzie się na kontakt z przyrodą. W weekendy widać całe rodziny, które razem z dziećmi wędrują z plecakami. Popularne są przedszkola leśne, a nawet leśne spielgrupy dla dzieci w wieku 3-4 lata. W zwykłych przedszkolach dzieci mają "Wandertag", czyli dzień kiedy idą na wycieczkę do lasu".
Kasia Zachariasz-Podolak mieszka obecnie w Szwajcarii Frugie Photography/studiofrugie.com


Rozmawiamy z Katarzyną Zachariasz-Podolak, dziennikarką i mamą trójki dzieci, która prawie od roku razem z rodziną mieszka w Szwajcarii.

Czy coś szczególnie zaskoczyło cię po przeprowadzce do Szwajcarii?

Pierwszym zaskoczeniem były place zabaw. W Polsce są kolorowe, z miękkim, bezpiecznym podłożem, masą sprzętu dla małych i większych dzieci. W Szwajcarii place zabaw są szaro-bure. Sprzęty są drewniane, ziemia wysypana kamykami lub korą. Jest błoto, bo często jedną z atrakcji jest pompa z wodą.


Do tego tutejsze place są bardzo wymagające: są strome drabinki, liny, różne konstrukcje do wspinania, a bardzo mało jest rzeczy dla maluchów. Z drugiej strony dzięki temu dzieci szybko stają się sprawne fizycznie. Choć gdy widzę, co moje dzieci wyprawiają na tych drabinkach, to jestem bliska zawału (śmiech).

Z mniej przyjemnych rzeczy - tu trzeba liczyć się z tym, że dzieci mogą wyrzucone wyrzucone z placu zabaw. Nam się to zdarzyło krótko po przeprowadzce. Przy naszym bloku nie ma placu zabaw, więc poszłam z dziećmi na plac na sąsiednim osiedle. Nie było żadnego ogrodzenia, żadnych napisów "privat".

Moje dzieci bawiły się spokojnie w piaskownicy, gdy nagle pojawił się gospodarz osiedla i wygonił nas, bo skoro tu nie mieszkamy, to nie możemy korzystać z tego placu. Podobne sytuacje miały moje znajome w innych miejscowościach w Szwajcarii. W Polsce czegoś takiego sobie nie wyobrażam.
Place zabaw w Szwajcarii różnią się od tych w PolsceArchiwum prywatne
A Szwajcarzy są przyjaźni w stosunku do dzieci?

Na pewno Szwajcaria nie jest tak przyjazna dla dzieci, jak kraje południowe, gdzie ciągle wszyscy zachwycają się twoim maleństwem. Z drugiej strony nikt tu nie zwróci ci uwagi, że nie założyłaś dziecku czapeczki. Za to może się zdarzyć, że podejdzie do ciebie ktoś z pretensjami, jeśli twoje dziecko będzie łamało jakieś reguły, np. jest głośne na podwórku, a właśnie jest godzina 12, czyli czas kiedy w Szwajcarii zaczyna się cisza dzienna.

Czyli raczej tzw. "złoty środek” w podejściu do dzieci?

Powiedziałabym, że to coś w stylu wiadomo, że dzieciom trzeba pozwolić na trochę więcej, ale też obowiązują je pewne reguły.

Dwoje dzieci urodziłaś w Polsce, trzecie już na emigracji. Zauważyłaś jakieś różnice?

Największą różnicą jest podejście do zwolnień. W Polsce mniej więcej od 6 miesiąca ciąży moja ginekolog zawsze na koniec wizyty pytała, czy potrzebuję zwolnienia. W Szwajcarii żaden lekarz nie zadał mi takiego pytania. Tutaj ciąża nie jest odbierana jako stan wyjątkowy, zasługujący na specjalne traktowanie. Kobiety idą na zwolnienie zwykle około 2 tygodnie przed terminem, a zdarza się, że pracują nawet dłużej. Co najwyżej w czasie ciąży przechodzą z pełnego etatu na pół.

A poziom prowadzenia ciąży? Dostęp do badań?

Na pewno nasi lekarze nie powinni mieć żadnych kompleksów, jeśli chodzi o poziom wiedzy medycznej. Nawet miałam wrażenie, że bardziej dbano o mnie w Polsce. W Szwajcarii wizyty opierały się głównie na USG, było mniej comiesięcznych badań, nie ma też tzw. karty ciąży, wszystkie informacje były w komputerze u lekarza. Pewne moje problemy tutejsi ginekolodzy w ogóle zlekceważyli i tylko dzięki wiedzy od polskich lekarzy wiedziałam, że muszę porobić badania.

To co jest o niebo lepsze w Szwajcarii niż w Polsce, to dostęp do badań prenatalnych. Każda ciężarna ma bezpłatne USG genetyczne i test PAPP-A. Jeśli ich wyniki są złe, wtedy można bezpłatnie zrobić test NIPT, czyli badanie płodowego DNA w krwi matki. To obecnie najnowocześniejsze i najbardziej bezpieczne badanie wykrywające choroby genetyczne płodu.

Rzeczywiście lekarze pilnują badań prenatalnych. Tak się złożyło, że ginekologa w Szwajcarii szukałam, gdy zbliżał się termin USG połówkowego. Akurat był sezon urlopowy, wszędzie odsyłano mnie z kwitkiem. W końcu w przyszpitalnej przychodni zaproponowano mi dość odległy termin. Ale kiedy powiedziałam, który to tydzień i że teraz powinnam mieć USG, natychmiast udało się zorganizować wizytę za kilka dni.

A nastawienie do pacjentki w ciąży?

Jest naprawdę przyjazne. Dużą wagę przykłada się do dobrego samopoczucia pacjentki. Na przykład wszystkie badania typu krew, mocz, test glukozy miałam robione w przychodni tuż przed wizytą u lekarza. Podobnie po urodzeniu dziecka. Część rzeczy wynika na pewno z tego, jak bogata jest szwajcarska służba zdrowia. Choćby to, że w szpitalu dostaje się wszystko, co jest potrzebne dla mamy i noworodka: ubranka, pieluchy, środki do pielęgnacji, a nawet poduszkę do karmienia, czy majtki i podkłady poporodowe.

Ale jest też wiele drobnych rzeczy, które nic nie kosztują, a bardzo wpływają na poczucie komfortu. Na przykład to, że w szpitalu dostępne są zimne okłady na piersi po karmieniu, że położna opiekująca się salą na początku dyżuru przychodzić przedstawić się i przywitać, że jeśli na wieloosobowej sali lekarz musi obejrzeć rozebraną pacjentkę, to zasłoni ją parawanem.

A poród? Rodziłaś i w Polsce, i w Szwajcarii, dostrzegasz jakieś znaczące różnice?

Każdej kobiecie mogę życzyć, żeby miała taki poród jak w Szwajcarii. Z jednej strony jest nastawienie na naturalne metody wywołania porodu i łagodzenia bólu, np. aromaterapia, masaże itp. Lekarze nie palą się do przyspieszania porodu albo nadmiernych interwencji medycznej.

Z drugiej strony podejście jest takie, że poród ma nie boleć. Jeśli mówisz: "Chcę znieczulenie”, dostajesz je od razu. Anestezjolożka podłączyła mnie do kroplówki ze znieczuleniem, a następnie wręczyła mi pilota i powiedziała: "To będzie teraz twój największy przyjaciel. Dozujesz sobie sama”, a gdy położna zauważyła, że wciąż mnie boli, sama zaproponowała, żeby lekarz zwiększył mi dawkę.

A wsparcie psychiczne? Można na nie liczyć?

W czasie porodu wszyscy chcą cię wspierać. Mówią ci: dobrze ci idzie, świetnie, na pewno dasz radę, jest w porządku. To wsparcie jest też odczuwalne w okresie połogu, czyli 6-8 tygodni po porodzie. Jest uważność ze strony nazwijmy to. „systemu”, czy kobieta nie potrzebuje wsparcia i czy nie ma objawów depresji poporodowej.

Jak to wygląda w praktyce?

Już w szpitalu pielęgniarki i lekarze delikatnie podpytują, czy masz kogoś do pomocy w domu, czy mąż będzie brał urlop, a może ktoś przyjeżdża do ciebie, dzięki czemu nie będziesz sama po wyjściu ze szpitala. Później w ramach ubezpieczenia można mieć aż do 16 wizyt położnej.

Położna nie tylko sprawdza jak się czuje kobieta, ale też obowiązkowo musi porozmawiać z nią o depresji poporodowej i wskazać, gdzie w razie problemu można szukać pomocy. Nawet pediatra podczas pierwszej wizyty z dzieckiem interesuje się samopoczuciem mamy. Poza tym działa tutaj taka instytucja jak "Mütter- und Väterberatung" Szkoda, że nie mamy w Polsce jej odpowiednika.

I czym się ona zajmuje?

Mają za zadanie wspierać rodziców w wychowaniu dzieci. Można do nich pójść, gdy chcesz zważyć niemowlaka, dowiedzieć się, jak rozszerzać dietę, ale też, gdy napotykasz trudności wychowawcze w przypadku starszych dzieci.

Po porodzie przyszła do mnie z wizytą pani z tej instytucji. Zostawiła różne materiały o rozwoju dzieci, była wśród nich nawet ulotka z numerem telefonu, pod który możesz dzwonić przez całą dobę, gdy masz kryzys, bo twoje dziecko płacze od paru godzin, a ty nie wiesz co robić i masz wrażenie, że zaraz zwariujesz.
Mama w Szwajcarii może liczyć na wsparcie psychiczne instytucji państwowychArchiwum prywatne
Twoje starsze dzieci chodzą do przedszkola. Różni się ono od tego, które poznaliście w Polsce?

W naszym przypadku nie, bo posłaliśmy je do przedszkola Montessori. Ten system poznaliśmy już w Polsce i chcieliśmy to kontynuować. Ale z tego co wiem, we wszystkich przedszkolach duży nacisk kładzie się na socjalizowanie się z innymi dziećmi, by umiały się razem bawić czy współpracować.

A o co chodzi z tym samodzielnym chodzeniem dzieci do przedszkola? Rzeczywiście rodzice puszczają kilkulatków samych?

Wszystkie matki -emigrantki zadają to pytanie (śmiech). Tak, to prawda, dzieci rzeczywiście chodzą same. Wszystkie dzieci z przedszkola i pierwszych klas ze szkoły mają duże, odblaskowe trójkąciki na szyję. I codziennie o godz. 8, a następnie o godz. 12 w całej Szwajcarii widać grupki dzieci, które idą, a potem wracają z przedszkola lub szkoły.

Ale nie mówimy o dzieciach 3-letnich?

Przedszkole w tym kantonie, w którym mieszkamy jest obowiązkowe od 4 roku życia. Przez pierwszy rok jeszcze może się zdarzyć, że odprowadzają je rodzice, ale od 5 roku życia dzieci już chodzą same. Dajesz buziaka, machasz mu ręką na pożegnanie i idzie.

Rodzice nie mają obaw o bezpieczeństwo dziecka? U nas to jednak niespotykany widok.

Po pierwsze - tu jest inna kultura jazdy samochodem. Po mieście jeździ się dużo wolniej, w wielu miejscach ograniczenie jest do 30 km/h, pieszy ma bezwzględne pierwszeństwo na pasach, a w większych miastach, przy bardziej ruchliwej ulicy stoją osoby, które zatrzymują ruch, gdy przez jezdnię przechodzą dzieci.

Po drugie - przedszkola są dość blisko miejsca zamieszkania. Jest też określona godzina 8-8.20, do której dziecko musi być w przedszkolu, a jeśli się nie pojawi, to rodzic dostaje telefon z pytaniem, dlaczego dziecka nie ma. To nie jest tak, że nikt nie wie i nie interesuje się, co się z dzieckiem dzieje.

Podobno jest jeszcze drugie pytanie, które zwykle zadają mamy zaraz po przeprowadzce do Szwajcarii – jak połączyć macierzyństwo z pracą zawodową?

Tak, kobiety pytają: jakim cudem jesteście w stanie pracować po urodzeniu dziecka? I odpowiedz zwykle brzmi: nie pracujemy lub pracujemy na pół etatu.

Na pewno Szwajcaria nie jest miejscem, które wspiera godzenie roli mamy z pracą. Płatny urlop macierzyński trwa tylko 3 miesiące, urlop ojcowski, który jest dopiero od tego roku – 2 tygodnie.

Przedszkola publiczne są czynne do godz. 12 i jeszcze trzeba dziecku dać drugie śniadanie, bo w przedszkolu go nie dostanie. W szkole podstawowej jest podobnie – lekcje są do godz. 12, potem wszyscy wracają do domu na obiad, a po ok. godzinie z powrotem idą do szkoły na kolejne lekcje. I jeszcze ferie. W Polsce są wakacje i ferie zimowe. A tu… wakacje, a po nich ferie jesienne, świąteczne, zimowe, wiosenne i jeszcze kilka długich weekendów po drodze.

A przedszkole czynne do godz. 17, obiad w szkole, opieka świetlicowa? Tego w ogóle nie ma w Szwajcarii?

Jest. Są prywatne żłobki czynne do wieczora. Są prywatne przedszkola, gdzie dzieci są cały dzień i dostają wszystkie posiłki. Można iść na obiad na świetlicę. Są nianie, są Tagesmutter, czyli coś w rodzaju domowego przedszkola. Na ferie można wysłać dziecko na półkolonie. Ale to wszystko kosztuje naprawdę duże pieniądze. Średnia zarobków w Szwajcarii wynosi ok. 6,5 tys. franków brutto, czyli na rękę po opłaceniu wszystkich składek wychodzi mniej niż 5 tys. franków.

Żeby wysłać dziecko na cały dzień do żłobka lub przedszkola trzeba się liczyć z wydatkiem rzędu 2 tys. franków i więcej. Przy jednym dziecku ma to jeszcze sens, ale przy dwójce i czy większej liczbie dzieci robią się gigantyczne koszty. Niekiedy można dostać dofinansowanie z gminy np. na żłobek, ale to zależy od miejsca zamieszkania, dochodów itp. Stąd też bardzo popularne korzystanie jest tu z pomocy babć i dziadków.

A jakie widzisz największe plusy życia w Szwajcarii?

Jest bardzo bezpiecznie, do tego czyste powietrze, piękna przyroda. Sporo atrakcji jest stworzonych z myślą o dzieciach. Dzieci mniej czasu spędzają w domu, więcej na zewnątrz. Nie ma zafiksowania, by dziecko się non stop się uczyło – czas na zabawę jest też ważny.

Nie widziałam też tutaj wystylizowanych dzieci, co w Warszawie zdarzało mi się nagminnie. Ma być wygodnie, a nie modnie, przetarte czy nawet podarte spodnie nikogo tutaj nie dziwią, podobnie jak widok rocznego dziecka, które kompletnie przemoczone chlapie się w kałuży na placu zabaw.
Szwajcarzy spędzają dużo czasu na świeżym powietrzuArchiwum prywatne
A na co kładzie się nacisk w wychowywaniu?

Bardzo ważny jest kontakt z przyrodą. W weekendy widać całe rodziny, które razem z dziećmi wędrują z plecakami. Popularne są przedszkola leśne, a nawet leśne spielgrupy dla dzieci w wieku 3-4 lata. W zwykłych przedszkolach dzieci mają "Wandertag", czyli dzień kiedy idą na wycieczkę do lasu. Jest wiele parków i farm, gdzie na otwartej przestrzeni można zobaczyć, a nawet nakarmić zwierzęta. Tu naprawdę dzieci są blisko przyrody.